Marshall spojrzał na uciekającą dziewczynę. Westchnął głośno i usiadł pod ścianą, kładąc na uboczu kosę. Nie rozumiał dlaczego wszyscy się go tak boją, przecież w życiu nie zamordował niewinnego, nie wygląda jak członek mafii, nie jest zabrudzony krwią i nigdy, ale to nigdy nie pił alkoholu, więc nie powinien roztaczać wokół siebie zapachu wódki. Nie mówił też niczego nieprzyzwoitego, nie groził Dakocie, skąd ta niechęć do jego osoby? Czemu każdy, kogo napotkał czuł się przy nim zagrożony. Marceli niejednokrotnie podejrzewał, że to przez kosę, jednak nie mógł jej zostawić. To atrybut i broń Shinigami.
Im dłużej myślał nad powodami tym smutniejszy i poważniejszy się robił. A uśmiech był jego sensem życia, obdarzał nim wszystkie osobistości, kłaniał się, pomagał i miał szacunek do istot żywych. To prawda, że czasami bywał uszczypliwy, chamski, wredny, ale to niewielkie pozostałości po dawnym Marshallu. Nie pozbędzie się tych skrawków, bo gdyby je wyrzucił sprzeciwiłby się własnej duszy.
Zawiedziony wstał z betonu i leniwym krokiem ruszył tam, gdzie go nogi poniosły. Dłoń zaciskała się coraz mocniej na rękojeści kosy. Nie chciał jej puszczać, to odzwierciedlenie jego umysłu, a jeśli ktoś odrzucał to na pozór niebezpieczne ostrze odrzucał też samego Marshalla. Na tym świecie nie znalazło się dla niego miejsce, gdyż wszyscy to okrutni egoiści i nie patrzą na chłopaka, ale na jego twarz. Są ślepi na cudzy ból, widzą własne zmartwienia, jednak nim zauważą jakąś szarą mysz w kącie najdzie ich cień, a wraz z nim Mroczny Kosiarz, Marshall, który zadecyduje o dalszych losach.
Dakota? Chciałam się sprawdzić w opisach i uczuciach. Jak mi poszło? :v
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz