Obudzony cichutkim ćwierkotem ptaków podniósł głowę z poduszki i usiadł na miękkim materacu, który ginął pod toną pościeli, niczym rozległy piach morski pod grubą warstwą wody. Romeo przeciągnął się do granicy elastyczności jego dobrze zbudowanego ciała i leniwie wysunął się z łóżka. Energicznym krokiem dotarł do okna, po czym szybkim ruchem dłoni rozsunął grube zasłony. Niecierpliwy brzask z niewiarygodną prędkością okolił całe pomieszczenie, oślepiając na chwilę jeszcze zmęczone oczy Szalonego Kapelusznika, co było niebywałym sposobem na odgonienie resztki snu będącym jedynie przeszkodą w poprowadzeniu przyjemnego dnia oraz dokładnego zajęciu się pracą, która była niezwykle ważna dla białowłosego. Bardzo lubił ten niewielki sklep na przedmieściach będący jednocześnie warsztatem służącym do wyrabiania kolejnych nakryć głowy. Nie cechował się wielką przestrzenią, ale tyle, ile posiadał w zupełności mu wystarczało, a i tak Romeo nie wiązał z nim jakiekolwiek rozbudowy, chociaż jego kapelusze stawały się coraz bardziej popularne i z każdym dniem więcej zarabiał. Wolał zatrzymać to miejsce w "podręcznym" stylu, ta malutka rudera miała w sobie jakiś czar, którego nie chciało się usuwać.
Dalej nieco rozkojarzony potrząsnął głową i wolnym ruchem udał się do szafy po starannie wyczyszczony oraz uprasowany biały sweter oraz czarne jeansy z łańcuchami przy szlufce u paska. Do tego czarny frak z wieloma kieszeniami i ukochany kapelusz o nieskończonej pojemności. W odskokach pognał do łazienki, gdzie przeszedł przez proces odświeżania i prędko założył strój. Zadowolony przejrzał się w lusterku. Wyglądał jak zwykle, uśmiechnięty od ucha do ucha, pełen energii, zadowolony z życia i gotowy do pracy. Pomimo ciężko spędzonych dni nigdy nie narzekał. Niekoniecznie lubił marnować życie na leniuchowanie i inne pierdoły, wolał już pracować w najgorszych możliwych sytuacjach i mieć satysfakcję ze spełnionego obowiązku, niż przeleżeć te dziewiętnaście lat w jednym jedynym miejscu - łóżku.
Uśmiechnął się do swojego odbicia i wyszedł z łazienki. Żwawo wparował do kuchni, gdzie w mgnieniu oka z kucharską zręcznością przygotował naleśniki z serem i śmietaną. Ze smakiem zjadł śniadanko, najważniejszy posiłek dnia, po czym prędko założył ciężkie, wojskowe buty i wyszedł na chodnik, zamknąwszy wczesniej drzwi domu na klucz. Skierował się na południe, gdyż właśnie tam ulokował sklepik. Oczywiście jak zwykle pozdrawiał wszystkich napotkanych wędrując przed siebie. Kłaniał się przed panienkami, zaś panom posyłał powitalny gest dłoni. Niektórzy patrzyli na niego spode łba, inni prychali oburzeni tym miłym traktowaniem, a kolejni pluli na młodzieńca. Za grosz wychowania. Kompletne świnie dwudziestego pierwszego wieku, brak savior vivre'u.
- Szarlatan - szepnął ktoś za plecami Romea. Chyba myślał, że to kompletnie głuchy facet, bo niekoniecznie krył się z odrazą do niego.
- Przepraszam, monsieur (czyt. mesję), ale nie należy szeptać za plecami innych, bo jeszcze nikt pana nie usłyszy i może być problem - roześmiał się radośnie, ignorując morderczy wzrok pana. Kapelusznik odwrócił się na pięcie i z tym samym dobrym humorem pognał ku niewielkiemu budynkowi, na którego szyldzie pisało "U Szalonego Kapelusznika". Sklepik jak wcześniej było wspomniane nie należał do wielkich. Wyglądał jak stara kamieniczka z dwudziestego albo dziewiętnastego wieku. Cała przyozdobiona drewnem i ciekawymi arabeskami, zaś na dachu widniał ogromny kapelusz, który Romeo sam zaprojektował. Był cały brązowy z czarnymi paskami wijącymi się dookoła ronda. Uczepiono przy nim także kilka wielgaśnych czerwonych piór prosto z Krainy Czarów żywcem.
Szalony Kapelusznik wyciągnął z kieszeni klucz i spokojnie przekręcił go w zamku. Raźnie wszedł do środka, po czym przewiesił tabliczkę z napisem "zamknięte" na "otwarte". Stanął za ladą i zaczął czyścić śliczny kapelusz z różą przy rondzie.
~*~
Wybiła godzina dwudziesta pierwsza. Wszyscy klienci opuścili sklepik, a Romeo mógł wreszcie wrócić do domu na herbatkę, aczkolwiek postanowił wcześniej przejść się po mieście, więc nie zwlekając dłużej narzucił na sweter czarny frak i wyszedł z budynku zadowolony z dzisiejszych interesów. Zdołał sprzedać trzydzieści nakryć głowy, w tym dwadzieścia damskich. Zarobił całkiem sporo, a ponieważ ceny nie były wygórowane towar zachęcał do kupna. Romeo w przeciwieństwie do niektórych ludzi potrafił docenić każdy grosik i nieraz się zlitował, obniżając cenę. Wielu gentlemanów oraz dam znało go ze stalowej sprawiedliwości oraz trochę zbyt dużej szczerości.
Kapelusznik skręcił w jedną z pobocznych uliczek i szedł nią aż do końca, potem ruszył kolejną i tak się plątał może z godzinę, tak do dwudziestej drugiej. Miał zaszczyt podziwiać kolejny piękny, wieczorny zachód słońca. Niebo zasłane tylko kilkoma niegroźnymi chmurkami pierzastymi przybrało brzoskwiniowo-pomarańczową barwę, a tuż przy horyzoncie wyglądało jak rzeka krwi. Helios powoli chował się za budynkami, a ciemność otulała swoimi łapskami resztki przechodni wracających do domu. Właściwie to jaki kolor ma ciemność?
Wielu ludzi się nad tym zapewne nigdy nie zastanawiało, ale Romea zawsze ta myśl interesowała. Bo kiedyś naukowcy stwierdzili, że ciemność jest czarna, ale człowiek tego nie zauważa, gdyż jest zbyt ciemno. To bardzo głupia odpowiedź, bo ciemność może być przecież tęczowa, ale jest zbyt ciemna i... wracamy do punktu wyjścia. Chyba ustalenie barwy mroku jest zbyt trudne nawet dla filozofa czy Szalonego Kapelusznika, który postrzega świat jako jedną wielką zagadkę. Na przykład takie "Nic". Nie ma Nic, zawsze jest Coś. Nawet choćby ten upierdliwy mrok, nad którym przed chwilą Romeo rozmyślał. To, że jest ciemno to nie znaczy, że nie ma Nic, jest mrok i ten niewidzialny kolor. Często ludzie także mówią "Hej, co robisz?", na co inni odpowiadają "Nic", ale przecież zawsze coś robią, oddychają, stoją, siedzą, leżą, łykają ślinę, trawią pokarm, śpią, nudzą się. Więc nie ma Nic.
- Czemu wszyscy nicują? Skoro cały czas cosią - mruknął do siebie, zerknąwszy na rozświetloną latarnię, która rzucała blask na zniszczoną, starą kamienicę. Budynek wyróżniał się jakoś specjalnie spośród tych wszystkich innych starych i opuszczonych domów, ale w pewnym sensie miał w sobie coś intrygującego...
Wtem rozległ się głośny huk, coś jak pistolet. Zaskoczony Romeo pognał do środka kamienicy, z której wydobył się ów ryk. Cichuteńko zakradł się do jednego z pomieszczeń. Na ziemi siedział skulony mężczyzna. Jęczał boleśnie, trzymając się za zakrwawioną dłoń. Kapelusznikowi aż się zrobiło szkoda gościa, więc szybko i sprawnie zawinął jego dłoń bandażami wyciągniętymi z kapelusza. Potem wręczył jeszcze panu napar z ziół przeciwbólowych, również z cylindra i pobiegł za zgrają dziwnych osobistości, którzy przed chwilą jeszcze byli w tym miejscu. Dzięki zwinności oraz latach ćwiczeń bez problemów wyprzedził ich, a co więcej zdążył uszykować schronienie, gdyż jak podejrzewał uciekali przed policjantami. Syreny aż tłukły szyby od tego pisku.
Chłopak dotarł do dosyć wielkiego budynku i za pomocą kluczyka od Białej Królowej otworzył mahoniowe drzwi. Kluczyk ten pasował do każdego zamka, taka specjalność Kainy Czarów. Zadowolony wrócił na rozstaj dróg i szepnął:
- W prawo!
Cała banda pobiegła we wskazaną przez słowa Romea stronę. Wpadli jak szaleni do budynku i po wymianie kilku zdań ruszyli ku pierwszym lepszym drzwiom, bo frontowe były okupowane przez radiowóz, ale na całe szczęście policjantom nie chciało się ruszyć czterech liter i szukać innego wejścia. Z gwoli ścisłości, Romeo wyprzedził ich i w samą porę zabrał klucz. Potem w magiczny sposób przeniósł się do jednego z pokojów, gdzie urządził herbatkę z myszami. Nie zostało o tym wspomniane, ale Szalony Kapelusznik posiadał niezwykły dar - mianowicie rozmawiał ze zwierzętami, więc nie było problemem dogadać się z kilkoma szczurkami zamieszkującymi tą piękną kamienicę. Nakrył ślicznie stół, postawił podręczny czajnik, filiżanki, dzbanek z kwiatami, ciasteczka oraz kilka listków herbaty. Wszystko to pochodziło z kapelusza, jakżeby inaczej. Specjalnie urządził to wszystko dla gangu ów ludzi, bowiem doskonale wiedział, że mają podniesione tętno po tylu strzałach i takiej ilości krwi. Pomyślał, że miło by było przygotować dla nich podwieczorek. Zmęczenie też pewno objęło ich biedne główki przepełnione brutalnymi dniami, więc należało być miłym.
8.07.2015, 22:13:06:
- Może jeszcze kropelkę, mademoiselle Mimi? A monsieur Poirot (czyt. Puaro) też ma ochotę? Ach, proszę, oczywiście - roześmiał się, rozlewając napar do kubeczków dwóch uroczych myszek, kiedy nagle do pokoju wtargnęli ci sami ludzie, którym wcześniej Romeo uratował skórę. - A! Witajcie! Zapraszamy do stołu! Może herbatki? Ciasteczka? - uśmiechnął się szeroko białowłosy, lustrując mężczyzn. Na samym czele stał niezbyt wysoki młodzieniec, z pewnością przy Szalonym Kapeluszniku wyglądał na karzełka, może koło sto siedemdziesięciu centymetrów? Trochę więcej? Trudno oszacować. Brązowe włosy, przenikliwe oczy, władcza postawa. Zapewne szef.
- A gdzież to moje maniery?! - wstał z krzesła, poprawił czarny frak, po czym zdjął kapelusz z głowy i złożył go na swojej piersi - Jestem jedynym synem Szalonego Kapelusznika, ochrzczono mnie Szalony Kapelusznik, aczkolwiek posługuję się także godnością Romeo Westwik, mówią tu na mnie również heretyk, szarlatan, tuman i dziwak. Miło poznać! - wypowiedział te słowa z niesamowitą prędkością i energią. Ledwo dało się nadążyć.
- A tak na marginesie... - zasłonił rondem kapelusza dolną część twarzy tak, że było widać tylko ciekawskie, błękitne oczy. - Nie orientujesz się może co łączy gawrona i sekretarzyk? - dodał tajemniczym głosem.
Yixing?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz