- Czy ty się we mnie zakochałeś ? – spytał mnie Nataniel, nadal trzymając mój nadgarstek. Przełknąłem ślinę. Jego wzrok jeszcze bardziej mnie rozpraszał. Myślałem, że zaraz zemdleje. Za dużo emocji, oj, za dużo.
- Nie majaczysz czasami? – zapytałem, chcąc zmienić temat. – Czemu zasnąłeś w szkole? Są otwarte okna, przeziębiłbyś się – powiedziałem, próbując sprawić, by chłopak zapomniał o swoim pytaniu tylko wziął pod uwagę moje i na nie odpowiedział.
- Taemin, jest prawie lato. Nie zmieniaj tematu – oznajmił, jakże dobra pani pogodynka, imieniem Nataniel. Nadal trzymał moją rękę w stalowym uścisku. Chciałem się wyrwać, na próżno. – Tak czy nie? – Nalegał z odpowiedzią. Westchnąłem ciężko, spuszczając głowę.
- I co mam ci odpowiedzieć? – Szepnąłem, jednak tak głośno, aby chłopak usłyszał. Podniosłem lekko głowę, spojrzałem na niego. Ten nadal spoglądał na mnie uważnie. – Chcesz wiedzieć? Proszę bardzo. Ja… - już chciałem dokończyć odpowiedz, lecz usłyszałem jak ktoś za nami otwiera drzwi. Nateniel szybko, na szczęście, puścił moją rękę, a ja odwróciłem się do osoby, która nam przerwała w jakże „ważnej” rozmowie. Park? Co on tu robił? Cocococococcoccococo… O co tu biega?! Spojrzał pierw na mnie, potem na mojego wychowawcę.
- A pan to kto? – zapytał Nataniel przyglądając się badawczo nowo przybyłemu.
- Jestem… Ojcem Taemina – powiedział. Myślałem, że zaraz zwymiotuje. Wychowawca spojrzał na mnie, przytaknąłem głową. – Czy mój syn długo jeszcze musi tu zostać? Musimy gdzieś pilnie jechać – spytal.
- Nie, już może odejść. Ale najpierw… - spojrzał znów na mnie. – Tak, czy nie? – znów zadał to samo pytanie. Nie mogłem nic powiedzieć przy Parku. Kiwnąłem więc jedynie głową, że „tak”.
- Dowiedzenia – powiedziałem jeszcze i wyszedłem z sali, zostawiając Nataniela samego. Z moim Panem drogę do samochodu odbyliśmy w ciszy. Chyba to nawet lepiej. Nie chciało mi się gadać. Usiadłem na tylnych siedzeniach, on prowadził.
- Kto to był? – zapytał.
- Mój wychowawca, proszę pana.
- Co od ciebie chciał? Co to było „tak czy nie”? – pytał dalej. Wiedziałem, że tak będzie.
- Czy chciałbym wystąpić w jakimś przedstawieniu, co Nataniel ma zamiar przedstawić – skłamałem.
- Jaki Nataniel?
Chol.era.
- To znaczy Pan Nataniel – poprawiłem się.
- Od kiedy jesteś ze swoim nauczycielem na „Ty”? – spytał trochę poirytowany.
- Sam kazał mówić do siebie po imieniu, proszę Pana.
Resztę drogi przebyliśmy w ciszy. Gdy byliśmy już pod domem wysiadłem z auta i razem z Parkiem weszliśmy do środka budynku.
- Jutro ostatni raz pójdziesz do tej szkoły. W następnym tygodniu będziesz zapisany gdzie indziej – poinformował mnie a mnie zamurowało. Jak to? (jest czwartek)
- Jak to? Ale dlaczego? Jak…. – zacząłem mówić, ale ten przygwoździł mnie do ściany. Swoją dłoń trzymał na mojej szyi. Podniósł mnie do góry. Zacząłem się dusić. Błagam, niech mnie już puści. Albo, nie, niech zabije. Będzie lepiej.
- Nie i koniec. Nie sprzeciwiaj mi się do jasnej chol.ery, bo już nigdy nie wyjdziesz z tego domu i wtedy sobie przypomnisz stare czasy – warknął. – Rozumiemy się?
- T-Tak prosz-proszę Pana – powiedziałem ledwo, myślałem, że zaraz zemdleje przez brak tlenu. Puścił mnie, upadłem na ziemie. Łapczywie zacząłem zabierać powietrze z pomieszczenia, przy tym trochę kaszleć.
- Cieszę się, że się rozumiemy – i wyszedł z domu. Byłem cały roztrzęsiony. Dlaczego mi to robił? Czyżby się domyślił? Nie… Może jedynie się bał.
Wstałem z zimnej podłogi, zapomniałem całkiem o jedzeniu i umyciu się. Poszedłem prosto do mojego pokoju i rozebrałem się. Poszedłem do mojego lóżka. Po jakieś godzinie zasnąłem.
Następnego dnia dowiedziałem się, że Park wrócił w nocy, bo był na spotkaniu z tymi pe.do.filami. Może nawet lepiej. Umyłem się, ubrałem i wyszedłem z domu, zabierając torbę z podręcznikami. Pierwszy raz od długiego czasu nie szlem do kawiarenki po kofeinę. Nie czułem potrzeby wypicia jej. Poszedłem prosto do szkoły. Prawie spóźniłem się na lekcje. Na lekcje polskiego. A, mogłem się jednak spóźnić. Gdy wszedłem do klasy razem z resztą moich znajomych, nawet nie zwróciłem uwagi na Nataniela. Bo co miałem zrobić? Rzucić mu się na szyje? Podziękuje. Jeśli miał być to mój ostatni dzień w tym liceum.. To cóż. Nie chciałem tego ostatniego dnia stracić przez jakieś głupie uczucia, które nigdy nie powinny istnieć. Jak mogłem zakochać się w nauczycielu?
- Stało się coś? Jesteś smutny… – spytała Cheya.
- Nie. Wydaje ci się – powiedziałem, uśmiechając się.
Zaczęła się lekcja…
Nataniel? Weź zagadaj podczas długiej przerwy albo coś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz