Spojrzałam na walizkę i moje serce wypełniło się dumą. Spakowałam się! SAMA. Bez niczyjej pomocy. Jak każda normalna nastolatka w moim wieku. Brawo, Cheya, brawo. Bardzo ładnie.
Jeszcze raz przejrzałam listę i upewniłam się, że wszystko zostało spakowane, chociaż zwykle tego nie robiłam. Chciałam po prostu udowodnić rodzicom, że potrafię sobie bez nich poradzić. Chociaż nie potrafiłam. Ale cała "zabawa" polegała na tym, żeby tego nie okazywać. Lub przynajmniej próbować.
Hm, swoją drogą, tu jest wciąż za mało bluzek. Znając siebie, będę musiała zmieniać ubranie trzy razy dziennie; prawie na pewno się czymś uwalę, i to w sytuacji, z której normalny człowiek wyszedłby bez szwanku.
Właśnie, normalny.
Westchnęłam, wodząc wzrokiem po kupce ubrań na półce w szafie. Strałam się wybrać jakieś w miarę przyzwoite ciuchy w obawie przed obelgami moich drogich, szkolnych znajomych, ale nie mogłam ukryć faktu, że nic z mojej szafy nie przedstawiało tak zwanego "ostatniego krzyku mody". Chociaż właściwie, gdyby Moda zobaczyła moją szafę, z pewnością wydałaby z siebie bardzo głośny, pełen przerażenia krzyk. I byłby to jej ostatni krzyk, bo od razu po tym zeszłaby na zawał.
Znalazłam jeszcze jeden, czarny T-shirt i szare, bawełniane spodenki do ud, po czym zapakowałam znaleziska do torby, spoglądając z powątpiewaniem na jej zawartość. "Och, daj spokój" - skarciłam się w myślach. "To tylko obóz".
Mimo wszystko, może nieświadomie, nie chciałam wyglądać jak siódme dziecko stróża.
Zamknęłam z trzaskiem szafę i ponownie spojrzałam na listę. Zwykle nie bawiłam się w planowanie, całe życie spędzając na spontanie, ale dziś wolałam mieć ogólny zarys tego, co miałam zamiar zrobić. Z samozadowoleniem stwierdziłam, że większość punktów jest już odhaczonych, łącznie z załatwieniem takich miłych panów do naprawy szyby w klasie polonistycznej. Jejku, mój biedny portfel jeszcze nigdy tak nie zelżał w przeciągu tygodnia. Ale nie mogłam sobie odpuścić tego obozu.
- No, to skończone - oświadczyłam. - Klik? A ty co pakujesz?
***
Próbowałam wyjść wcześniej, naprawdę. Ale Pech chciał, że słabo mi to wyszło. Natomiast Szczęście uśmiechnęło się do mnie z politowaniem i podsunęło mi pod nos autobus, wiedząc najwyraźniej, że w ten dzień naprawdę nie chciałabym się spóźnić.
Wysiadłam ze środka lokomocji na rogu ulicy, przy której znajdowało się liceum. W podskokach i z radością, że wreszcie udało mi się nie spóźnić (chociaż i tak dotarłam najpóźniej ze wszystkich) weszłam do szkolnego holu. Wypatrzyłam w tłumie swoją klasę i ruszyłam radośnie w ich stronę.
Jeszcze raz przejrzałam listę i upewniłam się, że wszystko zostało spakowane, chociaż zwykle tego nie robiłam. Chciałam po prostu udowodnić rodzicom, że potrafię sobie bez nich poradzić. Chociaż nie potrafiłam. Ale cała "zabawa" polegała na tym, żeby tego nie okazywać. Lub przynajmniej próbować.
Hm, swoją drogą, tu jest wciąż za mało bluzek. Znając siebie, będę musiała zmieniać ubranie trzy razy dziennie; prawie na pewno się czymś uwalę, i to w sytuacji, z której normalny człowiek wyszedłby bez szwanku.
Właśnie, normalny.
Westchnęłam, wodząc wzrokiem po kupce ubrań na półce w szafie. Strałam się wybrać jakieś w miarę przyzwoite ciuchy w obawie przed obelgami moich drogich, szkolnych znajomych, ale nie mogłam ukryć faktu, że nic z mojej szafy nie przedstawiało tak zwanego "ostatniego krzyku mody". Chociaż właściwie, gdyby Moda zobaczyła moją szafę, z pewnością wydałaby z siebie bardzo głośny, pełen przerażenia krzyk. I byłby to jej ostatni krzyk, bo od razu po tym zeszłaby na zawał.
Znalazłam jeszcze jeden, czarny T-shirt i szare, bawełniane spodenki do ud, po czym zapakowałam znaleziska do torby, spoglądając z powątpiewaniem na jej zawartość. "Och, daj spokój" - skarciłam się w myślach. "To tylko obóz".
Mimo wszystko, może nieświadomie, nie chciałam wyglądać jak siódme dziecko stróża.
Zamknęłam z trzaskiem szafę i ponownie spojrzałam na listę. Zwykle nie bawiłam się w planowanie, całe życie spędzając na spontanie, ale dziś wolałam mieć ogólny zarys tego, co miałam zamiar zrobić. Z samozadowoleniem stwierdziłam, że większość punktów jest już odhaczonych, łącznie z załatwieniem takich miłych panów do naprawy szyby w klasie polonistycznej. Jejku, mój biedny portfel jeszcze nigdy tak nie zelżał w przeciągu tygodnia. Ale nie mogłam sobie odpuścić tego obozu.
- No, to skończone - oświadczyłam. - Klik? A ty co pakujesz?
***
Próbowałam wyjść wcześniej, naprawdę. Ale Pech chciał, że słabo mi to wyszło. Natomiast Szczęście uśmiechnęło się do mnie z politowaniem i podsunęło mi pod nos autobus, wiedząc najwyraźniej, że w ten dzień naprawdę nie chciałabym się spóźnić.
Wysiadłam ze środka lokomocji na rogu ulicy, przy której znajdowało się liceum. W podskokach i z radością, że wreszcie udało mi się nie spóźnić (chociaż i tak dotarłam najpóźniej ze wszystkich) weszłam do szkolnego holu. Wypatrzyłam w tłumie swoją klasę i ruszyłam radośnie w ich stronę.
Kanade? Nataniel? Taemin? Gotowi do drogi?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz