poniedziałek, 29 czerwca 2015

Od Cheyanne cd. do Taemina i Nataniela


Wielkie uroczystości nigdy nie były moją mocną stroną, zawsze czułam się przytłoczona nadmiarem elegancji, jak w nich panował. Udało mi się na szczęście znaleź dość wygodną suknię na ramieniu. Tak, na jednym, szerokim, czarnym ramieniu. Góra sukienki ogółem była czarna, i nie pokazywała zbyt wiele, za co w duchu byłam bardzo wdzięczna mojej szafie. Nawet nie wiedziałam, że mam coś takiego. Suprise!
W pasie była w miarę szeroka, biała wstążka, oddzielająca dolną część od górnej. Co do dołu sukni, to była wykonana ze zwiewnego, ciemnego materiału (najniższa warstwa nie była przeźroczysta) mieniącego się czerwienią i fioletem. Było kilka warstw tego półprzeźroczystego materiału, co nadawało sukni trochę "pełniejszego wymiaru". Była gdzieś do kostek. Bolało mnie to, że nie wypadało ubrać do tego trampek.
Więc ubrałam coś w stylu czarnych balerinek z aksamitnymi wstążkami, które obwijały się w górę łydki, krzyżując się wzajemnie (zupełnie nie znam się na nazwach ubrań i obuwia, więc muszę polegać na tych dość marnych opisach). Ale szpilki odpadały, a nie miałam pojęcia, co innego mogłoby pasować. Na siebie postanowiłam narzucić coś pomiędzy koszulą a damską marynarką, w każdym razie jakąś oryginalną narzutkę. Serio, w mojej szafie nie było zbyt wiele rzeczy z tego świata, a przynajmiej takie odnosiłam wrażenie.
Niesforne kudły upięłam z tyłu głowy białą "szczęką" do włosów (wiecie, to takie że dajesz je do góry, spinasz, i masz taki a'la kucyk) opuszczając krótsze pasma z przodu po obu stronach twarzy.
Całość kreacji zwieńczyłam czarnymi mitenkami (rękawiczki bez palców, moje były do połowy przedramienia, proste, bez żadnych ozdób) i naszyjnikiem, z krórym nigdy się nie rozstawałam i który właściwie w ogóle nie pasował do reszty, ale czy tu cokolwiek do siebie pasowało?
Wyszłam ze swojego pokoju do niewielkiego salonu, czekając na Taemina.
Mieszkanie z chłopakiem było ciekawym przeżyciem. Nie czułam się już taka samotna i miałam z kim pogadać, ponadto nawet on gotował lepiej ode mnie. Dodawał temu mieszkaniu jakiegoś jasnego, ciepłego uroku, poczucia przynależności do określonej grupy społecznej - w naszym przypadku dwuosobowej - i bezpieczeństwa. Czułam, że wreszcie znalazłam przykaciela, kogoś, z kim mogłam się zarówno śmiać, jak i ryczeć, ewentualnie dogryzać sobie nawzajem. Ta więź stała się silniejsza , niż sądziłam (przynajmniej z mojej strony), bo odczuwałam jego powierzchowne emocje tak wyraźnie jak własne gdy był blisko, nawet wtedy, gdy wyłączałam odbiór emocji z otoczenia. A zazwyczaj starałam się to robić, bo uważałam, że poznawanie odczuć, które ktoś pewnie chciałby zachować dla siebie, jest bardzo niesprawiedliwe.
Przez całą drogę na bal miałam głowę w chmurach i odpowiadałam na pytania wręcz mechanicznie, bez zastanowienia.
W sumie żyłam we własnym świecie bardzo długo, nawet wtedy, kiedy weszliśmy na salę, z oczarowaniem przyglądając się powieszonym pod sklepieniem, jedwabistym wstęgom. Poczułam się nagle bardzo spragniona, więc bez namysłu powiedziałam Taeminowi, że idę napić się białego wina. Ups. I poszłam, ale to potem XD.
Przy stoliku z napojami stały plastikowe kubeczki, ale widziałam, jak jacyś panowie w garniturach chodzą po sali i roznoszą alkochole pomiędzy ludzi. Nalałam sobie soku jabłkowego. Wróciłam do Taemina, który wcisnął mi do ręki własny kieliszek ponczu i poszedł do łazienki, twierdząc, że umrze. Kłamca, najwyżej pęknie mu pęcherz, ale od tego się nie umiera, prawda? Prawda?
Znudzona sączyłam swój kochany soczek, który w istocie wyglądał trochę jak białe wino, tylko trochę ciemniejsze (WTF).
- Stało się coś, panienko? Jak się nazywasz?
Słysząc obcy, męski głos wstałam gwałtownie z siedzenia i odruchowo przygładziłam suknię. Prawie się zakrztusiłam, gdy zorientowałam się, z kim mam do czynienia.
Król, we własnej osobie!
- Cheyanne, wszystko w porządku, Wasza Wysokość. - odpowiedziałam.
- O! Przyjaciółka Taemina! Niezmiernie miło cię poznać Cheyanne - pocałował mnie w dłoń, na co szczerze się speszyłam. No, bez przesady, nawet, jeśli jest królem, to ten zwyczaj był już trochę przestarzały. Ale z drugiej strony zachowanie króla, cała jego postać, dodawała klimatu temu miejscu.
Chociaż, właściwie, w jego postaci było coś jeszcze.
Ciemna, tajemnicza aura, zdająca się lekko jarzyć rozbawieniem. Coś mi to przypominało. Tak jakby... Coś knuł.
Poza tym, skąd wiedział, że jestem przyjaciółką Tae?
Szybko wyciszyłam swój umysł, w obawie, że mógłby poczuć, iż próbuję go przejrzeć.
- Obyś świetnie się bawiła, Cheyanne, pozwól, że cię opuszczę. - powiedział, a ja czym prędzej czmychnęłam w tłum, jak najdalej od jego postaci.
CO TO MIAŁO BYĆ?!
W momencie, w którym znalazłam się w małej grupce ludzi tłoczących się przed wyjściem do sali albo toalet, które były w korytarzu prostopadłym do tego wychodzącego na dwór, poczułam ból. Nie jakiś sobie zwykły ból fizyczny, tylko głęboki, mentalny, rozdzierający duszę feeling. Wzdrygnęłam się i odruchowo rozejrzałam za przyjacielem. Przypomniawszy sobie, że poszedł do toalety, więc skierowałam się w tamtą stronę, ignorując czyjś głos wołajacy za mną "Do damskiej w drugą stronę!"
Drzwi były uchylone. Przez szparę zobaczyłam Nataniela, jedną ręką przytrzymującego Taemina do ściany, a drugą ocierając mu łzy z policzka.
- Nie płacz - szepnął nasz wychowawca - Ja też ciebie kocham - dodał, po czym przytulił go do mocno do siebie.
Otworzyłam szerzej oczy, czując ciepło w sercu. Przez ostatnie dni udzielał mi się trochę ponury nastrój przyjaciela, ale teraz w moim sercu zakiełkowała nadzieja na lepsze dni dla jedynej osoby, którą tu miałam.
- Taemin, nie możemy być razem, wiesz o tym, prawda? - Tae skinął głową, a ja poczułam, jak ciepła iskierka w moim sercu zaczyna wygasać. - Dlatego zapomnij o tym, co ci powiedziałem, co ty powiedziałeś, zapomnijmy o tym, co się tutaj stało, proszę. Zapomnij o mnie. ZAPOMNIJ O NAS.
Ach, Natanielu, wszystko spartaczyłeś! - warknęłam w myślach. Po kija mu to wszystko mówiłeś, skoro miałeś zamiar wyskoczyć potem z czymś takim?
Byłam tak pogrążona we własnym rozgoryczeniu, że zapomniałam, że Nataniel prawdopodobnie zmierza teraz - O CHO*ERA - w moją stronę. Zdążyłam schować się za kolumnę dokładnie w momencie, w którym przekroczył próg i wyszedł na korytarz. Nagle jednak zatrzymał się gwałtownie i skierował z powrotem do WC. "Nie pogarszaj swojej sytuacji" - syknęłam w myślach, nim zdążyłam się zorientować, że nikt mnie nie słyszy. Westchnęłam ciężko i podeszłam na palcach do drzwi. Zdążyłam jeszcze usłyszeć, jak Nataniel mówi:
- Przyszedłem się załatwić, w końcu jesteśmy w toalecie, nie?
Palant.
Gdy zamknął drzwi do kabiny, wślizgnęłam się do pomieszczenia, olewając zdumione, a często wręcz oburzone spojrzenia innych, czekających na zewnątrz mężczyzn. Cicho podeszłam do stojącego przed lustrem chłopaka. Patrzył się w przestrzeń, a jego twarz wydawała się wyprana z emocji. Biła od niego przeraźliwa pustka, niczym chłód z otwartej lodówki, obojętność wobec świata. Dotknęłam jego ramienia, bezgłośnie wypowiadając jego imię. Spojrzał ma mnie pustym, obojętnym wzrokiem. Poczułam się tak, jakby jakiś kawałek mojego serca był rozdzierany.
- Chodź, idziemy z tąd - szepnęłam na tyle cicho, żeby nikt poza nami nie mógł tego usłyszeć, i delikatnie pociągnęłam go za ramię w stronę wyjścia. Nie poruszył się. "Och, Taemin", pomyślałam, wspominając jego uśmiech po zjedzeniu haribo. "Stary, co on z tobą zrobił?"
Nie mogłam patrzeć, jak cierpi. I byłam wściekła. Wściekła na ich obu. Za to, że odrzucają samych siebie, nie akceptują swoich uczuć. Można się wstydzić swojej pracy, ilości banknotów w portfelu, ale nigdy, pod żadnym pozorem nie powinno wstydzić się miłości. Nawet, jeśli jest to miłość pomiędzy dwójką mężczyzn.
Dlaczego?
Dlaczego się boją?
CZEGO się boją?
Czy tu chodzi o to, że Tae jest uczniem Nataniela?
Ale co to zmienia? Niemożliwe, żeby nasz drogi wychowawca tak bardzo kochał tę pracę, żeby nie mógł jej poświęcić dla osoby, którą kocha. Bo przecież to powiedział. Przyznał się do swoich uczuć. Ale jeszcze ich nie zaakceptował. To samo Taemin.
Dlaczego?
- Cheyanne? - spytał zaskoczony Nataniel, który właśnie wyszedł z kabiny. - Co ty robisz w męskim kiblu?
Właśnie, dlaczego tu jestem? Dlaczego? Dlaczego stoję tu, jedną ręką trzymając Taemina za ramię, z niezrozumieniem w oczach, zadając sobie wciąż te samo pytanie?
Nosz ku<słuchacz jedynego słusznego radia ocenzurował to niegodne słowo>wa dlaczego?
"Przez was, ty tępy idioto. Przez was i waszą głupotę."
- Czy ty płaczesz? - spytał zdziwiony wychowawca.
Czy ja płaczę?
Przejechałam ręką po twarzy. Poczułam, że mam mokry policzek. Spływające łzy łaskotały mnie w brodę. Nadal patrzyłam się przed siebie mętnym wzrokiem, z tą różnicą, że teraz wszystko przed moimi oczami było zamazane.
Dlaczego ja płaczę?
Dlaczego...
DOSYĆ.
Przwcież znałam odpowiedź.
To ich wina. To oni doprowadzili mnie do łez. Zabiję ich. Zabiję.
Do wszystkich łez zciekających mi po twarzy, do całego smutku, do pustego spojrzenia doszła jeszcze agresja i sczękanie zębami. Zacisnęłam palce na ramieniu Taemina. Ten, wyrwany z letargu, spojrzał na mnie zdziwiony.
- Cheyanne?
Nadal patrzyłam przed siebie, ale teraz już całkowicie przytomnym i agresywnym wzrokiem. Zgrzytając zębami, podniosłam wzrok przed siebie i spojrzałam w lustro.
Miałam zaczerwienione oczy, ale już nie płakałam. Taemin stał obok mnie z nieszczęśliwą miną, widocznie niezadowolony, że wbijam mu paznokcie w ramię. Nataniel stał w drzwiach do kabiny, zdziwiony zaistniałą sytuacją. Przez chwilę trwaliśmy w takiej ciszy, nie mając odwagi jej przerwać.
Pierwszy poruszył się Nataniel. Podszedł do umywalki i umył ręce, jak na porządnego człowieka przystało, ale nie spuszczał z nas wzroku (którego Taemin starał się za wszelką cenę unikać). Najwidoczniej zauważył, że jestem czymś w rodzaju tykającej bomby. I w istocie, gdy tylko chłopak (trudno mi go w tej sytuacji nazwać nauczycielem, i był dość młody, więc nie nazwałabym go mężczyzną) wysuszył ręce, zaczęło się odliczanie.
00:03 *ti-dit*
00:02 *ti-dit*
00:01 *ti-dit*
00:00 *!!!!!*
Odwróciłam się gwałtownie w stronę Nataniela i złapałam go za rękaw, nie puszczając Taemina. Obu panów pociągnęłam przez drzwi na korytarz, niczym niesforne bachory, którymi zresztą właśnie byli w moich oczach. Jak można się było zachowywać tak... Tak... Tak... Ugh, tak niedojrzale?!
Byli zbyt zaskoczeni, żeby zaoponować, zresztą, nawet gdyby próbowali... Znajdowałam się właśnie w stanie silnych emocji, nikt nie mógł mnie powstrzymać. Zdecydowanym krokiem sunęłam przed siebie.
Moja twarz była wykrzywiona w grymasie bólu i złości. Nie wiedziałam, dlaczego z ich powodu targały mną tak silne emocje. Nie wiedziałam, dlaczego w ogóle się w to wtrącam, ale nie mogłam tego tak zostawić. Jedną z moich silniejszych cech było pragnienie godzenia skłóconych ludzi, naprawiania problemów, pomagania innym. Ze swoim charakterem rodzica opiekującego czułam się za tych idiotów odpowiedzialna i nie mogłam pozwolić, żeby się wzajemnie ranili.
Gdzie by ich tu...
- Cheyanne, co ty wyprawiasz? - spytał Nataniel.
- Miałam spytać Cię o to samo - warknęłam - gdy powiedziałeś Taeminowi, że nie możecie być razem.
Umilkł, zaskoczony. Nadal przedzieraliśmy się przez tłum ludzi, znosząc wszystkie obelgi, jakimi obdarzały nas potrącone osoby. Nie przejmowałam się, że zwracamy na siebie uwagę. Rozglądałam się za odpowiednim miejscem, żeby...
- Podsłuchiwałaś! - stwierdził oskarżycielsko.
- Tak; to znaczy; Zostawiliście uchylone drzwi.
- Gdzie nas prowadzisz? - spytał beznamiętnym głosem Taemin.
ON MÓWI! JUPIYAY!
- Nieważne.
- Już mijaliśmy tę rzeźbę. - zauważył Nataniel.
- Och, zamknij się. - burknęłam. Uniósł brwi.
- Jak odzywasz się do starszych od siebie?
- Przepraszam, poprawka: Proszę się zamknąć, "Panie Natanielu".
- Cheyanne - ostrzegł mnie matowym głosem Taemin.
- Czy wy niczego nie rozumiecie?! - krzyknęłam, nagle się zatrzymując. - To idiodyczne - zadecydowałam. - Uciekać przed samym sobą. Dlaczego to sobie robicie? - jęknęłam i znowu ruszyłam przed siebie. - W dzisiejszych czasach nie zabija się ludzi tylko dlatego, że są gejami!
- Proszę, przycisz się...
- NIE. Naprawdę, owszszem, nie każdy toleruje takie związki, ale większość ludzi nie ma nic przeciwko. Poza tym... mając tylko tą jedną osobę, nawet, jeśli wszyscy inni by się od was odwrócili, co to za różnica, skoro mielibyście siebie nawzajem? W sensie... czy ta druga połówka nie byłaby wystarczająca? Przecież podobno jest wszystkim.
Milczeli.
"Wszystkim". Wiedziałam, że nie można mieć wszystkiego. Ale taka osoba sprawiałaby, że zapominasz o tym, czego nie masz.
- Zazdroszczę wam. - przyznałam cicho.
Doszliśmy schodami na górę i weszliśmy w korytarz na prawo. Wzdłuż ścian ciągnęły się rzędy drzwi, z sufitu co metr zwieszały się małe, złote żyrandole, a na ziemi leżał rozwinięty ciemnoczerwony dywan w odcieniu królewskiego szkarłatu.
- Czego? Tego, że oboje jesteśmy nieszczęśliwie zakochani? Że nie możeby być razem, będąc tak blisko? - spytał z goryczą mój przyjaciel.
- Nie. Tego, że oboje macie kogoś, kto byłby w stanie oddać za was wszystko. To jest właśnie miłość. - szepnęłam. - W sumie to nie wiem, nie doświadczyłam nigdy czegoś takiego, nigdy nie byłam dla nikogo "wszystkim" i być może nie powinnam prawić wam kazań na ten temat, ale... - otworzyłam drzwi z numerem piętnaście i wepchnęłam ich do środka. Było tam pusto, inaczej zresztą byśmy się nie dostali, bo kluczyki były włożone w zamek od wewnątrz.
Był to mały pokoik z łóżkiem i stolikiem, prawdopodobnie służący właśnie zmęczonym gościom, którzy chcieli się już położyć spać, tudzież leczyć kaca (wtedy jeszcze nie wiedziałam, że następnego ranka i mi przyjdzie męczyć się z tą przykrą dolegliwością), albo robić inne, niewysłowione rzeczy. Dyskretnie wyjęłam kluczyk z drzwi i narysowałam pewien symbol na stoliku (potem wyjaśnię, po co) podczas gdy oni podnosili się z podłogi.
- Dobra a teraz: po co nas tu przywlokłaś? - spytał ten starszy, ale ja już stałam z powrotem na korytarzu, zamykając za sobą drzwi i uśmiechając się do nich z lekka psychopatycznie. Szybko przekręciłam drzwi na klucz i zawiesiłam go na sznurku od mojego naszyjnika.
- Zwariowałaś?! - dobiegł mnie stłumiony głos ze środka. Cóż, może i miał rację, byłam szalona. Puknęłam w drzwi.
- A teraz, moi drodzy, może porozmawiacie ze sobą jak ludzie i zastanowicie się nad swoim zachowaniem? - zapytałam niepokojąco uprzejmym tonem.
***
Po przemyciu twarzy i ogarnięciu się jakoś przed lustrem w toalecie (teraz już damskiej), znowu poczułam względny spokój. Odetchnęłam głęboko pare razy i wyszłam z powrotem na salę. "Właśnie odebrałam sobie jedyne towarzystwo"- westchnęłam w myślach.
Z drugiej strony, powinnam bardziej otworzyć się na innych. Nie zamierzałam spędzić reszty nocy stojąc pod ścianą i obserwując świetnie bawiących się ludzi (albo niekoniecznie ludzi).
Podeszłam do stolika i nalałam sobie soku jabłkowego. Upiłam łyk i spojrzałam nieufnie na szklankę. Smakował jakoś dziwnie. Cóż, może to inny sok jabłkowy?
Sięgnęłam po ciastko i znudzonym ruchem obróciłam je pare razy w palcach. Troche okruszków posypało się na ziemię. Zatrzymałam ruch dłoni, obserwując, jak spadają.
To musiało wyglądać... hmm... dziwnie.
I w istocie, wyczułam na sobie czyjeś rozbawione spojrzenie. Odwróciłam się w stronę tej osoby z przepraszającym uśmiechem.

Ktoś? Kropciu, wiem, że miałam pisać z Jasmine, ale nie wolałabyś się skupić na pisaniu z Taeminem? To musi być trudne pisać tyloma postaciami c; . To znaczy wiesz, jak chcesz, to możesz odpisać na to, ale... No, jak chcesz XD.

Odpowiedz na Wielkie uroczystości nigdy nie były moją mocną stroną, zawsze czułam się przytłoczona nadmiarem elegancji, jak w nich panował. Udało mi się na szczęście znaleź dość wygodną suknię na ramieniu. Tak, na jednym, szerokim, czarnym ramieniu. Góra sukienki ogółem była czarna, i nie pokazywała zbyt wiele, za co w duchu byłam bardzo wdzięczna mojej szafie. Nawet nie wiedziałam, że mam coś takiego. Suprise!
W pasie była w miarę szeroka, biała wstążka, oddzielająca dolną część od górnej. Co do dołu sukni, to była wykonana ze zwiewnego, ciemnego materiału (najniższa warstwa nie była przeźroczysta) mieniącego się czerwienią i fioletem. Było kilka warstw tego półprzeźroczystego materiału, co nadawało sukni trochę "pełniejszego wymiaru". Była gdzieś do kostek. Bolało mnie to, że nie wypadało ubrać do tego trampek.
Więc ubrałam coś w stylu czarnych balerinek z aksamitnymi wstążkami, które obwijały się w górę łydki, krzyżując się wzajemnie (zupełnie nie znam się na nazwach ubrań i obuwia, więc muszę polegać na tych dość marnych opisach). Ale szpilki odpadały, a nie miałam pojęcia, co innego mogłoby pasować. Na siebie postanowiłam narzucić coś pomiędzy koszulą a damską marynarką, w każdym razie jakąś oryginalną narzutkę. Serio, w mojej szafie nie było zbyt wiele rzeczy z tego świata, a przynajmiej takie odnosiłam wrażenie.
Niesforne kudły upięłam z tyłu głowy białą "szczęką" do włosów (wiecie, to takie że dajesz je do góry, spinasz, i masz taki a'la kucyk) opuszczając krótsze pasma z przodu po obu stronach twarzy.
Całość kreacji zwieńczyłam czarnymi mitenkami (rękawiczki bez palców, moje były do połowy przedramienia, proste, bez żadnych ozdób) i naszyjnikiem, z krórym nigdy się nie rozstawałam i który właściwie w ogóle nie pasował do reszty, ale czy tu cokolwiek do siebie pasowało?
Wyszłam ze swojego pokoju do niewielkiego salonu, czekając na Taemina.
Mieszkanie z chłopakiem było ciekawym przeżyciem. Nie czułam się już taka samotna i miałam z kim pogadać, ponadto nawet on gotował lepiej ode mnie. Dodawał temu mieszkaniu jakiegoś jasnego, ciepłego uroku, poczucia przynależności do określonej grupy społecznej - w naszym przypadku dwuosobowej - i bezpieczeństwa. Czułam, że wreszcie znalazłam przykaciela, kogoś, z kim mogłam się zarówno śmiać, jak i ryczeć, ewentualnie dogryzać sobie nawzajem. Ta więź stała się silniejsza , niż sądziłam (przynajmniej z mojej strony), bo odczuwałam jego powierzchowne emocje tak wyraźnie jak własne gdy był blisko, nawet wtedy, gdy wyłączałam odbiór emocji z otoczenia. A zazwyczaj starałam się to robić, bo uważałam, że poznawanie odczuć, które ktoś pewnie chciałby zachować dla siebie, jest bardzo niesprawiedliwe.
Przez całą drogę na bal miałam głowę w chmurach i odpowiadałam na pytania wręcz mechanicznie, bez zastanowienia.
W sumie żyłam we własnym świecie bardzo długo, nawet wtedy, kiedy weszliśmy na salę, z oczarowaniem przyglądając się powieszonym pod sklepieniem, jedwabistym wstęgom. Poczułam się nagle bardzo spragniona, więc bez namysłu powiedziałam Taeminowi, że idę napić się białego wina. Ups. I poszłam, ale to potem XD.
Przy stoliku z napojami stały plastikowe kubeczki, ale widziałam, jak jacyś panowie w garniturach chodzą po sali i roznoszą alkochole pomiędzy ludzi. Nalałam sobie soku jabłkowego. Wróciłam do Taemina, który wcisnął mi do ręki własny kieliszek ponczu i poszedł do łazienki, twierdząc, że umrze. Kłamca, najwyżej pęknie mu pęcherz, ale od tego się nie umiera, prawda? Prawda?
Znudzona sączyłam swój kochany soczek, który w istocie wyglądał trochę jak białe wino, tylko trochę ciemniejsze (WTF).
- Stało się coś, panienko? Jak się nazywasz?
Słysząc obcy, męski głos wstałam gwałtownie z siedzenia i odruchowo przygładziłam suknię. Prawie się zakrztusiłam, gdy zorientowałam się, z kim mam do czynienia.
Król, we własnej osobie!
- Cheyanne, wszystko w porządku, Wasza Wysokość. - odpowiedziałam.
- O! Przyjaciółka Taemina! Niezmiernie miło cię poznać Cheyanne - pocałował mnie w dłoń, na co szczerze się speszyłam. No, bez przesady, nawet, jeśli jest królem, to ten zwyczaj był już trochę przestarzały. Ale z drugiej strony zachowanie króla, cała jego postać, dodawała klimatu temu miejscu.
Chociaż, właściwie, w jego postaci było coś jeszcze.
Ciemna, tajemnicza aura, zdająca się lekko jarzyć rozbawieniem. Coś mi to przypominało. Tak jakby... Coś knuł.
Poza tym, skąd wiedział, że jestem przyjaciółką Tae?
Szybko wyciszyłam swój umysł, w obawie, że mógłby poczuć, iż próbuję go przejrzeć.
- Obyś świetnie się bawiła, Cheyanne, pozwól, że cię opuszczę. - powiedział, a ja czym prędzej czmychnęłam w tłum, jak najdalej od jego postaci.
CO TO MIAŁO BYĆ?!
W momencie, w którym znalazłam się w małej grupce ludzi tłoczących się przed wyjściem do sali albo toalet, które były w korytarzu prostopadłym do tego wychodzącego na dwór, poczułam ból. Nie jakiś sobie zwykły ból fizyczny, tylko głęboki, mentalny, rozdzierający duszę feeling. Wzdrygnęłam się i odruchowo rozejrzałam za przyjacielem. Przypomniawszy sobie, że poszedł do toalety, więc skierowałam się w tamtą stronę, ignorując czyjś głos wołajacy za mną "Do damskiej w drugą stronę!"
Drzwi były uchylone. Przez szparę zobaczyłam Nataniela, jedną ręką przytrzymującego Taemina do ściany, a drugą ocierając mu łzy z policzka.
- Nie płacz - szepnął nasz wychowawca - Ja też ciebie kocham - dodał, po czym przytulił go do mocno do siebie.
Otworzyłam szerzej oczy, czując ciepło w sercu. Przez ostatnie dni udzielał mi się trochę ponury nastrój przyjaciela, ale teraz w moim sercu zakiełkowała nadzieja na lepsze dni dla jedynej osoby, którą tu miałam.
- Taemin, nie możemy być razem, wiesz o tym, prawda? - Tae skinął głową, a ja poczułam, jak ciepła iskierka w moim sercu zaczyna wygasać. - Dlatego zapomnij o tym, co ci powiedziałem, co ty powiedziałeś, zapomnijmy o tym, co się tutaj stało, proszę. Zapomnij o mnie. ZAPOMNIJ O NAS.
Ach, Natanielu, wszystko spartaczyłeś! - warknęłam w myślach. Po kija mu to wszystko mówiłeś, skoro miałeś zamiar wyskoczyć potem z czymś takim?
Byłam tak pogrążona we własnym rozgoryczeniu, że zapomniałam, że Nataniel prawdopodobnie zmierza teraz - O CHO*ERA - w moją stronę. Zdążyłam schować się za kolumnę dokładnie w momencie, w którym przekroczył próg i wyszedł na korytarz. Nagle jednak zatrzymał się gwałtownie i skierował z powrotem do WC. "Nie pogarszaj swojej sytuacji" - syknęłam w myślach, nim zdążyłam się zorientować, że nikt mnie nie słyszy. Westchnęłam ciężko i podeszłam na palcach do drzwi. Zdążyłam jeszcze usłyszeć, jak Nataniel mówi:
- Przyszedłem się załatwić, w końcu jesteśmy w toalecie, nie?
Palant.
Gdy zamknął drzwi do kabiny, wślizgnęłam się do pomieszczenia, olewając zdumione, a często wręcz oburzone spojrzenia innych, czekających na zewnątrz mężczyzn. Cicho podeszłam do stojącego przed lustrem chłopaka. Patrzył się w przestrzeń, a jego twarz wydawała się wyprana z emocji. Biła od niego przeraźliwa pustka, niczym chłód z otwartej lodówki, obojętność wobec świata. Dotknęłam jego ramienia, bezgłośnie wypowiadając jego imię. Spojrzał ma mnie pustym, obojętnym wzrokiem. Poczułam się tak, jakby jakiś kawałek mojego serca był rozdzierany.
- Chodź, idziemy z tąd - szepnęłam na tyle cicho, żeby nikt poza nami nie mógł tego usłyszeć, i delikatnie pociągnęłam go za ramię w stronę wyjścia. Nie poruszył się. "Och, Taemin", pomyślałam, wspominając jego uśmiech po zjedzeniu haribo. "Stary, co on z tobą zrobił?"
Nie mogłam patrzeć, jak cierpi. I byłam wściekła. Wściekła na ich obu. Za to, że odrzucają samych siebie, nie akceptują swoich uczuć. Można się wstydzić swojej pracy, ilości banknotów w portfelu, ale nigdy, pod żadnym pozorem nie powinno wstydzić się miłości. Nawet, jeśli jest to miłość pomiędzy dwójką mężczyzn.
Dlaczego?
Dlaczego się boją?
CZEGO się boją?
Czy tu chodzi o to, że Tae jest uczniem Nataniela?
Ale co to zmienia? Niemożliwe, żeby nasz drogi wychowawca tak bardzo kochał tę pracę, żeby nie mógł jej poświęcić dla osoby, którą kocha. Bo przecież to powiedział. Przyznał się do swoich uczuć. Ale jeszcze ich nie zaakceptował. To samo Taemin.
Dlaczego?
- Cheyanne? - spytał zaskoczony Nataniel, który właśnie wyszedł z kabiny. - Co ty robisz w męskim kiblu?
Właśnie, dlaczego tu jestem? Dlaczego? Dlaczego stoję tu, jedną ręką trzymając Taemina za ramię, z niezrozumieniem w oczach, zadając sobie wciąż te samo pytanie?
Nosz ku<słuchacz jedynego słusznego radia ocenzurował to niegodne słowo>wa dlaczego?
"Przez was, ty tępy idioto. Przez was i waszą głupotę."
- Czy ty płaczesz? - spytał zdziwiony wychowawca.
Czy ja płaczę?
Przejechałam ręką po twarzy. Poczułam, że mam mokry policzek. Spływające łzy łaskotały mnie w brodę. Nadal patrzyłam się przed siebie mętnym wzrokiem, z tą różnicą, że teraz wszystko przed moimi oczami było zamazane.
Dlaczego ja płaczę?
Dlaczego...
DOSYĆ.
Przwcież znałam odpowiedź.
To ich wina. To oni doprowadzili mnie do łez. Zabiję ich. Zabiję.
Do wszystkich łez zciekających mi po twarzy, do całego smutku, do pustego spojrzenia doszła jeszcze agresja i sczękanie zębami. Zacisnęłam palce na ramieniu Taemina. Ten, wyrwany z letargu, spojrzał na mnie zdziwiony.
- Cheyanne?
Nadal patrzyłam przed siebie, ale teraz już całkowicie przytomnym i agresywnym wzrokiem. Zgrzytając zębami, podniosłam wzrok przed siebie i spojrzałam w lustro.
Miałam zaczerwienione oczy, ale już nie płakałam. Taemin stał obok mnie z nieszczęśliwą miną, widocznie niezadowolony, że wbijam mu paznokcie w ramię. Nataniel stał w drzwiach do kabiny, zdziwiony zaistniałą sytuacją. Przez chwilę trwaliśmy w takiej ciszy, nie mając odwagi jej przerwać.
Pierwszy poruszył się Nataniel. Podszedł do umywalki i umył ręce, jak na porządnego człowieka przystało, ale nie spuszczał z nas wzroku (którego Taemin starał się za wszelką cenę unikać). Najwidoczniej zauważył, że jestem czymś w rodzaju tykającej bomby. I w istocie, gdy tylko chłopak (trudno mi go w tej sytuacji nazwać nauczycielem, i był dość młody, więc nie nazwałabym go mężczyzną) wysuszył ręce, zaczęło się odliczanie.
00:03 *ti-dit*
00:02 *ti-dit*
00:01 *ti-dit*
00:00 *!!!!!*
Odwróciłam się gwałtownie w stronę Nataniela i złapałam go za rękaw, nie puszczając Taemina. Obu panów pociągnęłam przez drzwi na korytarz, niczym niesforne bachory, którymi zresztą właśnie byli w moich oczach. Jak można się było zachowywać tak... Tak... Tak... Ugh, tak niedojrzale?!
Byli zbyt zaskoczeni, żeby zaoponować, zresztą, nawet gdyby próbowali... Znajdowałam się właśnie w stanie silnych emocji, nikt nie mógł mnie powstrzymać. Zdecydowanym krokiem sunęłam przed siebie.
Moja twarz była wykrzywiona w grymasie bólu i złości. Nie wiedziałam, dlaczego z ich powodu targały mną tak silne emocje. Nie wiedziałam, dlaczego w ogóle się w to wtrącam, ale nie mogłam tego tak zostawić. Jedną z moich silniejszych cech było pragnienie godzenia skłóconych ludzi, naprawiania problemów, pomagania innym. Ze swoim charakterem rodzica opiekującego czułam się za tych idiotów odpowiedzialna i nie mogłam pozwolić, żeby się wzajemnie ranili.
Gdzie by ich tu...
- Cheyanne, co ty wyprawiasz? - spytał Nataniel.
- Miałam spytać Cię o to samo - warknęłam - gdy powiedziałeś Taeminowi, że nie możecie być razem.
Umilkł, zaskoczony. Nadal przedzieraliśmy się przez tłum ludzi, znosząc wszystkie obelgi, jakimi obdarzały nas potrącone osoby. Nie przejmowałam się, że zwracamy na siebie uwagę. Rozglądałam się za odpowiednim miejscem, żeby...
- Podsłuchiwałaś! - stwierdził oskarżycielsko.
- Tak; to znaczy; Zostawiliście uchylone drzwi.
- Gdzie nas prowadzisz? - spytał beznamiętnym głosem Taemin.
ON MÓWI! JUPIYAY!
- Nieważne.
- Już mijaliśmy tę rzeźbę. - zauważył Nataniel.
- Och, zamknij się. - burknęłam. Uniósł brwi.
- Jak odzywasz się do starszych od siebie?
- Przepraszam, poprawka: Proszę się zamknąć, "Panie Natanielu".
- Cheyanne - ostrzegł mnie matowym głosem Taemin.
- Czy wy niczego nie rozumiecie?! - krzyknęłam, nagle się zatrzymując. - To idiodyczne - zadecydowałam. - Uciekać przed samym sobą. Dlaczego to sobie robicie? - jęknęłam i znowu ruszyłam przed siebie. - W dzisiejszych czasach nie zabija się ludzi tylko dlatego, że są gejami!
- Proszę, przycisz się...
- NIE. Naprawdę, owszszem, nie każdy toleruje takie związki, ale większość ludzi nie ma nic przeciwko. Poza tym... mając tylko tą jedną osobę, nawet, jeśli wszyscy inni by się od was odwrócili, co to za różnica, skoro mielibyście siebie nawzajem? W sensie... czy ta druga połówka nie byłaby wystarczająca? Przecież podobno jest wszystkim.
Milczeli.
"Wszystkim". Wiedziałam, że nie można mieć wszystkiego. Ale taka osoba sprawiałaby, że zapominasz o tym, czego nie masz.
- Zazdroszczę wam. - przyznałam cicho.
Doszliśmy schodami na górę i weszliśmy w korytarz na prawo. Wzdłuż ścian ciągnęły się rzędy drzwi, z sufitu co metr zwieszały się małe, złote żyrandole, a na ziemi leżał rozwinięty ciemnoczerwony dywan w odcieniu królewskiego szkarłatu.
- Czego? Tego, że oboje jesteśmy nieszczęśliwie zakochani? Że nie możeby być razem, będąc tak blisko? - spytał z goryczą mój przyjaciel.
- Nie. Tego, że oboje macie kogoś, kto byłby w stanie oddać za was wszystko. To jest właśnie miłość. - szepnęłam. - W sumie to nie wiem, nie doświadczyłam nigdy czegoś takiego, nigdy nie byłam dla nikogo "wszystkim" i być może nie powinnam prawić wam kazań na ten temat, ale... - otworzyłam drzwi z numerem piętnaście i wepchnęłam ich do środka. Było tam pusto, inaczej zresztą byśmy się nie dostali, bo kluczyki były włożone w zamek od wewnątrz.
Był to mały pokoik z łóżkiem i stolikiem, prawdopodobnie służący właśnie zmęczonym gościom, którzy chcieli się już położyć spać, tudzież leczyć kaca (wtedy jeszcze nie wiedziałam, że następnego ranka i mi przyjdzie męczyć się z tą przykrą dolegliwością), albo robić inne, niewysłowione rzeczy. Dyskretnie wyjęłam kluczyk z drzwi i narysowałam pewien symbol na stoliku (potem wyjaśnię, po co) podczas gdy oni podnosili się z podłogi.
- Dobra a teraz: po co nas tu przywlokłaś? - spytał ten starszy, ale ja już stałam z powrotem na korytarzu, zamykając za sobą drzwi i uśmiechając się do nich z lekka psychopatycznie. Szybko przekręciłam drzwi na klucz i zawiesiłam go na sznurku od mojego naszyjnika.
- Zwariowałaś?! - dobiegł mnie stłumiony głos ze środka. Cóż, może i miał rację, byłam szalona. Puknęłam w drzwi.
- A teraz, moi drodzy, może porozmawiacie ze sobą jak ludzie i zastanowicie się nad swoim zachowaniem? - zapytałam niepokojąco uprzejmym tonem.
***
Po przemyciu twarzy i ogarnięciu się jakoś przed lustrem w toalecie (teraz już damskiej), znowu poczułam względny spokój. Odetchnęłam głęboko pare razy i wyszłam z powrotem na salę. "Właśnie odebrałam sobie jedyne towarzystwo"- westchnęłam w myślach.
Z drugiej strony, powinnam bardziej otworzyć się na innych. Nie zamierzałam spędzić reszty nocy stojąc pod ścianą i obserwując świetnie bawiących się ludzi (albo niekoniecznie ludzi).
Podeszłam do stolika i nalałam sobie soku jabłkowego. Upiłam łyk i spojrzałam nieufnie na szklankę. Smakował jakoś dziwnie. Cóż, może to inny sok jabłkowy?
Sięgnęłam po ciastko i znudzonym ruchem obróciłam je pare razy w palcach. Troche okruszków posypało się na ziemię. Zatrzymałam ruch dłoni, obserwując, jak spadają.
To musiało wyglądać... hmm... dziwnie.
I w istocie, wyczułam na sobie czyjeś rozbawione spojrzenie. Odwróciłam się w stronę tej osoby z przepraszającym uśmiechem.

Ktoś? Kropciu, wiem, że miałam pisać z Jasmine, ale nie wolałabyś się skupić na pisaniu z Taeminem? To musi być trudne pisać tyloma postaciami c; . To znaczy wiesz, jak chcesz, to możesz odpisać na to, ale... No, jak chcesz XD.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon stworzony przez Arianę | Technologia Blogger | X X