czwartek, 25 czerwca 2015

Od Taemina

- Myślisz, że dobrze wyglądam? – spytałem dziewczyny pokazując się jej w czarnym garniturze, a ta energicznie kiwnęła głową. Nawet na mnie nie spojrzała…
- Tak, tak. Możemy już wyjść? Przez ciebie się spóźnimy – jęknęła. Siedziała przy toaletce i poprawiała swój makijaż. Na szczęście nie dawała na siebie dużo tej tapety. Chyba bym tego nie wytrzymał. Lubiłem, gdy wyglądała naturalnie, a nie, gdy wyglądałaby jak…. No właśnie, chyba nie musze mówić, bo sami już wiecie.
Bal. Niby nic takiego, a jednak przez ostatni miesiąc tylko to mieliśmy w swoich głowach. No, przynajmniej ja. Wszyscy na pewno teraz się pytacie: „Ale o co chodzi? Jaki bal?” A no taki, że nasz kochany król wymyślił sobie przyjęcie na zakończenie roku szkolnego. Widzicie? Jednak pamięta o swoich (niewolnikach) poddanych. I tak nas zaprosił.
Nataniela z pewnością tez.
...Nataniel… Ech, nie rozmawiałem z od kiedy… No, właśnie, od kiedy? Chyba od wejścia do tego autobusu, który miał nas zawieźć na obóz. No właśnie, miał, bo po pierwszych dwudziestu minutach pękła nam opona. W lesie. Bez zasięgu. I czym skończyła się nasza wycieczka? Musieliśmy wracać z buta do domu. Trzydzieści kilometrów. Z torbami. Jupijajey.
Ale wracając do Nataniela. Nie rozmawiam z nim, unikam jego spojrzenia. Boje się, że gdy tylko zamienię z nim kilka słów, cały świat stanie na głowę, a mnie uniknie tak zwany Happy End. Ale gdybym był z nim miałbym swój Happy End? W pewnym sensie tak, ale z drugiej? Słuchajcie: nie mógłbym się z nim hajtnąć, nawet gdybyśmy bardzo chcieli. Nie wyjechalibyśmy na jakiś miesiąc miodowy do Paryża czy do innej tak zwanej Nibylandii. Nie wprowadzilibyśmy się do zamku a’la pałac z Disneylandu, gdzie zamiast kąpać się w basenie pełnym wody, kąpalibyśmy się w basenie pełnym lemoniady z nutką haribo. Nie urodzę mu także pier.dyliard rozwrzeszczanych bachorów. Tak, tak, też nawet żałuję.
Już słyszę, jak pękają wszystkie wasze malutkie serduszka, a ostatnie nadzieje rozsypują się w proch. W tym serducho Cheyanne. Wybaczcie. Moje okrucieństwo nie zna granic. Ale cóż ja poradzę. Nie wszystkie historie kończą się „ i żyli długie i szczęśliwie”. Co, znowu źle? Nie tak, jakbyście chcieli..? Wybaczcie, ale takie właśnie są realia naszego życia. Cóż, jeśli zagłębicie się bardziej w tę historię, bez trudu znajdziecie i ten swój wymarzony happy end, dodatek do każdej historii tak się kończącej, bo przecież wszyscy żyją, mają się dobrze… No oprócz mnie, bo siniaki nadal nie zeszły. Są szczęśliwi i, jeśli na ich drodze nie stanie nagle jakaś góra lodowa jak w Titanicu, to będą żyć jeszcze długo w tej sielance. Nawet ja, największy nieszczęśnik tego świata, urwałem się od tego potwora, Parka. Choć blizny pozostaną na zawsze, ale to nawet lepiej. Są wystarczającymi dowodami na to, że cała moja trudna przeszłość wreszcie zaprowadziła mnie tutaj, do domu Cheyanne, w którym aktualnie mieszkałem. Co z tego, że musiałem osiągnąć ten cel w samotności? Przecież takie właśnie są realia życia. Polegaj tylko na swojej osobie, a nie zostaniesz dotknięty tym, co ludzie nazywają „rozpaczą”. Bo ludzie, których kochasz i na których ci zależy, ranią najbardziej, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
Choć w tym przypadku ja sam siebie ranie, a nie oni mnie. Ale czy to jakaś większa różnica? Boli przecież tak samo. Albo to tylko kolejne moje puste urojenia, które widziałem tylko ja.
Ech, no dobra, nieważne jak chłodno i bezwzględnie chciałbym brzmieć w tym swoim małym podsumowaniu ostatnich kilku tygodni, nie mogę powiedzieć, że przez cały czas byłem sam. Przecież od osób takich jak Cheya nie da się uwolnić. I nawet w tej chwili widzicie dowody. Wychodzimy na bal. Ja i ona. Czy to nie można porównać do rzepy u psiego ogona? Dla mnie to dobry argument. Ale jeśli wam znowu coś nie pasuje… To nie wiem jak mam uszczęśliwić. Wybaczcie. Jak widać nawet wy, co czytacie o moim jakże ciekawym życiu, nie możecie mieć wszystkiego.
I tak, czy chcieliśmy czy nie, pojawiliśmy się na tym balu. Trzeba było przyznać, król sobie nie żałował. Mieli nawet dobry poncz. Tak, nie tknąłem alkoholu. Wolałem go unikać. Bo jak po hario tak mi odbija.. to co mogło się stać po kropelce wina? Cheyanne natomiast powiedziała, że nie będzie sobie żałować i poszła szukać jakiegoś małoprocentowego białego wina.
I tak, zostawiony przez dziewczynę, zostałem sam. No, dopóki nie przyszedł do mnie król, we własnej osobie. Pierwszy raz widziałem go na żywe oczy. Nie myślałem że miał takie… Długie włosy? Przypomniały mi się czasy, kiedy jeszcze miałem na głowie miedziany kucyk. Nie śmiejcie się, taka wtedy była moda.
- Jak się zwiesz ? – Zapytał mnie facet w koronie, tym samym wyrywając mnie z moich myśli.
- Taemin, wyborne przyjęcie – powiedziałem, robiąc łyk mojego napoju.
- A dziękuję Taeminie. Dobrze się bawisz ? – pytał dalej. Dlaczego czułem się jak na komendzie?
- Tak, lepiej być nie mogło – odrzekłem. Co tam, że dodałem trochę barw temu krótkiemu opisowi. Niech się człowiek cieszy.
- Przepraszam że spytam, jesteś tu sam czy przyszedłeś z jakąś młodą damą ? – czy tylko ja zauważyłem w jego oczach świecące ogniki?
- J-ja... jestem z moją przyjaciółką... – wyszeptałem zdziwiony jego zachowaniem. Boże, ale zrobiłem z siebie debila.
- Och, jak ma na imię ? – dopytał.
- Cheyanne – poinformowałem a król uśmiechnął się chytrze.
- Możesz już odejść, wiem wszystko – powiedział, a raczej rozkazał. Przez myśl przeszło mi tylko jedno słowo. Imbecyl. Jednak co miałem innego do roboty, niż odejście mu z jego drogi. Przecież to jego parkiet, nie? Chyba wy także byście tak zrobili, wiem to.
Tak zostałem sam, i tak opierałem się o jakąś ścianę, aż nie poczułem skurczu w dole brzucha. Tak jak zwykle, przesadziłem z tym ponczem. Gdy tylko Cheyanne znów zaszczyciła mnie swoją osobą podałem jej swój kieliszek, oznajmiając, że musze iść do WC, bo umrę. Ta jedynie zaśmiała się pod nosem i powiedziała, że zaczeka. Musiała, przecież to ja miałem klucz od naszego mieszkania…
I tak wchodząc do toalety i zrobią to, co miałem do zrobienia, wyszedłem z kabiny i podszedłem do umywalki umyć ręce. Gdy przejrzałem się jeszcze raz w lustrze i przyznając, że wyglądam nawet znośnie skierowałem się w stronę wyjścia. Gdy już miałem dotknąć klamkę ktoś zrobił to za mnie, jednak z drugiej strony. Drzwi się otworzyły a chwile potem przed moimi oczyma stał.. Nataniel. Poczułem jak zaczyna mi się robić słabo. Dlaczego, dlaczego musiałem go spotkać? Dlaczego właśnie teraz? Macie swój (nie) „Happy end” kochani. Właśnie tego chcieliście? Widać jak mnie lubicie…
- Hej – powiedział. Nic nie odpowiedziałem. – Taemin, coś się stało? – spytał.
- Nic się nie stało. Przepuść mnie – rozkazałem, ale ten ani drgnął. Nie patrzyłem mu w oczy… nie potrafiłem.
To za bardzo bolało.
- Przepuść mnie do cho.lery – powiedziałem po chwili. Poczułem na swoich ramionach czyjeś dłoni. Po chwili ktoś mnie przygwoździł do ściany, a jeśli mam być bardziej szczegółowy, to tym ktosiem był nikt inny jak Nataniel.
- Puść mnie – powiedziałem, jednak ten nadal mnie trzymał. Nawet nie próbowałem się wyrwać. Moje nogi jak z waty mi to nie umożliwiały.
- Widzę, że coś cię gnębi. Nie jestem ślepy – wyszeptał.
- Ty – odpowiedziałem tylko. – Ty jesteś tym, co mnie gnębi. Zapomniałeś o naszej rozmowie. Powiedziałem ci cos, co krylem przez długie tygodnie. Wszystko się skończyło, Natanielu. Nic już nie będzie jak dawniej. Wole zniknąć, nie być raniony, niż stać i patrzeć jaki jestem bezsilny i nic nie mogę zrobić. Az jakąś fra.nca wszystko zrujnuje. Wiec dlaczego musze w tym trwać i rozpaczać każdej nocy? – spytałem. – Pozwól mi odejść, nie chce tego czuć. Chce zapomnieć, ale gdy tylko cię widzę… Wszystko powraca. Wiec puść.
Nataniel? Tae nie wie co mówi :c
Cheyanne? Jak tam? XD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon stworzony przez Arianę | Technologia Blogger | X X