Wybiegłam z mieszkania w poszukiwaniu Marshalla. Biegłam po świeżym
betonie stąpając tak ostrożnie i szybko zarazem, że nie mogłam się
powstrzymać od spojrzenia w dół, sprawdzić, czy nie przypadkiem nie
utknęłam. Na szczęście tak nie było, na końcówkach moich trampek był
lekki brud, ale mniejsza z tym. Mijałam kolorowe domy pomalowane na
jasne i radosne kolory. Co rusz na sklepikowych ścianach widniały
grafiti oraz bazgroły- chyba rysowane przez tutejsze dzieci. Obrazki
przedstawiały koniki, jakieś cukierki, dziewczynki i chłopców, męskie i
żeńskie genitalia oraz mazie bez danego kształtu. Po prostu kreski.
Skierowałam się do parku. Ławki, pijacy, place zabaw, psy i rośliny-
wszystko to, czego nie szukam. Przebiegłam wzdłuż głównej drogi która
była zrobiona z piasku i żwiru złożonego razem. Kwiaty równolegle do
siebie przylegały do ścieżki, tworząc coś w stylu dywanu. Nareszcie!
Szara, ciemna i smutna masa którą uważałam za Marshalla poruszyła się
lekko na czerwonej ławce przy wyjściu. Przybliżyłam się i moje
przypuszczenia były słuszne. Brunet gnił w słońcu, trzymając w ręku
swoją kosę przyglądając jej się kamiennym wzrokiem. Nie usłyszał, gdy
usiadłam koło niego.
- Marshall....- zaczęłam. Odwrócił się do mnie ze smutną miną.-
Przepraszam, nie wiem co we mnie wstąpiło. Nie przywykłam do widoku
kosiarza z kosą równie wielką jak on sam, a na dodatek jest miły i
uroczy. Jesteś ideałem- przystojny, mądry, serdeczny, dowcipny i słodki.
Nie to co ja- ładna ale arogancka, strachliwa i głupia, dziewczyna źle
oceniająca wszystkich, która chce mieć wszystko dla siebie i nie robić
nic dla innych osób. Brzydka, oschła i beznadziejna- oto cała ja.
Jeszcze raz przepraszam, nie chciałam żeby to tak wyszło. Jestem
idiotką, wiem. Jak bym się nie urodziła, każdemu byłoby lepiej. Media i
tak by znalazły inną gwiazdę do prezentowania ciuchów i swoich kolekcji,
a dla całego świata o jedną łamagę mniej.
Chłopak z zafascynowaną miną słuchał moich wyżaleń jaka ja jestem
okrutna i beznadziejna. Czemu on jeszcze tu siedział? Każdy, kto słuchał
o moich problemach znikał w połowie mojej wypowiedzi. Dla niego było
inaczej? Nie wiem czemu, ale zaczęłam się dusić. Złapałam się za gardło i
kasłałam jak nawiedziona. Rzuciłam spojrzenie Marshallowi. Ani drgnął.
Hello, ja tu tak jakby umieram? Padłam na ziemię. Podniosłam rękw na
wysokość oczu. Była zielona i nieustannie zmieniała barwe.
- O co tu do choler.y chodzi?- mruknęłam gdy na chwilę udało mi się zaprzestać kaszleć.
Marshall? Otrułam się ja głupia czy co? ._.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz