poniedziałek, 12 października 2015

Od Yixinga cd. do Cheyanne i Romea

Miasto oszalało.
Nikt nie wiedział, co się dzieje. Wojsko weszło na ulice, pozbierało wszystkich ludzi. No, prawie wszystkich. Mnie oraz resztę mojego gangu nie. Oczywiście znajdowały się jeszcze jakieś inne drobniejsze jednostki, mafie, czy gangi z innych dzielnic, ale kogo to obchodziło? Liczyliśmy się tylko my, musieliśmy patrzeć jedynie na nasze postepowania, nasze plany, nasze błędy i konsekwencje, które ponosiliśmy już coraz częściej. Szef był wściekły. Ja na jego miejscu tez bym pewnie był. Nie było to w porządku dla jego zdrowia. Mężczyzna chorował na nadciśnienie i nie powinien się denerwować.
Właśnie. Nie powinien.
Od chwili nadejścia tej głupiej epidemia naszym jedynym zadaniem było badanie terenu, ekspedycje do najbliższych sklepów spożywczych i aptek w razie, gdyby ktoś miał nie za dobre kontakty z militariom króla. Skubany. Zamknął wszystkie najbliższe drogi krajowe, przez co nie mogliśmy wyjechać z państwa. A w tamtej chwili byłoby mi to jak najbardziej potrzebne.
*****
- Jak to puste? – spytałem Vernona, który razem ze swoją drużyną wrócili do nory. – Ver… Gdzie Aliss? – zadałem kolejne pytanie, nie widząc dziewczęcej twarzyczki, blond kitki i tych wesołych oczu. – Nie żyje? – zapytałem, próbując być jak najbardziej opanowany. W moim glosie było jednak słychać drobne emocje. Ale byłem leaderem do ch*lery! Nie powinienem sobie na to pozwalać.
Nie w takim momencie.
- Żyje, chyba.
- To ty nie wiesz czy żyje czy nie?! – krzyknąłem na niego, spoglądając na jego twarz z góry. Boże, jaki on był niski. I głupi. – Gdzieś ty ja zostawił?! W pierwszym lepszym rogu?! – wywaliłem wszelkie pożywienie z jego rąk, podniosłem go za kołnierz. Wisiał w powietrzu. Dusił się.
To w tej chwili nie było aż tak istotne.
- Zabrali ją – wychrypiał, spoglądając na mnie jadowicie. I pomyśleć, że kilak tygodni temu mogłem go jeszcze nazwać swoim przyjacielem.
- Ostatni raz, Vernon. Ostatni – warknąłem i puściłem jego ubranie, a ten nieprzygotowany upadł na podłogę. Wyglądał komicznie.
Jak bachor.
- Henry – zawołałem chłopaka, a ten podszedł do mnie lekko dygocząc. Boże, baba się lepiej od niego zachowywała . – Idziesz ze mną – powiedziałem.
- Gdzie?
- Jesteś taki głupi, czy udajesz? Do psychiatryka, po Aliss. Ktoś musi ją stamtąd wyjąć – spojrzałem z ukosa na Vernona. – A na tego pajaca już nie liczę. – Ubieraj się.
- TAK JEST!
No. I to mi się podoba.
*****
Samo wejście do budynku było proste. Pierw w mieście musiałem zdjąć jednego z wojskowych. Na szczęście jeden z nich odszedł daleko od grupy. Raczej późno dowiedzą się o jego braku. Przecież tych sługusów było od czorta.
Ubrałem mundur wojskowy, założyłem czapkę wojskową i poszedłem do wyczekiwanego kwadratowego budynku z Henrym, do którego mierzyłem ze strzelby. Nie był tym zbytnio zadowolony.
Ale co on miał do gadania.
Strażnicy nawet nie sprawdzili czy mam identyfikator. Głupie „złapałem uciekiniera” wystarczyło. Byli głupcami. Gdybym ja był królem to dawno bym ich już stawił pod pstryczkiem.
Ale naszym państwem rządził idiota.
Najpierw trzeba było znaleźć korytarze z pokojami „ludzi chorych psychicznie”, czyli zmieniając na nasze – królików doświadczalnych. Nie było to łatwe. Korytarzy było tam tyle, więcej niż w Hogwarcie.
Po dziesięciu minutach znaleźliśmy jednak kilkadziesiąt drzwi. Henry wchodził do tych po lewej, ja po prawej. Jednak, gdy tylko mój towarzysz wszedł do pierwszego pomieszczenia, usłyszałem za sobą krzyk. Żołnierza.
- Intruzi!
Chole.ra.
- Henry, uciekaj! – krzyknąłem do chłopaka, który szybko zamykał drzwi. Przyszli kolejni żołnierze.
- A Aliss?! – podbiegali do nas.
Kurw…
- Wiesz co? Rob co chcesz! – i nie czekając na odpowiedź, pobiegłem w stronę żołnierzy, ale centralnie przed nimi skręciłem w korytarz po lewej. Złapałem się za wisiorek. – Błagam, zatrzymaj się – powiedziałem lekko łamiącym się głosem, wywołując łzę, która spadla na medalion*, a aniołek rozbłysk w moich dłoniach złotą poświatą. Zatrzymałem się. Spojrzałem za siebie. Żołnierze. W miejscu. Odetchnąłem z ulgą. Nie miałem jednak dużo czasu, zegarek tykał i za chwile czas znów miał normalnie płynąć. Dlatego weszłam w pierwsze lepsze drzwi po prawej.
Czas znowu zaczął płynąć w tej samej chwili, gdy zamknąłem drzwi. Spojrzałem przed siebie. Jakaś dziewczyna, ten wariat spod drzewa?! I HERBATKA?! Co to za psychiatryk?!
Miałem już coś powiedzieć, jednak przerwały mi krzyki dochodzące z korytarza.
- Znajdźcie go!
Odwróciłem głowę za siebie, później znowu przed siebie, spoglądając ze strachem w oczach na dziewczynę. Może nie była wariatka jak białogłowy.
- Pozwólcie mi się tu ukryć. Bardzo proszę.

Cheya? Romeo? No chyba nie dacie Yixinga w ręce żołnierzy, mam racje? X’D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon stworzony przez Arianę | Technologia Blogger | X X