Ludzie nigdy nie wiedzą, co w nich siedzi. Żyją w swojej chorej podświadomości, czy w innym, mniej realnym już cudzie. Widza swój świat jako jakąś Modę na Sukces, czy Pięćdziesiąt Twarzy Greya. Uznajmy jednak, że osób z grupy numer dwa jest więcej. Tak będzie lepiej.
Ale wracając.
Sam nie wiedziałem, jak uważałem istnienie na tym świecie. Udawałem jakiegoś mima w ciasnej klatce, bez wyjścia.
"Podczas największego nasilenia choroby zdarzył się tylko jeden wypadek, kiedy uczucia ludzkie okazały się silniejsze od strachu przed śmiercią pełną tortur."
Zabrali nas, nie wiadomo, dokąd. Wielki budynek, okna z kratami, lodowaty wygląd. Taki był, ten… psychiatryk. Pamiętam tylko, że się modliłem. Nie o siebie, lecz o to, aby JEGO wypuścili. I wszystkich innych, których później zobaczyłem.
„Jak w klatce uwięzieni, bez pokarmu i wody. Spoglądają na nas zza krat, czekając tylko na moment, kiedy mogą zabrać się za rzeź.”
Gdy tylko wyszliśmy z auta, weszliśmy do wielkiej, białej sali, Nataniela zabrano, chociaż się stawiał. Krzyczał do mnie, krzyczał moje imię. Ja nic nie powiedziałem, zapomniałem jak mówi się „przepraszam - wszystko będzie dobrze”. Zapomniałem nawet imienia Nataniela.
Uznałem, że może nie znają naszych imion, że informacja o nim nie będzie im potrzebna. Im mniej o nas wiedzą, tym jesteśmy bardziej bezpieczniejsi.
"Nie boję się jutra, z którym się zmierzę
Teraz szybko zabierz mnie w to szorstkie drżenie"
Dali mi coś, sam nie bylem do końca pewien, co. Było tego trzy sztuki. Przez jedno nie czułem nic. Przez drugie zachciało mi się wymiotować. Przez trzecie straciłem całkowicie panowanie nad sobą i upadłem na ziemie.
Miałem sen. O Natanielu. O mnie. Byliśmy w tej samej sypialni, co kilak godzin wcześniej. Na balu. Nie odpowiadam jednak tak samo, gdyż pamiętam, co się zdarzyło wcześniej. Wiedzie, że śnie. Siadam powoli na udach starszego i go całuje. Chłopak upada ze mną na dywan.
Budzę się.
Nie byłem pewien, ile dokładnie czasu spędziłem w krainie snów. Kilka godzin, może nawet cały dzień. Byłem na jakimś łóżku, w jakieś malej sali. Tylko dla mnie, byłem sam. Na komodzie były tabletki. Pewnie nikt ich nie bierze, pomyślałem. Były białe, jak każda rzecz w tym pomieszczeniu.
Oprócz mojego ubrania.
Wziąłem z talerzyka tabletki, potrzymałem je w dłoni. Połknąłem je, prawie się tym dusząc. Mój przełyk był za slaby. Za bardzo szorstki.
Po wstaniu z łóżka i ubraniu się, wyszedłem z sali. Wszędzie było masa ludzi. Gdzie jestem, przeszło mi przez myśl. Poszedłem na przód, nie wiedząc, gdzie podążam.
Po godzinie znalazłem się w pokoju podobnym do stołówki. Było obskórnie. Zwymiotowałbym, ale uważałem to za niekonieczne. Bałem się tych czterech ścian.* Nie widziałem tego dobrze. Widziałem wszędzie śmierć.
Wziąłem byle jakie jedzenie. Nie miałem dawno nic w ustach, nie biorąc pod uwagę tabletek. To się nie liczyło. Tym się nie mogłem najeść.
Gdy prawie skończyłem posiłek, przyszła Cheyanne. Pierwszy raz nie cieszyłem się, że ją zobaczyłem. Powinna być w domu. Powinna być bezpieczna. Chciałem siebie uderzyć za to, że jej nie chroniłem. Ale uznałem to za niekonieczne.
Dziewczyna sama poszła po chleb i zaczęła go powoli żuć.
- Nataniel się o ciebie martwi - powiedziała, a mnie zakuło serce. Nataniel. Przypominał mi się sen z dzisiejszej "nocy". Sam nie wiedziałem, która jest godzina.
Nie wiedząc co odpowiedzieć, dotknąłem swymi palcami ust. Poczułem pustkę.
Nataniel.
"Twoje oczy znowu stały się zimne
Twój ostry język wbija się we mnie, proszę, przestań
Nie mogę już tego znieść"
Bolało. Gdyż cię kochałem. Bolało, gdyż wiedziałem, że ty też. Chciałem cię poszukać, ale uznałem, że będzie lepiej, jak dam sobie święty spokój.
Westchnąłem ciężko i wziąłem do ust kolejny kawałek pożywienia, nie wiedząc jak dalej rozmawiać z moją "mimką - przyjaciółką".
* Taemin ma klaustrofobie
Cheya? Nataniel? Wiem, psychiczne te opo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz