-Ambrozja jest...Czekaj co?!-zawołałem.-Jaka znowu ambrozja?
Wpatrywałem się w roztrzęsioną dziewczynę i nie miałem zielonego pojęcia o czym ona mówi.
-Trudno, tak czy tak idę stąd-Chloe usiadła na łóżku i już miała wstawać ale lekko ją pchnąłem i znów leżała.
Postawiłem kubek z resztkami kawy na stoliku przy łóżku i pokręciłem z dezaprobatą.
-Co ty sobie dziewczyno wyobrażasz?-spytałem sam siebie i na nowo podpiąłem jej kroplówkę.-Nikt tu Cię nie zamierza torturować. Leżałaś nieprzytomna na ulicy, ktoś wezwał pogotowie i taaa daaam! Nikt nic nie wie co mogła Ci się stać, czy może tam sobie leżałaś.
Odłożyłem resztę kabli na miejsce i podałem brunetce cienką, szpitalną kołdrę.
-To nie są tortury Chloe-powiedziałem już spokojniej.-Nikt nie zrobi Ci tu krzywdy, a na pewno nie ja.
-Więc gdzie jestem? Co tutaj robię?-spytała ożywiona dziewczyna i znów usiadła.
Chwyciłem ją lekko za ramiona i jednym ruchem znów ją położyłem.
-Nie wiesz gdzie jesteś?-spytałem zdziwiony.
Chloe na potwierdzenie tego pokiwała głową. Naprawdę nie jest stąd? Hmmm...
-Jesteś w szpitalu.-powiedziałem to spokojnie.
-Co to?-spytała, gdy miałem już coś dodać.
-Tutaj leczy się ludzi, zazwyczaj.-odparłem.-Poleżysz sobie tutaj, póki nie poczujesz się lepiej lub mój ojciec uzna, że możesz już wyjść.
Oczy dziewczyny mało nie wyszły na wierzch.
-Twój ojciec?-spytała zdezorientowana.
Pokręciłem głową ze śmiechem i przysiadłem na skraju łóżka.
-Mój ojciec tutaj pracuje i akurat trafiłaś aby to on był twoim tak zwanym lekarzem prowadzącym czy jak tam to się zwało. Czyli, on zajmie się Tobą póki wszystko nie będzie w porządku...A tak z innej beczki, to jak się czujesz? I jakim cudem wylądowałaś nieprzytomna na chodniku?
Chloe? Jak na spowiedzi poproszę XDDD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz