[Dzięki za wspaniały ślub koleżanko...]
Staliśmy z Natalie na środku parkietu, wokół nas gromadziła się rodzina i znajomi. Trzymałem dłoń mojej ukochanej i uśmiechałem się pod nosem. Włączono wreszcie muzykę abyśmy mogli zatańczyć nasz pierwszy w życiu taniec jako małżeństwo. Objąłem moją szatynkę i zaczęliśmy tańczyć (zapewne kiwając się jak pingwiny). Raz po raz wprawiałem w obrót pannę młodą uśmiechając się promiennie jak nigdy.
Kołysaliśmy się tak kilka minut póki muzyka nie dobiegła końca a wszyscy nie zaczęli klaskać, w tym Badi i Ana jak ostatni idio.ci. Szczęśliwy ucałowałem moją małżonkę.
Puszczono inna muzykę i niemalże wszyscy wpadli an parkiet by tańczyć.
-Jak Ci się podoba?-spytałem Nat na ucho mocno ją obejmując w pasie.
-Jest cudownie-odpowiedziała słodko się uśmiechając. Cmoknąłem ją w nos i miałem coś dodać, gdyby nie krzyki z holu.
Wszyscy momentalnie znieruchomieli, kapela przestała grac i patrzyliśmy w stronę wejścia. Coś działo się w tłumie, ale co? Po krótszej chwili przyleciał do mnie Badi przebijając się przez tłum.
-Uciekajcie, przyszli po Nat-wysapał mulat i jak na zawołanie zobaczyłem wojsko kroczące w naszą stronę.
Niewiele myśląc przerzuciłem Natalie przez ramię i zacząłem kiec w stronę drugiego wyjścia.
-Pobiegłabym sama!-zawołała dziewczyna gdy mijaliśmy próg.
-Masz kieckę ślubną-odparłem.-Nie dałabyś rady skarbie.
Biegłem po parkingu aż w końcu zatrzymałem się na środku. Siłą woli sprawiłem, że wyrosły mi skrzydła niszcząc nieco garnitur. Nie płonąłem, jeszcze.
-Uciekamy-zakomunikowałem widząc jak celują w nas wojskowi.
Sprawnym ruchem wziąłem małżonkę na ręce i wzniosłem się w powietrze. Szatynka wtuliła się we mnie, gdy byliśmy wysoko nad ziemią.
-Dokąd lecimy?-spytała.
-Do nas do domu. Szybko się przebierzemy i zmykamy gdzieś dalej. Nie wiem o co im chodzi, ale nie podoba mi się to...-westchnąłem.-I to akurat w nasze wesele.
Dziewczyna pokiwała głową.
-Pięknie wyglądasz, wiesz kochanie?-szepnąłem jej na ucho dotykając stopami trawy w moim ogrodzie.-I jesteś już teraz moja.
Niebieskooka zarumieniła się. Puściłem ją, by mogła ustać na ziemi i ruszyliśmy do domu. Drzwi od ogrodu zawsze zostawiałem otwarte, nikt o tym nie wiedział i nikt nigdy się nie włamał. Jednak tym razem, gdy otworzyłem drzwi oberwałem w łeb i usłyszałem krzyk Nati. Zamierzałem się podnieść, ale trzymało mnie trzech gości, w tym jeden związywał moje skrzydła. W przeciągu pięciu sekund mógłbym zacząć płonąć, gdybym tylko chciał... Dwóch innych trzymało moją ukochaną, a jeden z nich mocno dociskał broń do jej głowy.
-Spróbuj się ruszyć, a on zrobi co trzeba-syknął do mnie jeden z żołnierzy, który sprawnie unieruchomił mnie również przykładając do głowy broń.
Napiąłem zdenerwowany mięśnie. Co tu się porobiło...
-Teraz się zacznie-zaśmiał się rudzielec który w każdej chwili mógł zabić szatynkę i którą prowadził ku wyjściu.-Witamy w psychiatryku.
Jeden, dwa, trzy cztery...oberwałem czymś chol.ernie ciężkim w głowę, nie zdołałem przemienić się całkowicie, nie zdołałem zobaczyć Natalie, nie zdołałem już jej usłyszeć.
Natalie? ;-;
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz