Art przysiadła w kąciku, gdy Ame opuścił pokój. Zadrżała, było tu ciemno, tylko niewielka żarówka tliła się lichym światłem tuż nad jej głową. Nieokreślona cisza uderzała o uszy, mącąc w głowie. Znowu poczuła się jak w więzieniu, jako najemnik, wyczerpana broń króla. Brak tylko ohydnej woni pleśni, do której i tak czy siak młoda przywykła. Nie wiedziała co ją czeka, bała się jutra, tego miejsca oraz ludzi, chociaż okazali jej tyle życzliwości. Czuła się samotna.
Ciche brzęczenie łańcuchów przerwało jej myślenie. Poruszyła się delikatnie i spojrzała na swoje kajdanki.
- Trzeba je zdjąć, te łańcuchy nie pozwolą mi na większe czynności - wstała, po czym cichutko wymknęła się z pomieszczenia. Skierowała się na górę w poszukiwaniu czegoś ostrego, co przecięłoby żelazo, lecz nie uszła daleko, a wpadła na jednego z mieszkańców podziemi. Nie był to Ame, ów chłopiec miał znacznie chudszą posturę o delikatniejszej budowie, wręcz dziewczęcej, jednak rysy twarzy były dość wyraźne, aby rozpoznać w nich mężczyznę.
- Hola, hola, dokąd panienka się wybiera? Późno już, wojsko patroluje, zarażeni wloką się po ulicach - uśmiechnął się życzliwie do spłoszonej istoty, po czym zlustrował ją wzrokiem. - Hej, a panience ta biżuteria nie przeszkadza? - chwycił doń ciężkie łańcuchy.
- Chciałam znaleźć coś, dzięki czemu mogłabym je zerwać - rzekła nieśmiało.
- O! To fart ci dopisuje, że na mnie trafiłaś! Jestem jednym z rusznikarzy oraz spawaczy, młoda! Przetniemy te kajdany, chodź! - zaśmiał się. Chwyciwszy Dziecko Fortuny za nadgarstek, pociągnął je w dół schodów. - Na minus szóstym piętrze jest magazyn, to miejsce pracy rusznikarzy! - rzucił, gdy dotarli na miejsce. Pchnął ciężkie, mosiężne drzwi i wszedł do środka wraz z Art. Pozdrowił paru kolegów gestem ręki i zaprowadził dziewczynę do jednego ze stolików. - Pokaż, no, złociuchna te ozdóbki! - chwycił za dłoń Art, unosząc jej nadgarstek obciążony kajdanami. - Niezła robota, mocna stal! Hu, hu, nie będzie łatwo, ale dam radę! - zaśmiał się. - No to do roboty! - chwycił za pierwszy przedmiot z prawej, rozpoczynając "operację". Po niespełna dwudziestu minutach kajdany padły na ziemię. - Gotowe! Pozwól, że wezmę je, przydadzą się w robocie, to dobry metal - uśmiechnął się, po czym odprowadził blondynkę do wyjścia.
- Bardzo dziękuję - skłoniła się w ramach szacunku i odeszła. Wróciła do komórki, gdzie Ame zostawił jej materac. Przetarłszy ślady po stali, położyła się na miękkiej pościeli w błękitno-fioletowe kwiatuszki i zamknęła ciężkie powieki, aczkolwiek coś powodowało, że nie mogła spać. Przewracała się z boku na bok, wierciła, kręciła i wyczyniała cuda niewidy. Za Boga nie usnęła, a w końcu tak się znudziła tymi "zabawami", że chwyciła swój zniszczony płaszcz, narzuciła go na głowę i wyszła z pokoju. Tym razem miała zamiar bez żadnych przeszkód uciec z tego miejsca, jednak nie przewidziała, że znowu na kogoś wpadnie.
"Kurczę!" - pomyślała, podnosząc głowę. Tym razem zobaczyła nikogo innego jak... "lekarza-geja". Uśmiechnęła się do niego głupio.
- Ja... szłam sobie tylko po... eee... budyń! Ale nieważne, straciłam apetyt - odwróciła się na pięcie, po czym ruszyła w drugą stronę.
- Ej! - chłopak złapał ją za przedramię, zerkając na bladą twarzyczkę Twelve przeszywającymi, szarymi oczyma, które z niewiadomych przyczyn skojarzyły się złotowłosej z księżycem w pełni i jednocześnie ze swoim bratem. - Nie wolno wędrować o tej porze, kręci się mnóstwo żandarmerii, mogą cię złapać! Dziewczyno! Myśl trochę! - skarcił Dziecko Fortuny. Wydał się jej wręcz przerażający z takim wyrazem twarzy, więc bez słowa przytaknęła głową i mechanicznie odwróciła się do tyłu, aby w pośpiechu zbiec do drzwi komórki. Położyła drobną dłoń na klamce, acz odczekała chwilę, spoglądając na Ame.
- Art - rzekła krótko, zdecydowawszy się zdradzić swoją godność.
- Co? - szatyn najwidoczniej nie zrozumiał przekazu tego trzyliterowego słówka.
- Tak do mnie mów. Art, moje imię - uśmiechnęła się lekko, prawie niewidocznie. Tylko osoba o bardzo dobrym wzroku byłaby w stanie dostrzec ten leciutki gest, który zazwyczaj w jej wykonaniu był aktem wdzięczności.
Matt przytaknął krótko, po czym wyminął Bogini Szczęścia, zmierzając w swoją stronę, lecz kilka stopni dalej zatrzymał się na cichutki, dziewczęcy głos:
- A-ame! - zakrzyknęła niepewnie oraz spokojnie. - Mam nietypową prośbę... Widzisz, braciszek często mi śpiewał... i... Zaśpiewasz mi kołysankę? - zaczęła kręcić nic niewinny ów istotce rękaw bluzy, zarumieniwszy się niczym piwonia. Poczuła się strasznie zawstydzona, że prosi o tak dziecinną rzecz, ale dawno nikt jej nie nucił do snu. Tęskniła za głosem brata, który kilkaset lat temu zaginął gdzieś w cieniach świata, a Matthew z niezidentyfikowanych przyczyn bardzo jej go przypominał.
<Chloe? Ame? XDD Art to taki dzieciak XDDD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz