Nie powinienem być nieprzyzwyczajony do tego typu zdarzeń. Przecież swoje dzieciństwo spędziłem właśnie tak – w klatce, jako zwierzę, które nie powinno nic czuć, odzywać się tylko wtedy, kiedy go proszono.
Taki byłem. I tylko ja o tym wiedziałem. I mój Pan.
Zerwałem się ze snu, siadając automatycznie na łóżku i próbując unormować oddech. Znowu było to samo. ON i te piekielne czasy, kiedy mnie odnalazł, kiedy „zabrał mnie pod swoje skrzydła”. Zwymiotowałem na samom myśl o tym. Miałem gdzieś, kto to posprząta. Nie musiałem wcale spać na tym łóżku.
Nie było mi to potrzebne.
Na komodzie obok materacu na którym wcześniej spałem, na talerzyku znowu znajdowały się tabletki. Nie trzy, a cztery. Zabrałem je i połknąłem. Chcieli, to to zrobiłem. Nie widziałem sensu sprzeciwiania się im. Nie miało to już znaczenia.
„Mogłeś być im nieposłusznym – mogą skrzywdzić twoich bliskich.”
Nataniel. Cheyanne. Nie chciałem, aby cierpieli, nie przeze mnie. Dlatego ich omijałem, nie rozmawiałem z nimi. Czułem, że gdy tylko zobaczę któregoś z nich, będę już zbyt slaby, aby ich znowu opuścić.
Oczywiście jak ja nie chciałem ich szukać, to oni poszukali mnie. A dokładnie Nataniel.
- Taemin – powiedział, łapiąc mnie za nadgarstki, nie pozwalając mi uciekać ze stołówki. – Dlaczego… - zaczął, ale przerwałem mu.
- Dlaczego to uczucie nie chce mnie opuścić? – zapytałem retorycznie. Mówiłem cicho, abym slyszal to tylko ja. I on. – Dlaczego cały czas myślę tylko o tobie? Dlaczego cały czas chce poczuć smak twoich ust? – pytałem dalej. – Nataniel, jestem egoistą? Dlaczego myślę o takich rzeczach, kiedy jesteśmy tutaj? Jestem niepoważny?
- Taem…
- Pocałuj mnie. Nie musi być tu, możemy odejść. Ale pocałuj mnie, proszę.
Nataniel? Taemin zbzikował ;__;
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz