Pokręciłem z dezaprobatą głową. powiedz mi Boże czego jeszcze nie wiem o tym świecie! Oparłem się o framugę drzwi.
-Wiesz chociaż co się tu dzieje?-spytałem retorycznie.
Bo przecież to wręcz pewne, że ta biedna zagubiona owieczka nie wie co robi na tym świecie. I oczywiście niewiele się pomyliłem, Chloe pokręciła przecząco głową. Zaśmiałem się krótko.
-Radziłbym Ci wreszcie się ogarnąć i zacząć nieco rozumować. To nie Olimp-podkreśliłem.-I zastanawia mnie twój lęk wysokości...tak w ogóle jest tu siedem pięter na minusie.
To powiedziawszy wyszedłem i miałem niemal wrażenie, że brunetka dostanie zaraz zawału. Ale serio? Prawie sam beton, zero okien i ona ma lęk wysokości...aż dziwię się, czemu nie ma tu mojego kolegi psychiatry. Miałby ciekawy okaz. Szurając butami o płytki ruszyłem do klatki schodowej. Niby to tylko piwnica sklepowa, ale ma wiele pięter...stanowczo za wiele. Od poziomu minus jeden do minus trzy są pomieszczenia, w których sporo ludzi sobie mieszka, tak jak my. Jako jedni z nielicznych nie zostaliśmy zakażeni i przydałoby się jakoś przetrwać. Na każdym z tych pięter są tylko trzy oddzielne komórki, każda z mini łazienką i jednym schowkiem. U nas byłą tam obecnie Na poziomie minus cztery była cześć szpitalna, ze znacznie większą powierzchnią niż poziom minus trzy. Na minus pięć była coś jakby szkoleniówka-zabawa z bronią, posługiwanie się nią i ogólnie nauka rebeliantów. No bo kim innym niby jesteśmy? Przydałoby się, abyśmy byli wyszkoleni chodź na tyle, by zdobyć potrzebne nam materiały z góry do przeżycia. A z czasem aby w końcu obalić tę nierówno zje.ban.Ą monarchię. Na poziomie minus sześć coś jakby magazyn a na poziomie minus siedem kolejne komórki dla ludzi, tym razem o wiele wiele więcej. Niby nad tym jest sklep, ale ktoś najwidoczniej był przygotowany na taką ewentualność. Nawet był tu system wentylacyjny i świeże powietrze! Zacząłem wspinać się schodami na górę. Musiałem się przejść. Na zewnątrz. Z dala od tych wszystkich ludzi. Dziwnie to brzmi...prawda? przemknąłem przez sklep, który był wcześniej zapewne warsztatem krawieckim a teraz wyglądał jak...siedem nieszczęść. Po wyminięciu wszystkich powywracanych mebli wyszedłem na ulicę. Było już ciemno, bardzo ciemno. Rzekłbym piękna noc, było widać nawet gwiazdy. Skierowałem się w stronę zaułku, tak jakoś. Nie miałem pojęcia czemu tam idę. Czułem się jakby...coś mnie w tamtą stronę ciągnęło. Gdy zmartwiony dotarłem do końca ulicy już wiedziałem dlaczego. Za śmietnikiem siedziała drobniutka, skulona postać. Trzęsła się ale nie wiedziałem czy z zimna, czy z jakiegoś innego powodu. Podszedłem powoli w jej stronę jednak owa osóbka szybko mnie zauważyła. Była to młodziutka blondyneczka, która po wyglądzie jej twarzy, była mocno poobijana. Siniak na jej ramieniu nie mógł wynikać z wypadku przy pracy czy podobnym tego typu zdarzeniu. Ktoś musiał to zrobić. Gdy zrobiłem krok w stronę nieznajomej, ta cofnęła się w tył, jednak ściana budynku blokowała jej drogę ucieczki.
-Hej, nie bój się-powiedziałem spokojnie.-Nic nie chcę Ci zrobić. Jeśli już tylko pomóc.
Mimo mojego łagodnego tonu dziewczyna mi nie ufała. Westchnąłem.
-Widzę, że stało Ci się coś złego...bardzo boli?
Blondynka pokiwała głową jednak miałem wrażenie, że gdybym dał jej nóż zadźgałaby mnie na dobre.
-Chodź ze mną. Zaufaj mi, a pomogę Ci jak tylko b umiał.
Chloe? Czy może tajemnicza nieznajoma(Art)? XDDDDD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz