Marshall odetchnął ciężko i policzył do dziesięciu. Ten ton Jasmine strasznie go wnerwił. Uratował ją przed tymi dziwnymi stworzeniami, a teraz ona ma jakieś wąty, że każe jej biegać w szpilkach. Mogła założyć adidasy, nie byłoby problemu. Jeszcze udaje panienkę z wyższych sfer i kpi sobie z Marceliego. O nie, takiego czegoś tolerować nie będzie. Kiedyś, w dzieciństwie, przypominał takiego rozkapryszonego księciunia, doskonale wie jak się obchodzić z podobnymi ludźmi.
- Słuchaj, paniusiu. Nie wiemy co to było, ale nie wyglądało, jakby chciało wypić sobie z nami herbatkę i pogawędzić o pogodzie. Gdyby nie moja czujność, zdechłabyś, zanim ktoś wyprowadziłby cię na zewnątrz! - warknął stanowczo oraz przerażająco poważnie jak na Marshalla. Złapał dziewczynę za nadgarstek i pociągnął główną ulicą przed siebie, nie zważając na lamenty "księżniczki". W nosie miał jej narzekanie. Teraz skupiał się tylko na bezpiecznym ucieknięciu z niebezpiecznej strefy oraz ominięcie wszelkich wybryków natury.
Ho ho, o wilkach mowa. Na drogę wyskoczyło parę cudaków z ostrymi narzędziami w dłoniach. Przez chwilę wodzili oczyma po drodze, a potem skierowali się biegiem w stronę Jasmine oraz Marsh'a.
- Szlag by to! I co?! Dalej masz chotę wracać do domu? Prawdopodobnie TO zajęło całe miasto - krzyknął, ciągnąc dziewczynę w przeciwnym kierunku, aczkolwiek zaraz z drugiej strony wyskoczył kolejny tuzin potworków. Chłopak miał ochotę przeklinać wniebogłosy, cudem się opanował. W dłoni zmaterializował swoją ukochaną kosę, aby utorować nią drogę i zaraz przecinali się bezpiecznie przez gąszcz stworów, a gdy znaleźli w miarę spokojne miejsce, Marshall wyciągnął sztylet. Rozciął nim skórę u dłoni, zaczynając rysować krwią pentagram na ziemi. Potem wciągnął do niego towarzyszkę i wypowiedziawszy kilka niezrozumiałych słów, przeniosło ich do zupełnie innego miejsca poza miastem. A dokładnie do sporej, opuszczonej willi w górach, niedaleko City of Truth. Marceli, już spokojnie, podszedł do ogromnych, żelaznych drzwi. Wyciągnął z kieszeni pęk kluczy i zaczął szukać tego jednego, który pasował. Dopiero po trzech, czterech minutach znalazł odpowiedni. W mgnieniu oka otworzył zamek.
Willa ta była jednym z letniskowych domków rodziny Baskerville jeszcze za czasów ich świetności. Niestety, gdy ojciec popadł w długi, sprzedano ten piękny niegdyś budynek, lecz jednak nikt go nie tknął od środka. Z tego, co zauważył młodzian wszystko było takie samo jak dziesięć lat temu. Nawet obrazy przedstawiające poważnego, patrzącego na wszystkich z góry chłopca pozostały na swoich miejscach. Marshall wzdrygnął się na widok tych starych portretów jego osoby z dziecięcych lat. Wtedy był taki przerażający, a malarze świetnie to odwzorowali na ów malowidłach. Meble w stylu gotyckim też pozostały nietknięte. Wszystkie śmieci, dokumenty, papiery, zgubione legitymacje leżały porozwalanie na podłodze. Nic się nie zmieniło.
- Właź - mruknął do Jasmine i zniknął w ciemnym korytarzu swojego dawnego domu. Nikt tu już nie mieszkał, budynek stał się niczyi.
<Jasmine? Zamieszkamy sobie w starej willi rodziny Marshalla! ^^>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz