sobota, 31 października 2015

Od Matt'a cd. do Art i Chloe

Wzruszyłem ramionami
-Najpierw muszę coś znaleźć koleżanko-zaśmiałem sie.-I ten kostium jest o wiele lepszy niż poprzedni.-puściłem jej oczko i odwróciłem się na pięcie.
Miałem do przeszukania jeszcze kilka pudełek zawierających męską część garderoby. Widziałem już przebranie draculi, zombie i jeszcze kilka innych które w ogóle mnie nie interesowały. No cóż, nie chciałem wyglądać strasznie, a ten bal to zapewne będzie jedna wielka kicha...
~~*~~
Po kilkunastu minutach zaciekłego grzebania wśród ubrań pewien płaszcz wpadł mi w oko. W tym samym kartonie znalazłem pozostałe elementy stroju i jak się okazało był to cosplay Cloud'a Strife'a z Final Fantasy VII! Niewiele myśląc zanrałem wszystko za duże kartony i zacząłem się przebierać. W pewnym momencie zza kartony wyjrzała twarzyczka Art, ale szybko zrobiła się czerwona i znikła. No cóż, byłem w samej bieliźnie...Szybko zarzuciłem na siebie ubrania. Tak, to jest zdecydowanie to!




Poszedłem znaleźć dziewczyny i stanąłem przed nimi.
-I jak moje drogie panie?-zaśmiałem się.-Mam nadzieję, że nie wyglądam jak strach na wróble.
Art? Chloe? Wybaczcie, mało baterii na kompie ;-;

sobota, 31 października 2015

Od Art cd. do Chloe i Matt'a

Opatuliła się kołdrą po same uszy i spojrzała wyczekująco na Ame, wciąż czując parzący rumieniec zawstydzenia na swoich policzkach. Zastanawiała się jaka czarna magia skłoniła ją, ażeby tak nagle mu zaufać i poprosić o kołysankę na dobranoc. Setki lat cierpienia lekko nadszarpały delikatną strukturę charakteru Art, sprawiając, że biedaczka zaczęła bać się obcych, nieznanych jej istot. Cudem jakoś powróciła do naturalnej osobowości, czyli roześmianej dziewczynki z gadanym, zapewne obecnie po niej tego nie widać, ale z czasem ukarze się prawdziwa twarzyczka tego dziecka.
Na dźwięk kojącego głosu Ame przymknęła ciężkie powieki, regulując wcześniej niespokojny oddech. Dłonie podłożyła pod głowę i nawet nie zauważyła, kiedy sen opanował jej zmysły. Splotła swoją świadomość z magią Morfeusza, pozwalając całkowicie odgrodzić się od świata zewnętrznego. Jeno tylko docierało do jej umysłu, kołysanka Ame falująca pomiędzy pustą przestrzenią marzeń sennych. Pomagała Art całkowicie zniknąć pośród sowich fantazji. Aż wreszcie umilkła, gdy blondynka całkowicie usnęła.
Jakiś czas potem "powróciła do żywych". Mianowicie obudził ją głos Chloe, dziewczyny, o której mówił Ame. Art wzdrygnęła się lekko, zamrugawszy ciężkimi powiekami. Odgarnęła kołdrę, po czym wstała i delikatnie wyjrzała za drzwi. Chloe wraz z Matt'em zmierzali ku schodom, rozmawiali coś o jakimś balu.
- Zaczekajcie! - pisnęła cicho, wyleciawszy zza futryny. Złapała delikatnie dziewczynę za rękaw. - Mogę iść z Wami? - w odpowiedzi uzyskała tylko szybkie skinięcie głowami, tyle jej wystarczyło, żeby się uśmiechnąć. - Dziękuję! - jej brązowe oczka zabłyszczały z radości i bez zastanowienia pognała na samą górę za znajomymi. Nie znała tutejszych okolic, a więc oni musieli ją prowadzić. Była całkowicie zdana na Chloe oraz Ame, jedyne istoty, którym w miarę ufała. Miała jakieś poczucie bezpieczeństwa w ich towarzystwie, a więc nie przeszkadzało jej chodzenie za nimi. Przy okazji zsyłała szczęście na przypadkowych przechodniów. Jej aura automatycznie wpływała na otoczenie.
- Mój portfel! Znalazłem go! - zakrzyknął ktoś z boku. Uśmiechnęła się pod nosem na te słowa.
- Rany! Patrz, już nie będziemy głodni, braciszku! Dostałam cały plecak jedzenia! - znowu gdzieś z tyłu zawołała jakaś dziewczynka.
- Prawie by mnie pobili, gdyby nie ten pies. Dopisuje mi dziś szczęście! - zaszczebiotał jeden z chłopców przechodzących obok.
Każda taka dobra nowina, która wypadała ze strun głosowych ludzi, sprawiała, że Art czuła się szczęśliwsza. Bardzo jej odpowiadała rola Dziecka Fortuny.
- To tutaj! - zawołała w końcu Chloe i wprowadziła blondynkę oraz młodzieńca do jednego z lepiej zachowanych budynków, który chyba był kiedyś jakimś zakładem krawieckim, obecnie wyglądał jak siedem nieszczęść. Bogini Farta przez dość długi czas stała jak słup soli, przyglądając się tym wszystkim podartym i zniszczonym ubraniom, podczas gdy brunetka grzebała oraz szukała pośród wieszaków czegoś odpowiedniego, w miarę dobrego.
- Hej, co tak patrzysz jak byk na malowane wrota? - z letargu wybudziła ją Chloe. Dziołcha wzdrygnęła się i lekko speszona zaczęła przeglądać stoiska. Upatrzyła całkiem niezły strój, a konkretnie cosplay Morgiany z anime Magi: The Labyrinth of Magic. Był lekko poszarpany, ale że jej ręce są stworzone do szycia, dałaby radę go naprawić. Chwyciła sprawnym ruchem materiał i prędko wpadła do pierwszej lepszej "przymierzalni". Po drodze zgarnęła kilka nici, igieł, skrawków. Dosyć szybko uporała się z ciuchami, z którymi zapewne niejedna kobietka miałaby problem, albowiem ciężko jest ułożyć odpowiednio taki materiał. A następnie ubrała go.


Delikatnie odgarnęła kotarę, wychodząc na zewnątrz.
- A-ano... co myślicie? - splotła palce rąk za plecami, poprawiwszy czerwone kosmyki peruki, którą zamieściła na głowie, aby wyglądać jak jej ulubiona bohaterka anime.
- Fiu, fiu, jaka ślicznotka! Dasz nam swój numer? - nagle, tak ni z gruszki, ni z pietruszki do budynku wparowało dwóch dryblasów. Ich oczy mimowolnie spadły prosto na długie, odkryte nogi dziewczyny. Natychmiast spaliła buraka i wściekła pisnęła speszona.
- Zboczeńce! - chroniąc swą kobiecą, czystą naturę spiorunowała ich śmiercionośnym wzrokiem, aby zaraz podbiec w zadziwiająco szybkim tempie i z kopniaka wyłożyć im prosto w twarz. Obydwoje wypadli na ulicę, potem potykając się o własne nogi, uciekli od biednej, całej zawstydzonej, czerwonej na policzkach Art. - Zły pomysł z tym strojem, bardzo zły - wyjąkała po drodze do kącika zakrytego materiałem, zgarnęła zupełnie inny, także zniszczony kostium, lecz wszelkie podarcia nie sprawiały kłopotu, gdyż zaraz zostały naprawione przez zręczne ręce krawcowej Art. Tym razem był to cosplay Asuny ze Sword Art Online, plus peruka.





- Mam nadzieję, że to może być? - z głębokim westchnieniem wyszła zza kotary. Uśmiechnęła się delikatnie do towarzyszy, po czym podeszła bliżej Chloe. - A Ty? Co sobie wybrałaś? Jeśli chcesz to mogę Ci zeszyć Twój strój - posłała brunetce promienny uśmiech. - Tobie też mogę pomóc, Ame.

<Chloe? Ame? PÓJDŹMY WSZYSCY DO STAJENKI! DO JEZUSA I PANIENKI! XDDDD Sklepów to raczej już chyba nie ma, wojsko i zakażeni wszystko zrujnowali, więc trza się zadowolić jakimiś pozostałościami, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Art - miszcz igły i nitki! XDDDD>

sobota, 31 października 2015

Od Chloe cd. do Matt'a i Art

-Zostań -
Chłopak odwrócił się.
- Chloe? Czemu mam zostać? I jak długo tutaj jesteś? -
- Ona mnie zabije. -
- Kto taki? -
- Gdy nikogo tu nie ma , pojawiają się... Wyglądają jak ja ,ale mogą mnie zabić. Mówiły mi to. -
- Chloe... -
- Mówiły też o Tobie -
- Chloe. Błagam ogarnij się. Nie wiem co Ci jest oszalałaś czy co, ale to nie jest śmieszne. -
- Bal. -
- Co? -
-Dzisiaj jest bal. Okazja do wyjścia stąd , zapoznania się z innymi. Będzie dużo ludzi. Nie pojawią się. Nie zabiją mnie. Matt proszę możemy pójść? -
- Skąd wiesz o balu? -
- A tak nagle wpadło mi do głowy. - Zaczęłam zbierać swoje manatki ,wzięłam kasę i wyszłam.
- Idziesz? Chciałabym kupić sobie przebranie. -
Matt? Art? Pójdźmy we trójkę default smiley :d

sobota, 31 października 2015

Halloween

Dzisiaj wyjątkowy dzień :) Halloween :)
*
*
*
Ktoś się boi ?
*
*
*
*
*
*
*
*
*
*
Nie ?
*
*
*
*
*
*
*
*
*
*
Na pewno ???
W całym mieście w tym otóż dniu, pouciekały wszystkie najbardziej możliwe potwory. Będą one od północy do północy, w Halloween. ( Nie musicie jeśli nie chcecie z nimi walczyć, to tylko zabawa jednodniowa ) A dla bardziej starodawnych jest organizowany bal w zamku króla, pamiętajcie jednak że zaraza nadal trwa, to jest ryzyko że możecie zostać zakażeni, nie wiecie też też jednak kto jest kim, bo możecie się poprzebierać.
Straszliwego Halloween Cwaniaki <3 ~ kropka

środa, 28 października 2015

Od Jasmine cd. do Marshall'a

Podskoczyłam z przerażenia gdy zobaczyłam bladą dłoń na nodze Marshall'a. Miałam dość. Zaczęłam po niej skakać, kopać, pluć i wszystko co najgorsze.
- GNIJ SZMAT.O ! GNIJ ! - krzyczałam do "ręki" jak jakaś stuknięta. - GNIIIIIIIIIIIJ !!!
- Jas, może pożyczyć ci piłę łańcuchową ? - spytał chłopak ukrywając śmiech, gdy ja byłam śmiertelnie poważna i przerażona, to on sobie żartował ukrywając śmiech, jednak na marne.
- Nie wkurzaj mnie, musimy stąd uciekać ! - krzyknęłam i tym razem to JA złapałam chłopaka za rękę i zaczęłam biec gdzie dusza mną pokieruje. prawo, lewo, góra, dół, wszędzie, gdzie tylko będziemy bezpieczni.
- To bez sensu, to coś jest wszędzie, jesteśmy skazani na śmierć - oznajmiłam, ciężko oddychając i opierając się o ścianę.
- Damy radę, musimy tylko... znaleźć plan ucieczki - powiedział niepewnie.
- Marshall do ch.olery jasnej ! Nie mamy szans.. To koniec, rozumiesz ?
- Spójrz na mnie - rozkazał. Zrobiłam to.
- Uda nam się, jesteśmy jedną ekipą i damy radę, po prostu w to uwierz - powiedział, dalej nie byłam pewna jego słów - proszę.. - dodał, dla świętego spokoju uległam i wznowiliśmy poszukiwania wyjścia drogi ucieczki. Nagle wszystkie meble, ściany, okna zmieniły szyki rzędów, to było takie... nierealistyczne, to już zdecydowanie nie był domek letniskowy, to raczej wyglądało jak... labirynt ?
- Marshall.. Czy to jest labirynt ? - spytałam choć i tak znałam odpowiedź.
- Na to wygląda
- Wygląda na to że gra się zaczyna dopiero teraz... - oznajmiłam nie mogąc spuścić wzroku z labiryntu. - Jak myślisz, jakie są zasady ? - dodałam.
Marshall ? Zabawmy się w labiryyyynt, wymyślaj zasady xddd BĘDZIE, BĘDZIE ZABAWA BĘDZIE SIĘ DZIAŁOOO NANANANANANA XDDDDDDDDDD

środa, 28 października 2015

Od Natalie cd. do Christopher'a

[Ah ten psychiatryk -.- Tak mnie wena rozpiera, że aż… Mam ochotę wyjść ;-; ]
Ponownie mnie w pewien sposób „u spano”. Jednak obudziłam się dość szybko, kiedy usłyszałam tylko skrzypnięcie otwierających się drzwi. Znowu przyszedł rudy mężczyzna (kojarzy mi się z lekturą, gdzie bohater Rudy zginął ;/). Podniosłam się szybko z łóżka i podsunęłam pod ścianę gdzie skuliłam się, chowając twarz między kolanami.
- Może dobre, może złe to dla Ciebie będzie, ale ten test się nie powiódł. Gdy spałaś zabraliśmy Cię na kolejne badania, nie wiemy jakim sposobem, ale dziecko w pewien sposób to przezwyciężyło. – powiedział spokojnym tonem głosu.
Podszedł do mnie bliżej, usiadł na środku mojego „łóżka”, o ile można to tak nazwać, bo to nawet koło tego nie stało. Objęłam mocno swoje nogi i usłyszałam jak ktoś wchodzi do psychiatryka, parę mężczyzn (było ich chyba 5 albo 6), dało się poznać po głosie pierwszego z nich, a po nim reszta coś gadała. Podniosłam się z łóżka, wyszłam i zobaczyłam kogoś, kogo dobrze znałam… Jednak przypomnieć sobie nie mogłam skąd go kojarzyłam... Rudy przeszedł przez drzwi, po czym podszedł do nich, od razu wyszłam za nim, chowając się za wysokiego mężczyzny plecami. Słuchałam co mówi do tych mężczyzn, okazali się być z innego miasta, chyba po sąsiedzku mieszkali, jednak stanowczo nakazał im opuścić budynek, bo tu są przeprowadzane testy, a nie zabawy na zwiedzanie tego miejsca. Szybko wróciłam do swojego „pokoju” i opatuliłam prześcieradłem, choć nie wiem co to nawet jest. Wtuliłam się w poduszkę, a do pomieszczenia wszedł znowu rudy. Spojrzał na mnie i się uśmiechnął szarmancko. Chciałam stąd uciec, jak najprędzej, nie mogłam. Powstrzymywało mnie – okno z kratami, ludzie – strażnicy przy wejściu/wyjściu, no i samo zagubienie – nie wiedziałam dokąd miałabym uciec. Przecież nie wiem co się dzieje z Christopher’em, Aną i Badi’m, a co jeśli oni gdzieś wyjechali? Pozostawili mnie samą sobie, gdzie będę musiała sama uporać się z ciążą? Chociaż nie… Chris by tego nie zrobił, prawda? Po co pytam samą siebie, zaczynam wariować, nie wiem co się ze mną dzieje… Rudego nie ma w pomieszczeniu, pozostawił uchylone drzwi, które tylko można było otworzyć od zewnątrz. Wstałam szybko z łoża, wybiegłam z pokoju i zobaczyłam straż przy wyjściu… Zatrzymałam się i rozejrzałam gdzie indziej. Jedna z kobiet siedziała na krzesełku, na „korytarzu”. Podeszłam do niej, siedziała i patrzyła na swoje dłonie, potem podniosła głowę, po czym ponownie ją spuściła. Odeszłam do tyłu i chciałam wejść ponownie do swojego „pokoju”, jednakże ktoś zamknął drzwi od niego, ja zostawiłam je otwarte… Waliłam w drzwi, próbowałam je otworzyć, ale brakowało karty, czyli mają to na specjalne karty czy też kody?! Myślałam, że to jest inaczej… Myliłam się. Rozejrzałam się nerwowo, w moją stronę szedł jakiś wysoki mężczyzna, z nieprzyjemnym wyrazem twarzy, szybko znalazł się przy mnie. Złapał moje ciemne włosy i pociągnął w stronę Sali, gdzie chcieli robić kolejną serię badań. Rzucił na fotel. Poczułam silny ból pleców, upadłam na sprzęt, który nie był przyjemny w żadnym wypadku. Wygięłam się w łuk, do pomieszczenia wparował rudy i kobieta. Patrzyli na mężczyznę, rudowłosy mężczyzna wyganiał „masownego”, choć przy nim wyglądał jak dzieciak. Ten stał i patrzył swoim wzrokiem, chciał coś zrobić, czułam to. Kobieta podnosiła moje ciało, rudy kiedy uporał się z tym „masownym” zabrał sprzęt spod moich pleców.
- Chol.era jasna! – wrzasnął. – Że też musiał przyjść w tym momencie… Teraz będzie gorzej z tymi seriami badań. Dobra, trzeba spróbować po raz kolejny z tą śliną zakażonego.
Spojrzałam na niego przerażonym wzrokiem, nie chciałam tego. Jedyne czego chciałam to znaleźć się przy Chris’ie, przytulić się do niego i poczuć jego ciepło, bezpieczeństwo jakie mi dawał, jednak nawet nie wiedziałam czy on żyje po tym całym oberwaniu…

Christopher? ;x

środa, 28 października 2015

Od Matthew'a cd. do Art i Chloe

Spojrzałem na czerwoną jak burak Art. Uśmiechnąłem się szeroko do siebie i westchnąłem.
-Szkoda mi twoich uszu, bo nie umiem śpiewać, ale skoro prosisz-powiedziałem ciepło i cofnąłem się o kilka kroków w stronę dziewczyny.
Nacisnąłem klamkę i wpuściłem nas do środka. Żarówka ledwo mygała, jak to ostatnie dość często się zdarzało. Blondyneczka położyła się na materacu i okryła kołdrą. Spoglądała na mnie oczekująco podczas gdy ja siedziałem sobie wygodnie na betonie i oparłem plecami o ścianę.
-Wybacz, jeśli przeze mnie nie zaśniesz, ostatnio śpiewałem jak byłem ośmiolatkiem-zaśmiałem się cicho.
Blondynka powiedziała coś cichutko tak, że nawet mój czuły słuch nie dał rady tego wychwycić. Może chciała zachować to bardziej dla siebie? W każdym, razie udało jej się. Przetarłem dłonią gardło i zacząłem udawać, że śpiewam, bo przecież tego nie umiem.
-Już księżyc zgasł, zapadła noc.
Sen zmorzył mą laleczkę.
Więc oczka zmruż, i zaśnij już,
Opowiem Ci bajeczkę.
Więc oczka zmruż, i zaśnij już,
Opowiem Ci bajeczkę.

Był sobie król, był sobie paź,
i była też królewna.
Żyli wśród róż, nie znali burz,
Rzecz najzupełniej pewna.
żyli wśród róż, nie znali burz,
Rzecz najzupełniej pewna.

Kochał ją król, kochał ją paź,
królewską te dziewoje.
Królewna też kochała ich,
kochali się we troje.
Królewna też kochała ich,
kochali się we troje.

Tragiczny los, okrutna śmierć
w udziale im przypadła.
Króla zjadł kot, pazia zjadł pies,
królewnę myszka zjadła.
Króla zjadł kot, pazia zjadł pies,
królewnę myszka zjadła

Lecz żeby Ci, nie było żal,
dziecino ma kochana.
Z cukru był król, z piernika paź,
królewna z marcepana.
Z cukru był król, z piernika paź,
królewna z marcepana.



Gdy skończyłem nucić ostatni wers oderwałem wzrok od sufitu i spojrzałem na śpiącą piegowatą. Tuliła głowę do poduszki i uśmiechała się leciutko, prawie niewidocznie. Przysunąłem się delikatnie bliżej do materaca i podciągnąłem kołdrę aż pod brodę dziewczyny, było tu zimno, stanowczo za zimno jak do takiego spania. Niechętnie wstałem i ruszyłem do pomieszczenia gdzie miała spać Chloe. Zajrzałem niepewnie. Również spała. Pokiwałem głową sam do siebie i wróciwszy usiadłem na kanapie. Oparłem głowę o oparcie i patrzyłem w sufit. Zaśnij idio.to. Co z tego, że obudzisz się myśląc, że jest woja albo, że zabiłeś własną rodzinkę. Nie no spoko...Walnąłem się w twarz z liścia i zaśmiałem ponuro.
-Doszedłem do tego stanu, w którym człowiek sam się bije i rozmawia ze sobą-westchnąłem.
Odchyliłem głowę do tyłu, tak jak tylko było to możliwe i spojrzałem na Art.
-Widzisz cioto? Ona może spać, a ty nie debi.lu. Ogarnij się w końcu.-mówiłem sam so siebie i kręciłem głową.-Zabij sie póki możesz a nie będziesz dręczył innych...
~~*~~
Gadałem tak do siebie jeszcze dobre kilka godzin. Czułem się jak na haju i miałem dosłownie dość siebie i swojego mózgu. Powinienem pójść coś zrobić a nie się opier.niczać. Chwiejnie wstałem z mebla i ruszyłem do drzwi. Miałem zamiar już wyjść i ewentualnie poszukać gdzieś zajęcia, gdyby nie dziwne przeczucie, które kazało mi zostać.
-O co chodzi?-spytałem sennie samego siebie.
Dałem sobie z liścia by się dobudzić i pokręciłem głową.
-Wydaje mi się.
Położyłem dłoń na klamce i znowu to samo. Spojrzałem na komórkę i nie wiedziałem co się wyprawia.
-Już zwariowałem?-spytałem sam siebie.
Spojrzałem na swoje marne ciało i z powrotem na pomieszczenie.
-Ja wiem, że jestem wielkim nieudacznikiem i ogólnie nie powinienem ty być ale co do diaska się wyprawia?
Cisza.
Zero.
Nic.
Odwróciłem się plecami do betonowego domku, chwyciłem mocno klamkę i nim zdążyłem ją nacisnąć usłyszałem:
-Zostań.
Art? Chloe? ;-;

środa, 28 października 2015

Od Art cd. do Matthew'a i Chloe

Art przysiadła w kąciku, gdy Ame opuścił pokój. Zadrżała, było tu ciemno, tylko niewielka żarówka tliła się lichym światłem tuż nad jej głową. Nieokreślona cisza uderzała o uszy, mącąc w głowie. Znowu poczuła się jak w więzieniu, jako najemnik, wyczerpana broń króla. Brak tylko ohydnej woni pleśni, do której i tak czy siak młoda przywykła. Nie wiedziała co ją czeka, bała się jutra, tego miejsca oraz ludzi, chociaż okazali jej tyle życzliwości. Czuła się samotna.
Ciche brzęczenie łańcuchów przerwało jej myślenie. Poruszyła się delikatnie i spojrzała na swoje kajdanki.
- Trzeba je zdjąć, te łańcuchy nie pozwolą mi na większe czynności - wstała, po czym cichutko wymknęła się z pomieszczenia. Skierowała się na górę w poszukiwaniu czegoś ostrego, co przecięłoby żelazo, lecz nie uszła daleko, a wpadła na jednego z mieszkańców podziemi. Nie był to Ame, ów chłopiec miał znacznie chudszą posturę o delikatniejszej budowie, wręcz dziewczęcej, jednak rysy twarzy były dość wyraźne, aby rozpoznać w nich mężczyznę.
- Hola, hola, dokąd panienka się wybiera? Późno już, wojsko patroluje, zarażeni wloką się po ulicach - uśmiechnął się życzliwie do spłoszonej istoty, po czym zlustrował ją wzrokiem. - Hej, a panience ta biżuteria nie przeszkadza? - chwycił doń ciężkie łańcuchy.
- Chciałam znaleźć coś, dzięki czemu mogłabym je zerwać - rzekła nieśmiało.
- O! To fart ci dopisuje, że na mnie trafiłaś! Jestem jednym z rusznikarzy oraz spawaczy, młoda! Przetniemy te kajdany, chodź! - zaśmiał się. Chwyciwszy Dziecko Fortuny za nadgarstek, pociągnął je w dół schodów. - Na minus szóstym piętrze jest magazyn, to miejsce pracy rusznikarzy! - rzucił, gdy dotarli na miejsce. Pchnął ciężkie, mosiężne drzwi i wszedł do środka wraz z Art. Pozdrowił paru kolegów gestem ręki i zaprowadził dziewczynę do jednego ze stolików. - Pokaż, no, złociuchna te ozdóbki! - chwycił za dłoń Art, unosząc jej nadgarstek obciążony kajdanami. - Niezła robota, mocna stal! Hu, hu, nie będzie łatwo, ale dam radę! - zaśmiał się. - No to do roboty! - chwycił za pierwszy przedmiot z prawej, rozpoczynając "operację". Po niespełna dwudziestu minutach kajdany padły na ziemię. - Gotowe! Pozwól, że wezmę je, przydadzą się w robocie, to dobry metal - uśmiechnął się, po czym odprowadził blondynkę do wyjścia.
- Bardzo dziękuję - skłoniła się w ramach szacunku i odeszła. Wróciła do komórki, gdzie Ame zostawił jej materac. Przetarłszy ślady po stali, położyła się na miękkiej pościeli w błękitno-fioletowe kwiatuszki i zamknęła ciężkie powieki, aczkolwiek coś powodowało, że nie mogła spać. Przewracała się z boku na bok, wierciła, kręciła i wyczyniała cuda niewidy. Za Boga nie usnęła, a w końcu tak się znudziła tymi "zabawami", że chwyciła swój zniszczony płaszcz, narzuciła go na głowę i wyszła z pokoju. Tym razem miała zamiar bez żadnych przeszkód uciec z tego miejsca, jednak nie przewidziała, że znowu na kogoś wpadnie.
"Kurczę!" - pomyślała, podnosząc głowę. Tym razem zobaczyła nikogo innego jak... "lekarza-geja". Uśmiechnęła się do niego głupio.
- Ja... szłam sobie tylko po... eee... budyń! Ale nieważne, straciłam apetyt - odwróciła się na pięcie, po czym ruszyła w drugą stronę.
- Ej! - chłopak złapał ją za przedramię, zerkając na bladą twarzyczkę Twelve przeszywającymi, szarymi oczyma, które z niewiadomych przyczyn skojarzyły się złotowłosej z księżycem w pełni i jednocześnie ze swoim bratem. - Nie wolno wędrować o tej porze, kręci się mnóstwo żandarmerii, mogą cię złapać! Dziewczyno! Myśl trochę! - skarcił Dziecko Fortuny. Wydał się jej wręcz przerażający z takim wyrazem twarzy, więc bez słowa przytaknęła głową i mechanicznie odwróciła się do tyłu, aby w pośpiechu zbiec do drzwi komórki. Położyła drobną dłoń na klamce, acz odczekała chwilę, spoglądając na Ame.
- Art - rzekła krótko, zdecydowawszy się zdradzić swoją godność.
- Co? - szatyn najwidoczniej nie zrozumiał przekazu tego trzyliterowego słówka.
- Tak do mnie mów. Art, moje imię - uśmiechnęła się lekko, prawie niewidocznie. Tylko osoba o bardzo dobrym wzroku byłaby w stanie dostrzec ten leciutki gest, który zazwyczaj w jej wykonaniu był aktem wdzięczności.
Matt przytaknął krótko, po czym wyminął Bogini Szczęścia, zmierzając w swoją stronę, lecz kilka stopni dalej zatrzymał się na cichutki, dziewczęcy głos:
- A-ame! - zakrzyknęła niepewnie oraz spokojnie. - Mam nietypową prośbę... Widzisz, braciszek często mi śpiewał... i... Zaśpiewasz mi kołysankę? - zaczęła kręcić nic niewinny ów istotce rękaw bluzy, zarumieniwszy się niczym piwonia. Poczuła się strasznie zawstydzona, że prosi o tak dziecinną rzecz, ale dawno nikt jej nie nucił do snu. Tęskniła za głosem brata, który kilkaset lat temu zaginął gdzieś w cieniach świata, a Matthew z niezidentyfikowanych przyczyn bardzo jej go przypominał.

<Chloe? Ame? XDD Art to taki dzieciak XDDD>

niedziela, 25 października 2015

Od Matthew'a cd. do Art i Chloe

Zlustrowałem wzrokiem piegowatą i minąwszy ją wszedłem do środka. Chloe oczywiście stała w środku komórki, lekko chwiejnie i była bledsza niż wcześniej. Zacząłem się martwić, bardzo. Niby te całe śmieszki z lękiem wysokości, a może jej mózg płata figle? Podświadomość? Podszedłem do brunetki i położyłem jej dłoń na czole. Było gorące, za gorące.
-Jadłaś coś?-spytałem i chwyciwszy w dłoń jej twarz zacząłem ją oglądać.
Oprócz tego, że była biała jak ściana i miała nieco podkrążone oczy wszystko było w porządku. Blondynka z kolei stała w progu i patrzyła na to, co robię. No cóż, ojciec z uczniami poszli do części szpitalnej, bo podobno znaleziono rannych zdrowych ludzi. Ktoś przecież musiał się nimi zająć.
-Boli Cię głowa?-spytałem nieco poddenerwowany.
Praktycznie wszystko zdawało się być w porządku, ale coś mi nie grało. Jak czasem śmiał się mój ojczulek, jest to niby instynkt lekarski-nie wiesz co jest grane, wszystko niby się zgadza ale coś ci nie pasuje...Puściłem twarzyczkę Chloe i zacząłem szukać w koszyku czegoś na gorączkę. Szybko znalazłem odpowiednie opakowanie i po wyjęciu tabletki wraz ze szklanką wody, która stała na blacie podałem brunetce.
-Weź to, musisz dużo popić. Zaraz wyczaję coś do jedzenia, dla Ciebie też-skinąłem w stronę blondynki, która zamknęła już drzwi.
Zacząłem tym razem przeszukiwać torby przeniesione przez bliźnięta. Oprócz materaców, pompki przynieśli też ubrania, zarówno damskie i męskie, jakieś mydła nie mydła...ogólnie higiena osobista no i...graty typowo damskie rzeczy....na przykład tampony. Dopiero w czwartej torbie znalazłem jedzenie. Dużo jedzenia. Wyjąłem dwa jabłka i dwie drożdżóweczki, no ja nie wiem gdzie oni takie rarytasy znaleźli. Podałem po owocu i bułeczce każdej dziewczynie i westchnąłem.
-Chloe, pójdź się połóż, jak będzie Ci gorzej to mnie zawołaj, dobrze?-dziewczyna pokiwała głową i poszła do małego składziku z łóżkiem.-A ty droga koleżanko zjedź, a ja zaraz napompuje materac, chyba że wolisz spać na rozwalającej się kanapie...A, i zabandażuję ci tę ranę...-urwałem nagle.
Teraz wyszedłem na oszusta, okropne uczucie. Nie chciałem, by wyszło źle...chciałem, by choć przez chwilę piegowata przestała się bać i mógłbym ją opatrzyć...Podły ze mnie człowiek, prawda? Wyjąłem jeden z materacy i po rozłożeniu go na ziemi przykręciłem końcówkę pompki no i lecim...Gdyby nie to, że pompka zacinała się co chwilę szybko napompowałbym wszystkie materace. Ale zamiast tego bolał mnie kręgosłup i zmachałem się jak dziecko. Dobrze, że mam na sobie tylko podkoszulkę. Szybko odszukałem pościel i zaścieliłem nieco wąskawy materac. lepszy rydz niż nic. Przetarłem dłonią czoło.
-Gotowe.
Rozmasowałem obolałe plecy i usiadłem na kanapie.
-Kim są ci wszyscy ludzie?-spytała piegowata stając za mną.-Co to jest?
Uśmiechnąłem się sam do siebie. No to teraz się zaczyna...
-Otóż jesteśmy sobie na poziomie minus trzy, który jest poziomem mieszkalnym a tak ogólnie to jedne wielkie piwnice, coś jak podziemna społeczność która ma głęboko króla i próbuje jakoś z nim walczyć. Na razie jesteśmy na etapie zbierania broni, amunicji i szkolenia. A kim są Ci ludzie? Chloe, ta brunetka to koleżanka którą poznałem jeszcze zanim to wszystko wybuchło. Mój ojczulek, światowej sławy profesorek, chirurg i ogólnie medycynę ma w małym paluszku. A tych dwoje, to bliźnięta Vanessa i Tommy, coś jakby jego uczniowie. I to tyle. Jest tu jeszcze mnóstwo innych ludzi, ale nie znam wszystkich.-wstałem z kanapy i ruszyłem w stronę drzwi.
Chyba przyda im się pomóc w szpitalu. Nie wiadomo ile osób jest poszkodowanych.
-Gdzie idziesz?-spytała blondynka podążając za mną wzrokiem.
-Piętro niżej, do szpitala. Może mnie potrzebują. Idź spać, nikt nie powinien przyjść, a nawet jeśli już, to ktoś z naszych. Miłej nocy i...-urwałem nie wiedząc, czy powinienem to mówić...ale spróbuję.-I nie bój się nas.
Chwyciłem za klamkę drzwi i wyszedłem na klatkę schodową.
Art? Chloe?

niedziela, 25 października 2015

Od Marshall'a cd. do Jasmine

Marshall był uwięziony pomiędzy kratami w swojej głowie. Nie mógł się ruszyć, a dookoła obserwowało go tysiące przekrwionych gałek ocznych. Drżał przerażony, bojąc się wołać o pomoc. Jakieś niewidzialne łańcuchy przykuły go do tego miejsca, żadne bodźce z zewnątrz nie mogły go obudzić z tego letargu. Nie czuł, nie słyszał, nie widział. Tkwił w paskudnej śpiączce pośród koszmarów.
- Marceluś... Kochany, Marceli. Czemu mnie zostawiłeś? - z ciemności wyłoniła się kobieta w czarnym płaszczu, który tuż przy posadzce zamieniał się w popiół i znikał. Duch zbliżył się do Marshall'a, po czym delikatnie dotknął jego głowy. W tej jednej chwili shinigami poczuł potworny ból rozdzierający go na kawałeczki. Chciał krzyczeć, jednak struny głosowe wypisały mu dymisję.
- Boli? Przepraszam, nie chciałam - odparła smutnym głosem kobieta, zabierając dłoń. - Nie chcę, abyś mnie zostawiał. Proszę, zostań ze mną... - szepnęła. - Synu... - zniknęła w prochu ciemności, a potem chłopak obudził się cały mokry. Zeskoczył z kanapy, spojrzawszy na Jasmine.
- To... woda? - zerknął na przylegającą do niego koszulę. - Jas, co się stało? Czemu nie ma prądu? - przetarł oczy, po czym zdjął barwiące soczewki, ukazując jaskrawożółte tęczówki. Teraz lepiej widział. Przykucnął obok niej i wytarł łzy z policzków dziewczyny.
- Co tu się działo? - wyjąkał, lecz natychmiast umilkł, poczuwszy na sobie czyjś wzrok. Gwałtownie odwrócił się, ujrzał potworne zgromadzenie przekrwionych oczu wlepionych w niego oraz brunetkę, zaś całą podłogę zalała krew. Shinigami podskoczył na nogi, chwytając Jas za rękę. Przerażony zaistniałą sytuacją wbiegł z dziewczyną prosto w te gałki oczne, które ku zaskoczeniu odsuwały się od chłopaka oraz kobietki.
- Tędy! - wbiegł w korytarz na prawo, lecz nie spodziewał się, że na samym końcu wisieć będzie... wisielec. Martwym wzrokiem patrzył na uciekinierów, a po chwili drgnął i rzekł zimno:
- Nie uciekniecie...
Młody Elvire pociągnął towarzyszkę w drugą stronę. Roiło się od kreatur.
- Je.bać to, damy radę - wrzasnął w końcu do Jas i wtem poczuł czyjś uścisk na nodze. Blada ręka wyrastająca z podłogi złapała go za kostkę.

<Jasmine?>

niedziela, 25 października 2015

Od Art cd. do Matthew'a i Chloe

Pomimo ciepłego uśmiechu, delikatnego głosu oraz ciągłego zapewniania ze strony chłopaka, że nic jej nie grozi, nie czuła się pewnie. Gdyby nie ta rana, kajdany oraz ON idący za nią, zrobiłaby w tył zwrot i zwiała gdzieś hen daleko.
- E-ej! - mruknęła cicho pod nosem, gdy Ame znowu wziął ją na ręce i zaczął ostrożnie schodzić po schodach, nucąc pod nosem jakąś piosenkę o mięsnym jeżu. To hity dzisiejszych czasów?
Wzdrygnęła się na wzmiankę o "jedzonku z grilla".
- N-nigdy nie jadłam, więc nie wiem czy lubię - zająknęła się, myśląc nad tym, czym jest "grill". Nie dziwcie się, kilkaset lat - od średniowiecza do czasów dzisiejszych - siedziała w izolatce gdzieś pod ziemią. Zero kontaktu ze światem nad powierzchnią, tylko Art i cztery ściany, zimne, pokryte pleśnią. Aż dziwne, że nie zwariowała...
Usiadła na kanapie i zaczęła się rozglądać dookoła, próbując wyłapać okiem jakąkolwiek drogę ucieczki, gdyby jednak Matt okazałby się jakimś przedstawicielem żandarmerii po cywilnemu i zaraz wyjąłby z szuflady zabójczy widelec, zamiast wody utlenionej. Art przyglądała się jak chłopak wędrował to tu, to tam w poszukiwaniu różnych przedmiotów, a to ściereczki, a to miski, a to jakieś flakoniki, bandaże. Wyglądał, jakby doskonale znał się na tego typu sprawach, lekarz? Ej, zaraz, co?! Blondynka podskoczyła, gdy ów chłopak stwierdził, że musi wyczyścić to cięcie.
- Nie - rzekła surowo i groźnie.
- Ustalmy sobie coś. Nie jestem pedofilem, nic ci nie zrobię, ale jestem gejem i w ogóle mnie nie interesujesz pod względem fizycznym - stwierdził jasno. - To zgoda? Jeśli chcesz, to potem dasz mi w pysk, ale nie mogę patrzeć na tak zanieczyszczoną ranę.
Art przytaknęła szybko, acz niechętnie, po czym odłożyła materiał, pozwalając opatrzyć się przez lekarza-geja. Czuła się troszkę niezręcznie... nawet z myślą, że to homoseksualista. Nigdy nie lubiła zbyt bliskiego kontaktu z ludźmi, a od pewnego czasu kompletnie odzwyczaiła się od towarzystwa, więc chyba jasne, że się bała.
Nagle rozległo się donośne wołanie. Jakieś puki, stuki, huki, kuki, muki i dzynki. Dziewczyna przestraszyła się; nie sądziła, że nagle tą ciszę przerwie aż taki rumor.
Do pokoju wszedł wysoki mężczyzna w średnim wieku, a tuż za nim wlokło się opakowane po same pachy zgromadzenie składające się z dwójki ludzi, chłopaka oraz dziewczyny. Co to? Król i jego karawan? "Monarcha" spojrzał na Art oraz Matt'a, który czyścił jej ranę.
- Mamy materace, synek i... Ho ho ho! Co ja tu widzę! Znalazłeś sobie panienkę? - spytał z raźnym uśmiechem.
Blondynka spojrzała na pseudo geja, po czym odskoczyła na bok z przestraszonym wzrokiem.
- Czyli ty nie jesteś gejem?! - krzyknęła spłoszona. Oczy prawie wylazły jej z orbit, a do tego na twarz wpłynął wielki, karmazynowy rumieniec. Kończyny zmiękły, plus krew dostała większej energii.
- Jesteś gejem, synu? - mężczyzna podparł się pod boki. - Czyli nie będę miał wnuków?
"Co to za jakieś przedstawienie teatralne?" - pomyślała, próbując znaleźć jakąkolwiek drogę ucieczki.
Mało tego wpakowała się jeszcze jakaś dziewczyna. Art już kompletnie straciła poczucie bezpieczeństwa i chciała biec ile sił w nogach przed siebie, jak najdalej, jednak jedyne wyjście blokowała dwójka młodych "tragarzy".
- Co tu się dzieje do diaska? Co robisz Matt? - spytała ów kobietka, po czym zdenerwowała się, wygoniła całe towarzystwo. Przestraszona Art pierwsza dorwała się do wyjścia i w pośpiechu zapomniała opatrunku, dlatego po paru minutach wróciła do pokoju. Nieśmiało zapukała i weszła do środka.
- Wybacz, zostawiłam koszulę - zgarnęła dłonią czerwony od krwi materiał. Miała wychodzić, gdy ni z gruszki, ni z pietruszki zatrzymała ją zapłakana dziewczyna. Prosiła, by jej nie zostawiać, bo umrze. Blondynka nie rozumiała co jest grane, ale nie odeszła, a zaraz w jej drobnej dłoni znalazł się niewielki flakonik wypełniony płynem. Brunetka stwierdziła, że to ambrozja. Art spojrzała niepewnie na napój, jednak przełknęła ślinę i jednym łykiem wypiła ów ciecz.
- D-dziękuję - wyjąkała, poczuwszy, że jej rana zaczyna się zrastać. Spojrzała z lekka zaskoczona na czarnowłosą. - Dobrze się czujesz? Wszystko gra? - zaniepokojona stanem kobiety, dotknęła delikatnie dłonią jej czoła. - Masz gorączkę, jesteś rozpalona - rzekła. - Usiądź, zaraz kogoś zawołam! - posadziła dziewczynę na kanapie, po czym wybiegła z pokoju, nawet nie zamykając za sobą drzwi. - Ame! Ame! - z brzękiem łańcuchów kajdan wypadła na korytarz i złapała chłopaka za przedramię. - Ta dziewczyna źle się czuje, pomóż jej! - spojrzała błagającym wzrokiem na Matt'a, zapominając, że jeszcze jakiś czas temu oszukiwał ją, iż jest gejem.

<Chloe? Matt?>

niedziela, 25 października 2015

Od Chloe cd. do Matt'a i Art

Dużo ludzi.. Za dużo...
- Chloe, ogarnij się. Co jest znowu? -
- Wyjdźcie stąd... -
-Czemu? -
- WYNOCHA -


Po chwili nikogo nie było w pokoju. Co się ze mną dzieje...? I gdzie jest Nevel? Po mojej twarzy zaczęły spływać łzy.

- Idiotka... - Gwałtownie się odwróciłam. Stała tam ... ja?
- Biedna Chloe, oszaleje... - obok niej pojawiła się druga.
- Zginiesz... Sam tatuś Cię zabije - i trzecia...
- On Cię nienawidzi... - czwarta...
- ZAMKNIJ SIĘ - wydarałam się na moje klony...
- Masz coś jeszcze do powiedzenia Chloe-Sroe? Ten chłopaczyna zaraz tu przybiegnie i znowu Cię wyśmieje... -
- Matt mnie wyśmiewa? -
- Nie wiedziałaś? Ojej... Przy pierwszej lepszej okazji by się Ciebie pozbył. Woli tą blondyneczkę... -
- AAAA - wzięłam stolik i rzuciłam w moją "kopię" . Trafiłam...
- Ojej... Nie trafiłaś. Jestem za Tobą idiotko. - usłyszałam pukanie do drzwi. Gwałtownie wszystkie zniknęły. Do środka weszła ta dziewczyna.
- Wybacz zostawiłam koszulę - wzięła koszulkę i miała wychodzić ,ale ją zatrzymałam.
- Nie zostawiaj mnie. One mnie zabiją... -
- Jakie one? -
- ONE. Krwawisz... Dam Ci coś. - wyjęłam ambrozję i dałam jej do wypicia.
Matt ? Art ? ~ dodałam to od siebie żeby to miało sens c:

niedziela, 25 października 2015

Od Kanade cd. do Erika

No chyba go pogięło...zagotowałam się cała ze złości. Nie będę na niego krzyczeć, nie będę na niego krzyczeć...
-Jak zasłużysz to pomyślę-mruknęłam i wyrwałam mu kondomy z ręki po czym wsadziłam je do kieszeni szlafroka.
-Ej no!
Oparłam się plecami o drzewo i spoglądałam spod byka na Erika.
-Miałeś załatwić jedzenie-przypomniałam mu.-Niekoniecznie gumki.
-Mam jedzenie-westchnął szatyn i usiadł obok mnie.
Zdjął plecak z pleców i wyjął dwie kanapki. Powąchawszy je dał mi jedną a sam zabrał się za jedzenie swojej. Odwinęłam sreberko z bułki i wgryzłam się z nią. Szynka....ohyda....
-Z czym masz?-spytałam zaglądając do jego rąk.
- Z serem a c...-nie skończył bo wyrwałam mu kanapkę i podałam swoją.
Mniam...żółty ser a nie te paskudztwo ze świni. Zjadłam kanapkę do końca i przeciągnęłam się.
-Chodźmy już do łóżka-poprosiłam.
-Co?!-spytał zaskoczony księciuniu.
-No chodź do łóżka nooo....-zaczęłam szarpać go za ramię.-Zmęczona jestem. Chodź już...
-Gdzie?-Erik patrzył na mnie jak na dziwadło.
Aaaa no tak...mogło co nieco zabrzmieć dwuznacznie...ups?
-Trudno, sama pójdę spać-burknęłam.
Położyłam się na ziemi kładąc głowę na kolanach szatyna.
-Dobranoc-to powiedziawszy ziewnęłam i wtuliłam się w kościste kończyny towarzysza.
Erik? Ona śpi, środek lasu....XDDDDDDDDDDDDDDDD

niedziela, 25 października 2015

Od Erika cd. do Kanade

- Jestem głodny, Kanade, idziemy na coś zapolować, no chyba że wolisz zostać tutaj zupełnie sama.. - powiedziałem po czym wyszedłem z pomieszczenia, zaraz potem usłyszałem jej wołanie.
- Czekaj ! Idę z tobą - oznajmiła dziewczyna, na co się szeroko uśmiechnąłem.
- To chodź, zobaczymy ile tam się mięsa ukrywa, ewentualnie zawsze jest jeszcze to wyjście z tobą w garnku- powiedziałem beznamiętnie na co dziewczyna przywaliła mi w plecy.
- Au ?
Dziewczyna powtórzyła gest dużo mocniej, co i tak nawet odrobinę nie zabolało, wziąłem ją na przez ramię i kazałem się uciszyć, gdyż chyba właśnie wyczuwałem zwierzynę. Położyłem dziewczynę pod drzewem.
- Zostań tu, zaraz przyjdę - powiedziałem
- A co ja ? pies ? - spytała ironicznie na co przewróciłem oczami.  Dodałem sobie wymyśli " Gdybyś była psem to bym cię już dawno wyruchał ", no ale nie będę chamski.
Wybiegłem w środek lasu próbując coś złapać, ale wszystko na marne, w tych ciemnościach nie mogłem na nic zapolować. Już powoli chciałem się poddać gdy nagle zobaczyłem pod drzewem plecak, z nadzieją że będzie tam coś pożytecznego podbiegłem do niego i otworzyłem jego zawartość. Woda, jakieś batony, owoce, kanapki, ciekawe czy stare.. i .. kondony ... ? HA ! A JEDNAK JĄ WYRUCHAM ! Po chwili zastanowienia wziąłem plecak ze sobą, no co ? Nie było mowy że mam na jakieś zwierze zapolować tylko o jedzeniu, a jedzenie mam, i nie tylko..
- Kanade ! Zobacz co mam ! Jesteś chętna ? - Krzyknąłem gdy znalazłem się już dość blisko dziewczyny, przez chwilę się nie odzywała, a potem wybuchnęła krzykiem.
- TY CHO.LERNY IDIOTO MIAŁEŚ ZARAZ PRZYJŚĆ A MINĘŁY Z JAKIEŚ DWIE GODZINY !!! JESTEŚ OKROPNY !!! - krzyczała przez łzy na co ją pocałowałem w ramach przeprosin, była zła, bardzo zła. Zaraz potem z głupkowatym uśmieszkiem pokazałem jej gumki.
- Proszeee ? Ładnie proszeee
Kanade ? Erik przeprosił XDDD RUCHANKO NA ZGODĘ CNIE ?

niedziela, 25 października 2015

Od Matthew'a cd. do Art i Chloe

Dziewczyna wyszła z cienia, a ja mocniej oplotłem palcami jej drobna i zimną dłoń.
-Chodź, zaraz coś poradzimy-posłałem nieznajomej ciepły uśmiech i ruszyłem w drogę powrotną.
Blondynka niepewnym krokiem ruszyła za mną, jednak niemalże od razu cofnęła się i puściła moją dłoń. Odwróciłem się pośpiesznie i spojrzałem na nieznajomą, która przyciskała dłonie do krwawiącej rany w tali. Krew ściekała jej po dłoniach a na twarzy malował się grymas bólu. Niewiele myśląc podszedłem do blondynki i ściągnąłem koszulę. Przedarłem ją w pół i jeden kawałek złożywszy w marny kwadrat przyłożyłem do krwawiącego miejsca.
-Przytrzymaj to-poprosiłem i nie zwracając uwagi na reakcję piegowatej.
Drugim kawałkiem oplotłem ją w pasie i zawiązałem mocny supeł przy ranie, tak by trzymał materiał pod nim.
-Teraz już nie powinno krwawić aż tak-stwierdziłem i sprawnym ruchem chwyciłem ją na ręce.
-Co ty robisz?!-zawołała przestraszona ale zaraz ją uciszyłem.
-Jak wspominałem, nic nie zamierzam i zrobić. A gdzieś tu w okolicy może kręcić się wojsko. Musimy by cicho.-odparłem dziwnie spokojnie jak na zaistniałą sytuację.
Pewnym krokiem ruszyłem wzdłuż ulicy z powrotem do budynku sklepu. Miałem nadzieję, że umundurowanie będą na tyle głupi i nie będą chwieli się nami zainteresować.
-Wybacz, że nie spytałem wcześniej, ale jak Ci na imię?-spytałem uważnie patrząc na blondynkę, która, z wyrazu jej twarzy była skrępowana tym co się działo.
Mimo to nic nie odpowiedziała. Trudno.
-Ja jestem Matthew, ale wolę gdy mówi się do mnie Ame-zaśmiałem się na samo wspomnienie powstanie tego pseudonimu.
Byłem już przed sklepem, więc wszedłem przed framugę okna i zacząłem wymijać wszystkie porozwalane meble.
-Gdzie idziesz?-spytała niepewnie piegowata rozglądając się w koło.
-W miejsce, w którym nikt nic Ci już nie zrobi.-to powiedziawszy postawiłem jasnowłosą przed drzwiami do korytarza. O tej godzinie były już pewnie zamknięte...świetnie?! Zacząłem przeszukiwać kieszenie, w poszukiwaniu kluczy...Są! Sprawnym ruchem otworzyłem cztery zamki...tak cztery i drzwi prowadzące w ciemną klatkę schodową.
-Panie pierwsze-gestem dłoni wskazałem nieznajomej drogę.
Dziewczyna weszła krzywiąc się z bólu, a ja tuż za nią. Zamknąłem drzwi na klucz i zapaliłem światło. No to witaj kraino schodów!
-Pozwolisz, że i tym razem pomogę w drodze?-spytałem, chociaż i tak bez względu na jej odpowiedź bym jej pomógł.
Tak jak się spodziewałem, nie odczekałem się odpowiedzi więc ponownie ranna owieczka znalazła się na moich rękach. Zacząłem schodzić po schodach nucąc pod nosem piosenkę.
-Mięsny jeż, mięsny jeż, ty go zjesz, ty go zjesz...-mruczałem pod nosem.-Lubisz jedzonko z grilla? Coś czuję, że sąsiedzi mają niezłą wyżerkę-zaśmiałem się.
Łokciem otworzyłem drzwi do naszej komórki i wpadłem z impetem do środka. Nikogo nie było...dziwne. Położyłem blondyneczkę na kanapie i zacząłem szperać po szafkach.
-Wybacz warunki-zacząłem-ale sporo ludzi i nie tylko się tu ukrywa. Wszyscy jesteśmy czyści, chyba. Za kilka dni pobawią się w badania aby to sprawdzić...Ugh gdzie jest ta woda utleniona?!
Sprawdzałem wszystkie koszyczki z buteleczkami i doszedłem do wniosku, że tata coś z tym zrobił...Ale nie, jednak jest... Zabrałem pudełko z opatrunkami i wszystko położyłem na stoliku przy kanapie. Poczłapałem do łazienki i do małej miski wlałem zimną wodę w której wylądowała zaraz mała szatka, nowiutka jeszcze! wróciłem do piegowatej i postawiwszy naczynie na ziemi kucnąłem przy zniszczonym meblu.
-Muszę Ci to umyć i opatrzyć-zacząłem, jednak blondyneczka wcięła mi się.
-Nie-kurczowo przycisnęła materiał mojej byłej koszuli do ciała.
Westchnąwszy pokręciłem głową.
-Ustalmy sobie coś. Nie jestem pedofilem, nic Ci nie zrobię ale jestem gejem i w ogóle mnie nie interesujesz pod względem fizycznym-skłamałem.
Ale cóż, taka praca lekarza! Ej, chwila...nie jestem lekarzem.
-To zgoda? Jeśli chcesz, to potem dasz mi w pysk ale nie mogę patrzeć na tak zanieczyszczoną ranę.
Dziewczyna niechętnie pokiwała głową i zabrała ręce z rany. Zdjąłem po kolei kawałki materiału i podwinąłem ubranie które miała na sobie. W sumie nie raz opatrywałem rany, ale nigdy wcześniej nie udawałem przy tym geja...no cóż, bywa. Chwyciłem szmatkę z miski i po odciśnięciu z niej wody zacząłem przemywać poszarpaną ranę, jak domyśliłem się od pocisku. Na szczęście kula przeszła na wylot i tylko trochę zahaczyła o ciało piegowatej. Mógłbym dać jej coś przeciw bólowego tylko szkoda, że nic nie ma! Eh...Wrzuciłem czerwoną od krwi ściereczkę do wody i przysunąłem bliżej siebie pudełko stojące na stoliku. Wyjąłem wodę utlenioną i po nalaniu jej trochę na czystą gazę znów zacząłem przemywać poszarpane miejsce w talii. Nagle trzasnęły drzwi wejściowe i stanął w nich mój ojciec.
-STUKU PUKU DZYŃ DZYŃ DZYŃ!!!-wydarł się głupawo.
Wszedł do środka a za nim Vanessa i Tommy obładowanie po brzegi.
-Święty Mikołaj przyszedł!-zawoła Tom.
-Taaa...i wróżka Zębuszka-mruknęła Van i odłożyła część manatków na ziemię.
Przewróciłem oczyma i miałem zamiar opatrzyć ranę nieznajomej ale...mój ojciec bardzo mnie kocha...
-Mamy materece synek i....Ho ho ho! Co ja tu widzę! Znalazłeś sobie panienkę?-spytał unosząc brew.
Zrobiłem facepalm.
-Tato....
-Czyli ty nie jesteś gejem?!-wrzasnęła piegowata odsuwając się ode mnie.
-Jesteś gejem synu?-zdziwił się mój ojciec.-Czyli nie będę miał wnuków?
Walnąłem głową i kanapę. Ja pier.....
-Co tu się dzieje do diaska? Co robisz Matt?-spytała Chloe wychodząc z pomieszczenia.
Chloe? Art? XDDDDDDDDDDDD

niedziela, 25 października 2015

Od Art cd. do Matthew'a i Chloe

- Carlos! Caaarloooos!!! Carlooooos!!! - wrzasnęła ze łzami w oczach, kiedy umundurowani mężczyźni ciągnęli ją za łańcuch rozwieszony pomiędzy kajdanami na jej nadgarstkach w stronę starej ciężarówki wojskowej. W tym przypadku nie miała farta, ani ona, ani jej przyjaciel.
- Art! Uciekaj, Art! - darł się mężczyzna o imieniu Carlos ile sił w płucach, próbując przywrócić dziewczynie wolę do walki. Sam zapewne pozbyłby się żołnierzy, gdyby nie fakt, że okrążyło go może dziesięciu funkcjonariuszy wojska.
- Cicho siedź, pasożycie - jeden z żołnierzy przydeptał jego głowę ciężkim butem i zaczął przygniatać twarz Carlos'a do ziemi, a wkrótce po porządnym praniu kijem do baseballa, zabrali młodzieńca do innego wozu wojskowego.
- Zamknij jadaczkę, dziecko, rusz się - zaś mężczyzna, który próbował opanować wierzgającą Art, wepchnął ją do największej ciężarówki pełnej przerażonych ludzi i zamknął żelazne drzwi. Dziecko Fortuny spojrzało na innych jeńców, próbowała wyszukać w ich oczach jakąkolwiek nadzieję, jednak nic nie zauważyła. Nawet szczęście ją opuściło na chwilę obecną, nie było szans na ucieczkę, więc skuliła się pod ścianą i czekała.

~*~

Ciężarówka zatrzymała się z piskiem opon. Art przeszył zimny dreszcz, po czym ze strachem podparła się dłonią o podłoże i z zaskoczeniem stwierdziła, że coś znalazła pod swoimi palcami. Fart wrócił! Był to niewielki Colt M1911, do tego naładowany. Wystarczyło, aby załatwić trzech wojskowych, gdyby tylko któryś chociaż uchylił te drzwi... Jest! Jeden chciał sprawdzić czy wszystko gra. Wetknął nos do środka i... BUM! Padł z krwią, a Art rzuciła się do wyjścia. Z wielkim łomotem żelaza wypadła z ciężarówki. Nie było sposobności, żeby jej nie zauważono, ponieważ dookoła roiło się od żandarmerii uzbrojonej po pachy. I tak czy siak wyszło na dobre Art, dziewczyna przede wszystkim nie miała na sobie kilkudziesięciu kilogramów ciężkich ubrań, broni, żelaza, kajdan, dlatego poruszała się szybciej. Mogła swobodnie ominąć mężczyzn. Znacznie lepiej radziła sobie też z przeszkodami i w końcu doszło do tego, że zostawiła żołnierzy daleko z tyłu. Tylko jeden strzelec wyborowy dał radę ją dosięgnąć, chociaż w niedużym stopniu. Strzelił do Art, przecinając ołowianą kulką skórę w talii. Pomimo bólu uciekła i zniknęła z pola widzenia wroga.
Wraz z nadejściem zmroku ukryła się w ciemnym i pustym zakamarku, nie była w stanie iść dalej i chronić się przed zakażonymi oraz wysłannikami króla, niestety rana strasznie się zapaskudziła, a krew ani myślała, aby wreszcie przestać cieknąć. Jak tak dalej pójdzie to do rana pozostanie tylko martwe ciało dziewczyny.
- Cho.lera! - warknęła, przylgnąwszy plecami do zimnej ściany. Trzęsła się ze strachu oraz zimna. Nie miała siły.
Jakby jeszcze tego było mało do jej uszu dobiegł stukot podeszew butów o ziemię. Serce zabiło mocniej i skuliła się, udając, że jej tu nie ma, a nuż ów osoba wycofa się. Niestety nie zawróciła.
"Szczęście, gdzie jesteś?" - zacisnęła powieki oczu, wstrzymując oddech. Zaraz zginie, to pewnie jeden z żandarmerii. "Już po mnie!"
Wzdrygnęła się, po czym z głośnym brzęczeniem łańcuchów rozpiętych pomiędzy jej kajdanami skoczyła przed siebie, jednakże drogę zablokowała jej kolejna ściana, plus poczuła przeraźliwy ból w talii, okropna rana. Nie ważyła się cokolwiek powiedzieć.
- Hej, nie bój się - powiedział nieznajomy. - Nic nie chcę Ci zrobić. Jeśli już, tylko pomóc.
Dziecko Fortuny nie ufało mu, mocniej przylgnęło do ściany, próbując wyszukać czegoś, czym mogłoby się obronić. Niestety za broń mogły posłużyć tylko długie łańcuchy.
- Widzę, że stało ci się coś złego... bardzo boli? - odezwał się ponownie chłopak. - Chodź ze mną. Zaufaj mi, a pomogę Ci jak tylko będę umiał - wyciągnął ku niej dłoń.
Art spojrzała na nieznajomego przestraszonym i zimnym wzrokiem, a potem zlustrowała jego rękę. Wciąż nie wierzyła, że chce jej pomóc, ale z niewiadomych przyczyn nie czuła się zagrożona w jego towarzystwie. W pewnym sensie przypominał jej trochę brata bliźniaka, Dziecko Pecha.
- Nie jesteś wysłannikiem króla? - spytała oschłym głosem, uzyskała przeczącą odpowiedź. - Nie jesteś zarażony? - znowu się odezwała, tym razem głośniej i pewniej, nieznajomy pokiwał głową. - Nie chowasz za plecami widelca ani czegoś, czym mógłbyś mi zrobić krzywdę? - spojrzała na niego przeszywającym wzrokiem, jakby miała w oczach rentgen.
- Nie - odparł lakonicznie. Art przez chwilę zastanawiała się co ma uczynić, ale w końcu zadzwoniły cicho łańcuchy i wysunęła swoją rękę. Położyła ją na jego dłoni i doń niepewnie wyszła z cienia.
- Na pewno mogę Ci ufać? - wciąż była niepewna swojego wyboru. Młodzieniec uśmiechnął się i przytaknął krótko.
Miał ciepłą rękę, nie to co lodowate palce dziewczyny.

<Ame? Chloe? XDDD>

sobota, 24 października 2015

Od Matthew'a cd. do Chloe i Art

-Zaczęłaś bać się wysokości pod ziemią?-prychnąłem.-Kobieto, jesteśmy na poziomie minus trzy. Ja się pytam jak to możliwe z medycznego i psychologicznego punktu widzenia...
Pokręciłem z dezaprobatą głową. powiedz mi Boże czego jeszcze nie wiem o tym świecie! Oparłem się o framugę drzwi.
-Wiesz chociaż co się tu dzieje?-spytałem retorycznie.
Bo przecież to wręcz pewne, że ta biedna zagubiona owieczka nie wie co robi na tym świecie. I oczywiście niewiele się pomyliłem, Chloe pokręciła przecząco głową. Zaśmiałem się krótko.
-Radziłbym Ci wreszcie się ogarnąć i zacząć nieco rozumować. To nie Olimp-podkreśliłem.-I zastanawia mnie twój lęk wysokości...tak w ogóle jest tu siedem pięter na minusie.
To powiedziawszy wyszedłem i miałem niemal wrażenie, że brunetka dostanie zaraz zawału. Ale serio? Prawie sam beton, zero okien i ona ma lęk wysokości...aż dziwię się, czemu nie ma tu mojego kolegi psychiatry. Miałby ciekawy okaz. Szurając butami o płytki ruszyłem do klatki schodowej. Niby to tylko piwnica sklepowa, ale ma wiele pięter...stanowczo za wiele. Od poziomu minus jeden do minus trzy są pomieszczenia, w których sporo ludzi sobie mieszka, tak jak my. Jako jedni z nielicznych nie zostaliśmy zakażeni i przydałoby się jakoś przetrwać. Na każdym z tych pięter są tylko trzy oddzielne komórki, każda z mini łazienką i jednym schowkiem. U nas byłą tam obecnie Na poziomie minus cztery była cześć szpitalna, ze znacznie większą powierzchnią niż poziom minus trzy. Na minus pięć była coś jakby szkoleniówka-zabawa z bronią, posługiwanie się nią i ogólnie nauka rebeliantów. No bo kim innym niby jesteśmy? Przydałoby się, abyśmy byli wyszkoleni chodź na tyle, by zdobyć potrzebne nam materiały z góry do przeżycia. A z czasem aby w końcu obalić tę nierówno zje.ban.Ą monarchię. Na poziomie minus sześć coś jakby magazyn a na poziomie minus siedem kolejne komórki dla ludzi, tym razem o wiele wiele więcej. Niby nad tym jest sklep, ale ktoś najwidoczniej był przygotowany na taką ewentualność. Nawet był tu system wentylacyjny i świeże powietrze! Zacząłem wspinać się schodami na górę. Musiałem się przejść. Na zewnątrz. Z dala od tych wszystkich ludzi. Dziwnie to brzmi...prawda? przemknąłem przez sklep, który był wcześniej zapewne warsztatem krawieckim a teraz wyglądał jak...siedem nieszczęść. Po wyminięciu wszystkich powywracanych mebli wyszedłem na ulicę. Było już ciemno, bardzo ciemno. Rzekłbym piękna noc, było widać nawet gwiazdy. Skierowałem się w stronę zaułku, tak jakoś. Nie miałem pojęcia czemu tam idę. Czułem się jakby...coś mnie w tamtą stronę ciągnęło. Gdy zmartwiony dotarłem do końca ulicy już wiedziałem dlaczego. Za śmietnikiem siedziała drobniutka, skulona postać. Trzęsła się ale nie wiedziałem czy z zimna, czy z jakiegoś innego powodu. Podszedłem powoli w jej stronę jednak owa osóbka szybko mnie zauważyła. Była to młodziutka blondyneczka, która po wyglądzie jej twarzy, była mocno poobijana. Siniak na jej ramieniu nie mógł wynikać z wypadku przy pracy czy podobnym tego typu zdarzeniu. Ktoś musiał to zrobić. Gdy zrobiłem krok w stronę nieznajomej, ta cofnęła się w tył, jednak ściana budynku blokowała jej drogę ucieczki.
-Hej, nie bój się-powiedziałem spokojnie.-Nic nie chcę Ci zrobić. Jeśli już tylko pomóc.
Mimo mojego łagodnego tonu dziewczyna mi nie ufała. Westchnąłem.
-Widzę, że stało Ci się coś złego...bardzo boli?
Blondynka pokiwała głową jednak miałem wrażenie, że gdybym dał jej nóż zadźgałaby mnie na dobre.
-Chodź ze mną. Zaufaj mi, a pomogę Ci jak tylko b umiał.
Chloe? Czy może tajemnicza nieznajoma(Art)? XDDDDD

sobota, 24 października 2015

Od Jasmine cd. do Marshall'a

Nikt nie odpowiedział na moje wołanie. Może gdzieś wyszedł ? Nie no.. Raczej nie wydaje mi się żeby gdzieś wychodził, chyba by mi o tym powiedział. Pewnie się kąpie i mnie nie słyszy. Rozejrzałam się po całym domku, wszystkie łazienki były puste ( NIE, ONA NIE CHCIAŁA GO PODGLĄDAĆ XD ) Zaczęłam się powoli niepokoić całą sytuacją. Przeszłam na korytarz by jeszcze raz sprawdzić czy wszystko dokładnie obejrzałam, gdy nagle go zobaczyłam, leżącego na ziemi.. był cały we krwi, ale nie miał żadnych ran. Przerażona wzięłam chłopaka na kanapę i oczyściłam z krwi. Czułam jak się cała trzęsę. Nie mogłam nad sobą zapanować.
- Marshall ? Obudź się.. proszę.. - powiedziałam łamliwym głosem. Miałam łzy w oczach, to nie mógł być koniec..
- Marshall, do kurw.y nędzy ! - krzyczałam przez łzy, ale na marne.
Nagle w całym domku wyłączył się prąd.
- Kto tu jest ?! - krzyknęłam w ciemną otchłań. - HALO !
Co tu się dzieje ?! Wzięłam koc z fotela i owinęłam nim chłopaka, po czym skierowałam się w stronę kuchni z włączonym telefonem w ręku aby oświetlał mi drogę. Wszystkie szafki gwałtownie naraz się otworzyły, a z blatu spadły noże, na szczęście zdążyłam odskoczyć inaczej trafiłyby mnie w nogę. Zaraz potem zapaliła się żarówka oświetlająca białą kartkę zamazaną krwią, ostrożnie do niej podeszłam i przeczytałam jej zawartość : " Ze mną nie wygrasz. " Poczułam ogromny ból brzucha, jakbym miała zaraz zwymiotować, czy to była krew Marshall'a ? Kto tu jest... I co chodzi z tą kartką... CO TU SIĘ DZIEJE ?!?! Natychmiastowo usłyszałam spływającą wodę z łazienki.Wzięłam jeden z noży w dłoń, aby się zabezpieczyć i ruszyłam w tamtą stronę. Gdy byłam już w środku, drzwi gwałtownie się za mną zamknęły, a łazienka była cała zalana wodą, ktoś odkręcił kran w wannie, to było już ponad moje siły, musiałam obudzić chłopaka i to natychmiast ! Wzięłam w dłoń wiadro z zimną wodą i ręcznik, wyszłam z łazienki i pobiegłam do chłopaka, przez chwilę się zawahałam ale zrobiłam to, wylałam mu prosto w twarz wodę z wiaderka.ZERO REAKCJI. NIC. JAKBY BYŁ NIEŻYWY. Klęknęłam naprzeciwko chłopaka i wytarłam z niego zimną wodę, miałam nadzieję że to go obudzi... Jednak na próżno. Zaraz potem włączył się telewizor a drzwi się zatrzasnęły, nie wytrzymałam, wybuchnęłam płaczem.
- Marshall dlaczego ty do cho.lery musisz być teraz nieprzytomny, potrzebuje cię.. - załkałam sama do siebie, chowając twarz w dłoniach.
Marshall ? #nieumiempisaćhorrorow xdddd

sobota, 24 października 2015

Od Kanade cd. do Erika

Wytrzeszczyłam na niego oczy.
-Chyba śnisz-mruknęłam złowrogo.
Chyba mu się śni. Spojrzałem na dziwny kostium trzymany w dłoni. No tak truszku mi zimno...eh, nie mam wyjścia, prawda?
-Odwróć się-zarządziłam jednak brunet ani drgnął.-Proszę
Dopiero potem Erik z dziwacznym uśmiechem na twarzy i włócznią w ręku skierował swoją krzywą twarz i całe dziwne ciało w inną stronę. Westchnąwszy zdjęłam cienki i niezwykle miękki szlafrok, by zamiast niego narzucić na siebie dziwno coś, co chyba było sukienką czarownicy.
-Czy ty coś sugerujesz?-syknęłam a towarzysz wybuchnął śmiechem.
-Staram dobierać się ubranie do charakteru moich klientów. a terasz pińćset złotych.-odwrócił się w moją stronę i wyciągnął wolną dłoń po kasę.
-Chyba śnisz-prychnęłam i założyłam jeszcze na siebie szlafrok.
Co z tego, że granatowy materiał sięgał mi przed kolana i był na długi rękaw ale sorry memory zimno mi!
-No to co? Polowanko?-brunet znacząco poruszył brwiami a ja omal nie dałam mu w twarz.
Gdyby nie jego unik a potem mój skok w bok, to on dostałby w policzek a ja nabiłabym się na włócznię. Ha ha ha...nie.
-Oszalałeś czy co?!-wydarłam się na niego.
-Na pewno nie tak jak ty-odciął się.
Zaplotłam ramiona i obruszyłam się.
-Już nie nie fochaj śpiąca królewno od siedmiu boleści-mruknął przecierając ostrze jakąś dziwną szmatką.
-Wcale się nie obrażam wielki królewiczu-burknęłam.-I po co to czyścisz? Przecież dzisiaj i tak nie zapolujesz na żadne miluśne zwierzątko które może Cię zabić.
-Pewna?
-Jak najbardziej.-broniłam swojego zdania.-Jest już stanowczo za ciemno a co za tym idzie pora do spania...Mam nadzieję, że masz tu jakiś materac...prawda?
Erik? Czas do spania XDDDDD

sobota, 24 października 2015

Od Marshall'a cd. do Jasmine

Marshall oczywiście zgodził się, aby dziewczyna poszła na zwiady. W głównej mierze zgodził się, ponieważ było tu bezpiecznie. Domek ulokowano pośród gór, co dodatkowo chroni ich przed tymi cholernymi ludźmi zakochanymi w mordowaniu. Gdyby znajdowali się na bardziej zagrożonym terenie, w życiu nie pozwoliłby jej postawić stopy poza ten budynek.
- Czemu ja się tak o nią martwię?! - warknął do siebie, zniknąwszy w jednym ze starych jak świat pokoi. W tym przypadku była to sala muzyczna, w której młody Baskerville uczył się grać na instrumentach. Podszedł do największego z zabytków tej posiadłości, zakrytego białym prześcieradłem. Szybkim ruchem dłoni zrzucił materiał na podłogę, po czym usiadł przy zakurzonym fortepianie. Westchnął ciężko i zaczął grać "River Flows You" . Grał ciężko, melancholijnie, mocno naciskając na klawisze. Na ogół muzyka pozwalała mu się rozluźnić i chociaż na chwilę zapomnieć o męczących go sprawach, które ni stąd, ni zowąd spadły na niego, gdy tylko przekroczył próg tego domu. Wróciły wszelkie wspomnienia z jego dzieciństwa, przerażone twarze służby, zawiedziony wzrok brata, ciemność, nieskalana samotność pośród czterech ścian oraz mnóstwo łez, które wywołał u ludzi, śmierć matki. To w tym domu wyzionęła ducha na oczach Marshall'a. Nagle w głowie stanął mu obraz Jasmine. Wzdrygnął się, przestając ciężko grać. Melodia mimowolnie stała się lekka, delikatna, pełna uczuć.
"Co to jest?" - pomyślał zdezorientowany zmianą, nacisnąwszy ostatni klawisz. Skończył grać. Wstał od fortepianu i ruszył w stronę korytarza.
- Marshall... Marshall... Marshall... Chodź do mnie... Nie ignoruj mojego wołania... - rozległ się delikatny, znany Marceliemu głos kobiety. Był zimny, morderczy, wypełniony grozą. Chłopak zaczął się nerwowo rozglądać dookoła i ze strachem stwierdził, że po ścianach korytarza leje się krew. Spływa z sufitu, znikając pod podłogą. W niektórych strugach rzeźbiły się kwiaty, aby zaraz stworzyć czerwony napis "Nie uciekaj, kochanie". Shinigami wmurowało w podłogę i poczuł się jak sparaliżowany. Do tego w jego głowie rozbrzmiał potworny ból. Upadł na ziemię, tracąc przytomność, a napis automatycznie zniknął.

<Jasmine? XDDD>

sobota, 24 października 2015

Od Christopher'a cd. do Natalie

Pierwsze co, to miałem wrażenie, że ktoś nieustannie bawi się młotem pneumatycznym w mojej głowie. Syknąłem cicho i przyłożyłem dłoń do pulsującego czoła.
-Co się do jasne chol....-mruknąłem jednak od razu umilkłem.
Wszystko to, co się wydarzyło przeleciało mi przed oczami. Zabrali Nat. Nie udało mi się ich powstrzymać. Gwałtownie usiadłem i omal nie zawyłem z bólu. Cała czaszka zaczęła pulsować niemiłosiernym bólem.
-Kładź się-westchnęła cicho moja siostra.
Zmierzyła mnie smutnymi oczyma i oplotła ramionami oparcie krzesła na którym siedziała. Rozejrzałem się w koło i doszedłem do wniosku, że jesteśmy na starej chacie Badi'ego. Siedziałem na łóżku w jednym z pokoi, który wyglądał zupełnie inaczej niż wcześniej.
-Mówię ci abyś się położył-powtórzyła z naciskiem Anastasie.
-Czemu? Co z Natalie? Czemu ją zabrali?-wyrzuciłem z siebie wszystko jednym tchem.
Blondynka wzruszyła ramionami i podniosła się z krzesła.
-Żebym wiedziała braciszku, to bym ci powiedziała, prawda? Ale skoro nic ci nie mówię to nic nie wiem.-naciągnęła bardziej na siebie cienki sweter.-W domu jest pełno ludzi, spytaj kogoś.
Zamrugałem kilkakrotnie jakbym nie wiedział o czym mowa.
-Jakim cudem jest tu pełno ludzi? Gdzie?
-Wszyscy są w garażu z Badi'm. Sprawdzają broń-wymawiając ostatnie słowo skrzywiła się boleśnie.
-Ana, co jest?-niepewnie wstałem z łóżka i podszedłem do siostry.
Ona jednak cofnęła się o krok i omal nie wpadła na szafę.
-Nic, po prostu trochę się potłukłam. Kładź się.-próbowała mnie wykiwać.
Pokręciłem przecząco głową. Wszystko się ni zgadzało.
-Proste pytanie prosta odpowiedź, o co tu chodzi?
Blondynka zadrżała i usiadła ponownie na krześle.
-Coś wybuchło w mieście...nie, nie żadna bomba coś jakby...epidemia? Zaraza, choroba i tak dalej...Ci którzy zostali tym zakażeni trafili do psychiatryka albo gdzieś sie ukrywają. A reszta się ukrywa...tak jak my.
Podrapałem się po obolałej głowie i zamarłem.
-Czyli Nat jest zakażona?!-zawołałem przerażony.
Zabrali moją ukochaną do psychiatryka tylko dlatego, że czegoś nie opanowali?! Zachwiałem się i myślałem, że runę na podłogę. Ta myśl przytłoczyła mnie całkowicie.
-Kładź się no-mruknęła Anastasie.-Nieźle Cię trzepnęli w ten łeb. Spałeś sobie ładne dwa dni.
Miałem wrażenie, że oczy wyskoczyły mi z orbit.
-Co takiego?!
-Uspokój się o diaska!!-wrzasnęła Ana.-Wiesz co? Najlepiej będzie jak sobie pójdziesz to tych zbrodnialców i razem z nimi pokombinujesz jak zabić wszystkich zakażonych!
Zamarłem...oni chcą ich wszystkich pozabijać?! I moją Natalie?!
Natalie? Cóż tam w psychiatryku? ;-;

sobota, 24 października 2015

Art

Cel, marzenie: Nie mam zielonego pojęcia kiedy będzie koniec świata, ale kiedy już będzie to pewnie go przegapię.
Imię i nazwisko: Szczerze powiedziawszy, pierwsze imię straciła. Odebrano jej godność z początków swojego życia, a podarowano pozbawione miłości słowo "Twelve". Dopiero jakiś czas później, gdy nadzieja powróciła do jej serduszka, postanowiła nazwać się inaczej. Art. Ładnie i prosto, prawda? Nazwisko zaś odrzuciła, uznała za zbędne.
Wiek: Nawet ona sama nie wie ile to już lat minęło od jej świtu. Nie liczyła czasu, gdyż umykał jej z rąk niczym pustynny piasek.
Rasa: Nigdy nie pojmowała kim jest. Sądziła, że należy do niewielkich cząsteczek świata, w których występują znaczne różnice fizyczne, jak i psychiczne. Z początku miała wrażenie bliskie samotności, myślała, że nie ma nikogo podobnego, przynajmniej egzystencją, do niej. Dopóki nie wydostała się poza swoje więzienie. Poznała ludzi, lecz dopiero z czasem zrozumiała, że jest istotą niosącą szczęście, Dzieckiem Fortuny, a dokładniej Fartu.
Płeć: Przedstawicielka płci pięknej.
Charakter: Art ma dosyć skomplikowaną osobowość, chociaż nie jest niezdecydowana jak ta przysłowiowa kobieta. Nie ma trudności z wyborami, odpowiada szybko, prosto i nie cacka się ze swoim problemem, bo wie, że jak ma być gorzej to będzie, a z każdego labiryntu da się jakoś wyjść. Należy do istot ciekawskich oraz nadpobudliwych. Uwielbia pytać się o różnego rodzaju pierdoły, jak i te ważniejsze rzeczy. Często też wtyka swój nos tam, gdzie nie powinna, dlatego w zwyczaju ma większe pojęcie o rzeczach, które nie powinny były wyjść poza szereg jakichś osób. Żywe źródło informacji, chcesz wiedzieć o najgorętszych ploteczkach? Zapytaj o nie Art, pierwsza wie o zdarzeniach, które nastąpiły po drugiej stornie Ziemi. Oczywiście nie oznacza to, że jest ogromną gadułą, która potrafi zagadać na śmierć i przy okazji zdradzić wszelkie wytyczne. To osoba skryta, dyskretna, znająca umiar. Doskonale wie, kiedy może powiedzieć więcej, a kiedy trzymać język za zębami, wszelkie sekrety są bezpieczne w jej rękach. Mniej więcej z tego powodu uchodzi za istotę tajemniczą, z lekka może troszkę dziwną, ale jaki człowiek nigdy nie kręcił, żeby wydostać się z niefortunnej sytuacji? Tylko prawdziwy spryciarz potrafiłby umknąć zagrożeniu ze strony nazbyt nachalnych oraz ciekawskich ludzi, którzy zaraz rozrzuciliby po świecie informacje zdobyte przez Art. No dobra, ona jest taki spryciarzem. Posługuje się głównie inteligencją oraz logiką, a nie fizyczną częścią jej egzystencji. Woli wykiwać za pomocą słów, sztuczek, odpowiednio zastawionych pułapek, aniżeli stłuc na kwaśne jabłko, cóż... z siłą u niej krucho, ma potwornie liche mięśnie, ale giętkość, zwinność oraz szybkość to już inna sprawa.
Na co dzień zaskakuje niezwykłym spokojem oraz sympatycznym uśmiechem, niełatwo ją zdenerwować i nie przejmuje się byle czym, musi mieć naprawdę konkretny powód, aby stłuc kogoś patelnią. Trzeba życzyć szczęścia tym, co doprowadzili Art do granicy nerwów i tą granicę przekroczyli. Wtedy jej radosny wyraz twarzy drastycznie się zmienia w płonący gniewem grymas, lepiej nie podchodzić do niej bez wody święconej. Jednak spokojna głowa, dajcie jej godzinkę czasu i uspokoi się dziołcha. W miarę łatwo powraca do normalnego stanu. Pomimo tego dosyć znacznego uszczerbku pośród zalet, ma dar wprowadzania miłej atmosfery do grupy. Lubi uszczęśliwiać oraz rozśmieszać ludzi, sprawia jej to prawdziwą przyjemność.
Zainteresowania: Nie ma jako takich ulubionych hobby, gdyż na ogół jest kobietą wszechstronną i posiada wiele smykałek do przeróżnych, nawet tych dziwnych rzeczy. Jednak spośród tego całego zgromadzenia można wyróżnić muzykę, w której natychmiastowo się zakochała, gdy tylko opuściła swoje więzienie. Przede wszystkim nauczyła się grać na flecie poprzecznym oraz ukochanych skrzypcach. Zdarzy się, że czasem coś zaśpiewa, głównie pod prysznicem, rury aż pękają w szwach. Miewa także fazy na taniec. Opanowała już dosyć sporo figur, ruchów i stylów, ale wciąż się uczy. Sama stwierdziła, że jest "za mało dobra, aby być dobrą".
Lubi podróżować po świecie i poznawać jego wszelkie tajemnice. Zbyt długo siedziała w więzieniu, dlatego teraz nadrabia swój zmarnowany czas. Pochłania książki za książkami, studiuje praktycznie każde pismo, które wpadnie w jej rączki. Jest bardzo ciekawa swojego otoczenia, więc non stop zadaje jakieś pytania, czasem nie mają one sensu.
Zakochała się w krawiectwie. Cerowanie, wyszywanie to dla niej bułeczka z masełkiem i dżemem na śniadanie. Bardzo często sama projektuje swoje stroje i wykonuje. Ma ręce do rysowania.
Rodzina: Nie pamięta swoich rodziców, nawet nie jest pewna czy ich ma. Wie jedynie, że gdzieś po tym świecie plącze się jej brat, Dziecko Fortuny - Pech.
Historia: Aby cokolwiek o niej opowiedzieć jestem zmuszona zasięgnąć do dalekiej przeszłości, która umknęła pamięci i tylko ja, narrator, wiem co się działo.
Art urodziła się w dosyć zamożnej rodzinie. Ojciec dziewczyny jako jeden z pierwszych biznesmenów otworzył fabrykę ze słodyczami, zaś matka była skromną krawcową, która pomimo niskiego pochodzenia budziła zachwyt oraz szacunek wśród samej monarchii. Należała do niezwykle urodziwych kobiet. W ten sposób młoda arystokratka miała zapewnione względy u mieszczan i szlachty, a także wypisaną przyszłość wśród pieniędzy i luksusu. Ogromna posiadłość, rodzina, brat bliźniak, rozległe tereny uprawne, ogrody, stadnina, służący, jedzenia więcej niż zdołała przełknąć, stroje z najprzedniejszych materiałów, czego chcieć więcej? Raj nad rajem i tylko idiota narzekałby na taki los.
Mogła mieć wszystko, lecz zamiast takiego ludzkiego, normalnego życia dostała nadnaturalne moce i dziwne przypadłości, które objawiły się zaledwie cztery lata po przyjściu na świat. Ona i Smile, jej bliźniak, zaniepokoili matkę oraz ojca ogromnymi pokładami szczęścia/pechu. W końcu rodzice zaczęli podejrzewać, że coś jest z nimi nie tak i dziołcha niespełna nacieszyła się dzieciństwem, a za sprawą decyzji rodzicieli wylądowała wraz z bratem w pseudo akademii dla uzdolnionych, w rzeczywistości było to paskudne laboratorium pełne łez, śmierci oraz cierpienia. Zrozpaczona, oczywiście zamieszkała w tym miejscu. Straciła swoje pierwotne imię, a uzyskała nic nie wartą godność "Twelve", która nie różniła się specjalnie od innych, gdyż wszystkie dzieci trafiające do "akademii" nazywane były po numerach. Wprawdzie niektórzy wymyślali sobie nowe imiona, albo zostawały przy tych pierwszych, i tak się do siebie zwracali, jednak ona wybrała imię, jakie dostała wraz z przybyciem, a z czasem przywykła do niego, podobnie jak do otoczenia. Uczyniła je swoim domem na najbliższe kilkanaście lat. Na początku nie przeszkadzało jej życie tutaj, właściwie twierdziła, że jej wszystko jedno, i tak nie ma sensu, aby dalej trwać. Regularnie poddawała się najboleśniejszym zabiegom marząc tylko i wyłącznie o zbawiennej śmierci. Nie bała się jutra, bo wiedziała, że będzie takie samo jak wczoraj czy dziś. Nie była szczęśliwa, jednak nie buntowała się. Chciała tylko umrzeć.
Nic nie było w stanie sprawić, aby na nowo zaczęła się śmiać, jak na dziecko przystało, nikt z jej towarzystwa nie był radosny. Wszyscy tkwili w jednym odrętwieniu. Życie ich zraniło, a nikt nie odważył się sprzeciwić naukowcom i chociaż spróbować uciec, rozpocząć nowe życie, walczyć o swoje. Byli tylko ofiarami swojej własnej słabej woli. Nie widziano nadziei. Aż nadszedł dzień przełomu dla Twelve. Do akademii przybyła drobna, dziewczęca istota, której nowe imię miało brzmieć "Twenty Five", jednakże sama potem zadecydowała, iż chce, aby jej godność wzbudzała pozytywne emocje, stąd się wzięło "Happy". Była to osoba pełna życia, radości, energii i żadna przeszkoda nie pozwalała przezwyciężyć jej szczerego szczęścia. Od razu zaprzyjaźniła się z Twelve, a wkrótce nadała jej nowe imię, "Art". Dziewczyna widząc jej nadzieję, odzyskała całą chęć do życia i postanowiła działać. Za każdym razem próbowała, uczyła się nowych sztuczek, praktykowała moce oraz uważnie słuchała na lekcjach wykładowców, aby wkrótce obrócić swoje zdolności przeciwko nim i zabrać stąd brata. Stale ćwiczyła nie tylko psychicznie, ale fizycznie. Wylewała siódme poty dążąc do tego jednego marzenia. Nawet udało jej się zebrać grupę rebeliantów, która składała się z czterech, również uzdolnionych magicznie młodych chłopaczków - Nice'a, Three, Sun'a oraz Birthday'a. W piątkę knuli przeciwko chlebodawcom. Wprawdzie codziennie poddawali się operacjom, jednak w ukryciu spiskowali i stawiali kolejno daty dnia, w którym wszystko miało się zmienić, tak dla większego efektu nazwali to wydarzenie "Freemium". Słowo to jest mieszanką "free" i "mium". Jak zapewne wiadomo "free" to po angielsku wolność, zaś "mium" to z łaciny "nagroda". Chcieli zdobyć tą nagrodę - wolność.
Lecz plany pokrzyżowało wtargnięcie wojska do zakładu. Rycerze średniowiecznego króla brutalnie pozbyli się wszelkich świadków, a młodzież zabrała ze sobą, w tym Art i Smile'a. Przedtem dokładnie przestudiowali wszelkie dokumenty oraz notatki o zdolnościach swoich jeńców, dlatego monarchia zadecydowała pozbyć się, ewentualnie zamknąć gdzieś z dala od ludzi, brata bliźniaka Art, zaś ją samą zatrzymali, wierząc, że przyniesie im wiele szczęścia. Z początku rzeczywiście odnosili sukcesy, jednak wkrótce zaczęły następować błędy, gdyż dziewczyna znalazła ów zerujący jej moce kamyk. Stwierdziwszy, że się wyczerpała, zamknięto ją w najciemniejszym i najgłębszym więzieniu, gdzie spędziła praktycznie kilkaset lat, gdyż Dzieci Fortuny nie umierają ze starości.
Wreszcie następuje przełom. Pewni ludzie odnajdują Art. Uwalniają ją i zabierają ze sobą. Wkrótce trafia do City of Truth.
Partner: Serce nie sługa.
Zwierzę: Upodobała sobie małe, galaretowate, zmiennokształtne coś, które nazwała Morph.




Aparycja: Nie należy do wysokich kobiet wielkości buków czy lip, mierzy zaledwie sto sześćdziesiąt sześć centymetrów. Waga jak najbardziej prawidłowa i nie potrzeba się martwić anoreksją czy zbędnym tłuszczykiem, gdyż Art wie jak powinna się odżywiać, zresztą nie przepada za fast foodami, lepsze są słodycze, które uwielbia i czci jak bogów.
Długie, charakterystyczne dla dziewcząt, rzęsy kontrastują z wyraźnymi, brązowymi, wręcz o kolorze czekolady oczami, które zazwyczaj promieniują radością oraz chęcią do życia. Plotki mówią, że w jej lewym oku ujrzeć można kwiat róży, ona nigdy go nie zauważyła, gdy przeglądała się w lustrze, ale jeden z jej kolegów dojrzał wyrysowany ów kwiat. Kolor włosów to naturalny blond. Zwykle jej kosmyki automatycznie się falują i nie pozwalają dobrze ułożyć; na jej głowie panuje istny artystyczny nieład. Rzadko to czupiradło ułoży się w piękne fale. Charakterystycznymi cechami dla jej bladej twarzy są dołeczki pojawiające się przy uśmiechu oraz leciutkie, prawie niewidoczne piegi, które i tak czy siak zakrywa fluidem. Nie przepada za nimi.
Inne:
● Zdarza jej się lunatykować.
● Zbiera wszelkiego rodzaju muszelki i kamyczki. Ma już całkiem sporą kolekcję na dwa kartonowe pudła, a najpiękniejsze okazy wyeksponowała na półkach oraz regałach.
● Zawsze nosi przy sobie wisiorek z serduszkiem oraz przypinkę z sowami. Dostała te dwa drobiazgi od dwóch dziewczynek, które kiedyś wyleczyła swoim fartem ze śmiertelnej, egzotycznej choroby
● Kręci ją motoryzacja. Posiada własny motocykl, którego pieszczotliwie nazywa Lucas i nikomu nie pozwala go tykać. Naprawdę, lepiej zabierzcie rączki, bo je Wam poodcina.
● Lubi bieganie oraz gimnastykę, czasem zagra w unihokeja, ale nigdy nie zmuszaj jej do gry w siatkówkę, nigdy, albo oberwiesz wcześniej wspomnianą patelnią, ewentualnie kijem baseballowym.
● Kręci ją psychologia, ma mnóstwo książek na ten temat. Lubi też osobiście poprzyglądać się reakcjom ludzi na różne bodźce, czy zrobić jakiś eksperyment. A ponieważ należy do spostrzegawczych stworzeń, które patrzą na szczegóły, potrafi odróżnić wiele rzeczy oraz dane zachowanie w pewnych sytuacjach.
● Kocha kwiaty, szczególnie słoneczniki, niezapominajki i lotosy.
● Uwielbia się przytulać.
● Art to naprawdę nietuzinkowa osoba, która nie dość, że sama posiada farta, to jeszcze przynosi go innym. Znalazłeś sto złotych na chodniku? Na pewno gdzieś w pobliżu kręci się Dziecko Farta.
● Posiada specjalny kamyczek, który swoją magią zeruje niezwykłe szczęście Art. Zazwyczaj nie nosi go przy sobie, gdyż lubi sprawiać, że ludzie się uśmiechają.



Login: Angelique1234

piątek, 23 października 2015

Od Jasime cd. do Marshall'a

Westchnęłam i zdjęłam obcasy kładąc je starannie obok drzwi wejściowych. Rozejrzałam się po pomieszczeniu w którym się znajdowałam. Wszystko było takie... inne, stare i wyglądało na bardzo cenne.
Spojrzałam na swoje stopy, wyglądały gorzej niż przerażająco, wyjęłam z torebki skarpetki i założyłam je ostrożnie tak aby nie zabrudzić krwią podłogi czy dywanu.
- Co to za miejsce ? - spytałam chłopaka, oglądając obrazy wiszące na ścianie.
- Mój stary domek rodzinny
- Ładnie tu - skomentowałam, podeszłam do Marshalla, zagrodziłam mu drogę i spojrzałam na niego bardzo poważnie. - Co dalej ? Mamy zamiar się tu ukrywać ? - spytałam nie spuszczając z niego wzroku nawet na sekundę.
- Jak na razie nie mamy innego wyjścia, tylko tutaj jesteśmy bezpieczni - odpowiedział dość oschle. Jest zły na mnie ?
- Mogłabym wyjść i się rozejrzeć po okolicy ? - zapytałam choć i tak bez pozwolenia bym to zrobiła.
- Jasne.
Już chciałam założyć z powrotem moje obcasy ale uznałam że nie dałabym rady nawet metra w nich przejść, więc wyszłam boso, skierowałam się w stronę lasu, dlaczego ? Po prostu mam słabość do takich miejsc.. Weszłam w głąb drzew wsłuchując się w śpiew ptaków. Zamknęłam oczy, po czym położyłam się na wilgotnej trawie. Zaczęłam myśleć o wszystkim co zrobiłam : wyjeździe, tacie, zmarłem matce, odrii której za chole.re nie może znaleźć [ czyt. formularz ], bliznach, o tych złych chwilach jak i tych dobrych, do mojej głowy wtargnęło też to co mnie spotkało, a mianowicie pan Marshall, co ja mam o nim myśleć ? Niby ciągle ratuje mi życie, ale ja ? Jak mam się niby mu odwdzięczyć ? Przecież to absurd. Dlaczego ja się z nim trzymam ? Co mi odwaliło do tego pustego łba... Tak apropo, albo mi się zdawało albo on był na mnie o coś zły, czemu ? Jeezu...
Nawet nie zauważyłam kiedy zrobiło się zupełnie ciemno, powinnam już powoli wracać. Z wielkim zniechęceniem wstałam i wróciłam do domku Marshall'a. Po jakieś godzinie drogi byłam na miejscu.
- Już jestem, trochę mi się przydłużyło.. - cisza.. - Marshall ? Halo ? Jesteś ?
Marshall ? nanananaanna

piątek, 23 października 2015

Od Marshall'a cd. do Jasmine

Marshall odetchnął ciężko i policzył do dziesięciu. Ten ton Jasmine strasznie go wnerwił. Uratował ją przed tymi dziwnymi stworzeniami, a teraz ona ma jakieś wąty, że każe jej biegać w szpilkach. Mogła założyć adidasy, nie byłoby problemu. Jeszcze udaje panienkę z wyższych sfer i kpi sobie z Marceliego. O nie, takiego czegoś tolerować nie będzie. Kiedyś, w dzieciństwie, przypominał takiego rozkapryszonego księciunia, doskonale wie jak się obchodzić z podobnymi ludźmi.
- Słuchaj, paniusiu. Nie wiemy co to było, ale nie wyglądało, jakby chciało wypić sobie z nami herbatkę i pogawędzić o pogodzie. Gdyby nie moja czujność, zdechłabyś, zanim ktoś wyprowadziłby cię na zewnątrz! - warknął stanowczo oraz przerażająco poważnie jak na Marshalla. Złapał dziewczynę za nadgarstek i pociągnął główną ulicą przed siebie, nie zważając na lamenty "księżniczki". W nosie miał jej narzekanie. Teraz skupiał się tylko na bezpiecznym ucieknięciu z niebezpiecznej strefy oraz ominięcie wszelkich wybryków natury.
Ho ho, o wilkach mowa. Na drogę wyskoczyło parę cudaków z ostrymi narzędziami w dłoniach. Przez chwilę wodzili oczyma po drodze, a potem skierowali się biegiem w stronę Jasmine oraz Marsh'a.
- Szlag by to! I co?! Dalej masz chotę wracać do domu? Prawdopodobnie TO zajęło całe miasto - krzyknął, ciągnąc dziewczynę w przeciwnym kierunku, aczkolwiek zaraz z drugiej strony wyskoczył kolejny tuzin potworków. Chłopak miał ochotę przeklinać wniebogłosy, cudem się opanował. W dłoni zmaterializował swoją ukochaną kosę, aby utorować nią drogę i zaraz przecinali się bezpiecznie przez gąszcz stworów, a gdy znaleźli w miarę spokojne miejsce, Marshall wyciągnął sztylet. Rozciął nim skórę u dłoni, zaczynając rysować krwią pentagram na ziemi. Potem wciągnął do niego towarzyszkę i wypowiedziawszy kilka niezrozumiałych słów, przeniosło ich do zupełnie innego miejsca poza miastem. A dokładnie do sporej, opuszczonej willi w górach, niedaleko City of Truth. Marceli, już spokojnie, podszedł do ogromnych, żelaznych drzwi. Wyciągnął z kieszeni pęk kluczy i zaczął szukać tego jednego, który pasował. Dopiero po trzech, czterech minutach znalazł odpowiedni. W mgnieniu oka otworzył zamek.
Willa ta była jednym z letniskowych domków rodziny Baskerville jeszcze za czasów ich świetności. Niestety, gdy ojciec popadł w długi, sprzedano ten piękny niegdyś budynek, lecz jednak nikt go nie tknął od środka. Z tego, co zauważył młodzian wszystko było takie samo jak dziesięć lat temu. Nawet obrazy przedstawiające poważnego, patrzącego na wszystkich z góry chłopca pozostały na swoich miejscach. Marshall wzdrygnął się na widok tych starych portretów jego osoby z dziecięcych lat. Wtedy był taki przerażający, a malarze świetnie to odwzorowali na ów malowidłach. Meble w stylu gotyckim też pozostały nietknięte. Wszystkie śmieci, dokumenty, papiery, zgubione legitymacje leżały porozwalanie na podłodze. Nic się nie zmieniło.
- Właź - mruknął do Jasmine i zniknął w ciemnym korytarzu swojego dawnego domu. Nikt tu już nie mieszkał, budynek stał się niczyi.

<Jasmine? Zamieszkamy sobie w starej willi rodziny Marshalla! ^^>
Szablon stworzony przez Arianę | Technologia Blogger | X X