czwartek, 30 lipca 2015

Od Yixinga - C.d do Romea

Spojrzałem w otępieniu na tego faceta z kapeluszem. Zaraz, czekaj… Co..? Co on mi się zapytał? Czy odróżniam, co od czego? Dlaczego mówił tak szybko? I dlaczego nazwał siebie Szalonym Kapelusznikiem?! Z Alicji się wyrwał, czy jak?
  Wariat.
  Z transu wyrwały mnie strzały dochodzące z dosyć bliska. Dalej nas gonili, jakimś cudem otworzyli te drzwi?! Nie, to nie możliwe!
   - Okno – powiedziałem szybko, Zerkając kątem oka w prawo na Vernona, potem z lewej strony na Kai’a. Ci szybko kiwnęli głowami, a ja nie czekając na ich dalszą reakcje pobiegłem w stronę pobliskiego okna, otwarłem je na oścież i zwinnym ruchem wyskoczyłem na zewnątrz. Za mną reszta. Strzały nie miały końca. – Chol.era, możecie się pospieszyć?! – Syknąłem cicho. Gdy w środku został jedynie ten małolat (czytaj – Henry) ruszyłem do ucieczki. Co, jak co, nie mieliśmy tylko mafii na głowie. Nie zapominajmy, że byliśmy w dzielnicy Ukrzyżowanych – innego gangu w tym mieście, z którym raczej nie chcieliśmy mieć na pieńku.
  - A co z nowym?! – krzyknął do mnie jeden z towarzyszy, o ile dobrze pamiętam miał na imię Kris, czy jakoś tak… Nie musiałem pamiętać wszystkich imion, no ludzie, byłem tam jedynie miesiąc. A jedynie miesiąc – z czego pamiętałem.
  - Poradzi sobie, to jego… Test – rzuciłem pospiesznie, wymyślając na poczekaniu jakiś przekręt. No bo kim ja byłem? Jego niańka?! Trzeba było sobie radzić, żeby należeć w gangu trzeba mieć tę piątą klepkę w głowie, a nie, za przeproszeniem, w czterech literach.
  Mieliśmy do przebiegnięcia kilometr. Tak, te miasto jest aż takie ogromne. Przynajmniej miałem dobrą kondycje. Tak, to miało być śmieszne. Ha, ha. 
  Suchy żart.
  Na całe szczęście wśród nas byli sami chudzi, niektórzy nawet bardzo wysportowani, ludzie. Nie mowie tu o Aliss, przecież byłoby dziwne, gdyby młoda kobieta, a raczej dziewczyna, bo kobietą bym jej jeszcze nie nazwał, bo czasem zachowywała się jak dzieciaczek z podstawówki albo i nawet gorzej, miała kaloryfer…
  Never mind. Przejdźmy do dalszych poczynań.
  W ciągu, dajmy w zaokrągleniu bo nie chce mi się liczyć sekund, dwudziestu minut wkroczyliśmy na „nasz” teren, ziemie naszego gangu, który nazywał się Upadli. Nie pytajcie, dlaczego, ale mi ta nazwa w sumie pasowała, było w niej coś… Anielskiego. Złego, ale anielskiego.
  W sumie, jakby tak spojrzeć – nie każdy anioł był nastawiony milusio do ludzi, przecież były właśnie takie zbuntowane anioły, dajmy przykład, o, Lucyfer, które przecież z natury są złe, okropne, brzydkie, fu i czego tam człowiek „rozumny” nie wymyślił. To nie tak, że teraz obrażam własny gatunek, co to nie ja, ale bądźmy szczerzy.
  Gdyby ludzi nie było na Ziemi ten świat byłby o wiele lepszy. Pan dał nam za dużą swobodę, powinien czasem wejść nam w drogę, pokombinować, dać nam jakiej głupie, napisane czarno na białym wskazówki, bo niektórzy „genialni inaczej” (czytaj – Henry) nie zrozumieli by takich przesłań, które często są zawarte w piśmie  świętym. Skąd wiem? Takie rzeczy się widzi. To znaczy – gdyby Henry przeczytałby chociaż pierwszy „rozdział” jednej Ewangelii… Byłby innym człowiekiem. A kim jest?
  Zadufaną lalunia, tak, lalunia bo facetem tego czegoś nie nazwiesz, która piszczy na sam widok pająka a mdleje gdy zobaczy lufę.
  Dlatego nigdy nie daje mu broni. Jeszcze padłby mi w czasie akcji i co? Musiałbym go zbierać? Dobre mi sobie!
Sam jeszcze nie rozumiem, jak mogłem być tak altruistyczny, miły oraz pomocny, że chciałem sam dostać tą kulką w skroń. Chyba dostałem wtedy jakiegoś zastrzyku adrenaliny… Czy coś.
  Bo normalne to nie było. Teraz pewnie sam wolałbym się zabić, albo zostawiłbym to tak jak było i może bym nawet na to popatrzał, bo po co nam w gangu tka ciapa, nic nie warta gąbką, która dołączyła tylko po to, aby być „kimś”. Docenianym, zauważanym przez kobiety i nie tylko i by kojarzono go jedynie z władzą i strachem.
  Chyba pomylił gang z mafią.
  A ja chyba znów poszedłem w odległe tematy, zamiast mówić o rzeczach ważnych, czyli jak wróciliśmy do kryjówki. A nie martwię się jakimś fag.asem.
  Gdy byliśmy w kryjówce udaliśmy się prosto do pokoju szefa. Zawsze tam bywał, ze swoim ukochanym whis.ky. Nigdy go nie opuszał. Albo ta butelka nigdy nie opuszczała jego? Nie wiem. Jednak była to jedna z tych chorych miłości, kiedy ludzie zatraceni w ciszy tracą rozum i zaczynają, jak już wcześniej wspominałem, nadawać imiona rzeczą nieożywionym, zakochują się w nich, zaręczają się i biorą ślub cywilny.
  Takie realia dzisiejszego świata.
   - Nareszcie jesteście – burknął ledwo, trochę niesłyszalnie. Ech.. Znów był zatracony w tym złotym płynie, jak zwykle zresztą. Balem się, że pewnego dnia zobaczę go rozwalonego na tym jego stoliku do gry w szachy czy biurka. Nieżyjącego.
  A jeśli miałbym być naprawdę szczery – było to możliwe.
  Kilka „moich ludzi” położyło na biurko i obok niego teczki z broniami.
  - Wszystko, co chciałeś. Bron biała, broń palna, ale jej jest dosyć mało, ale chyba tyle było w umownie. Przynajmniej mi ją pokazali. A ślepy nie jestem – powiedziałem jak najwolniej, by mężczyzna rozumiał, co do niego mowie. Czułem się jakbym tłumaczył to trzy letniemu dziecku, ale co poradzisz? Ten starzec był naw.alony. I to po całości.
  - Jasne… Oczywiście – mówił, jąkając się przy tym. Więcej facet wypić nie mogłeś? A, to, dlatego siedział a nie stał…. Wszystko jasne. – Możesz iść – powiedział, jakby od niechcenia, z utęsknieniem patrząc na swoją ukochaną (czytaj – ten piep.rzony alko.hol) . Kiwnąłem głową.
  - Oczywiście. Dobranoc – dodałem na obchodne, jednak wydawało mi się, że mówiłem to jakby sam do siebie. Ten siwieć od samego początku mnie nie słuchał. Alkoholik jeden.
  Wyszedłem z pomieszczenia. O, Henry wrócił. Czyli jednak zostawianie go z tamtym wariatem nie było głupim pomysłem.
  Tylko, dlaczego spoglądał na mnie tak, jakby chciał zapalić mnie samym swoim spojrzeniem…? Wystarczyło tylko to, że na niego spojrzałem, a jego „gniewne i pełne grozy” spojrzenie poszło w niepamięć i znów zmienił się w dzieciaka.
  - Hmm? – Mruknąłem do niego „przyjaźnie”. – Coś chcesz nowy? – spytałem.
  - E.. Ten.. Tego… Nie.. Chyba – mruknął, kopiąc swoje nogi, pewnie z nerwów. Byłem aż taki  straszny? Zabawne.
  - To świetnie – powiedziałem entuzjastycznie i zrobiłem kilak kroków w stronę głównego wyjścia. „A może tak…? Raz kozi śmierć.” Podniosłem mimowolnie kąciki ust i odwróciłem górną część ciała  i przysunąłem dłoń do ust. – Dobranoc~ - powiedziałem, posyłając mu buziaka, przy tym mówiąc to tak słodko, że osoby, które by to słyszały, pewnie zwymiotowałyby tęczą. Albo cukierkami.
  Twarz chłopaka stała się siarczyście czerwona. Spojrzał na mnie zaskoczony, jego oczy wyszły z orbit. No i musiał potem zbierać szczękę z podłogi. Nic nie odpowiedział.
  Wróciłem do swojej dawnej pozycji i jak gdyby nic wcześniej nie zaszło, zacząłem podążać w kierunku drzwi wyjściowych. Na mojej twarzy malował się uśmiech, taki nie za naturalny, raczej chamski, mówiący o wygranej z tym bachorem.
  Zaśmiałem się cicho, dotykając za klamkę.
  Jednak miałem racje. Henry był ge.jem.
  Oj, to dzieciak będzie miał przes.rane ze strony Verona.
  Czy mówiłem, że ten krasnal był homofobem?
  Nie? To już wiecie.

Romeo? A jak tam Twoja herbatka? X’D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon stworzony przez Arianę | Technologia Blogger | X X