Nie wiedziałem czy miałem powiedzieć, że czyje sie beznadziejnie czy skłamać i powiedzieć, że mi lepiej więc...postanowiłem w ogóle sir nie odzywać, na razie...
-Chris-poprosiła dziewczyna.-To chociaż powiedz mi jak się czujesz.
Westchnąłem i pokręciłem głową. Nie chcę jej straszyć, męczyć swoim stanem ale sam dobrze wiem, że kłamstwo jest jeszcze gorsze.
-Proszę, powiedz mi-Natalie zbliżyła sie do mojej twarzy i wpatrywała błękitnymi oczyma.
No po prostu wymięknąłem, dosłownie. Zamknąłem oczy, kochanie nie hipnotyzuj mnie swoim spojrzeniem, i tak już za Tobą szaleję.
-Chris, martwię się-szeptała mi Nati na ucho.-Jak się czujesz? Jest lepiej czy gorzej?
Pokręciłem głową, no dobra poddaje się.
-Czuje się...-zacząłem niepewnie.-Beznadziejnie, jak przeciśniety przez maszynkę.
Spóściłem głowę. Jestem beznadziejny. Nie poradzić sobie z pięcioma facetami...dno, jedno wielkie dno.
Natalie zesztywniała, czułem to gdy leżała obok mnie.
-Chris, musisz odpocząć. Potem poczujesz sie lepiej-mówiła brunetka.
-Nie...-powiedziałem cicho.
Odsunąłem sie od maleńkiej i usiadłem na skraju łóżka.
-Wcale nie poczuje sie lepiej-mruknąłem.
-Czemu?-zdziwiła sie dziewczyna.
-Jak mogę poczuć sie lepiej mając świadomość, że jestem kretynem który nie jest w stanie ochronić siebie i swojej dziewczyny?!-zawołałem zrozpaczony.-No jak?! Jestem beznadziejny, wciąż narażam Cię na niebezpieczeństwo i nie potrafię sam sobie poradzić na ulicy! Jestem nikim...
Ukryłem twarz w dłoniach. Czułem sie bezradny, nic nie byłem w stanie zrobić, ochronić siebie, Natalie i Anastasie która tyle razy obrywała od Silvan'a. Nic prawie nie robiłem, a jeśli już to za mało...zdecydowanie za mało...
Natalie? Chris chciałby być bardzo męski ale czuje się jak ciota i nieudacznik xd
piątek, 31 lipca 2015
Od Christopher'a - C.D do Natalie
czwartek, 30 lipca 2015
Od Natalie - C.d do Christopher'a
Pokiwalam głową. Odsunęłam sie od chłopaka i zdjelam resztę rzeczy. Wrzuciłam do kosza na pranie i weszłam do kabiny prysznicowej. Przymknęłam ja lekko i odkręciłam kurek z ciepła woda.
W pewnym momencie wszedł Chris, już bez niczego. Posłałam mu lekki i uśmiech. Wtuliłam się w niego. Chłopak objął mnie w pasie i pocalowal w czoło.
*
Po jakiś 15 minutach w końcu się umylismy. Przy okazji musiałam umyć włosy...
Kiedy już splukiwałam pianę, zauważyłam, że Chris stoi w kabinie opierając się o ścianę.
Szybko spłukałam cała pianę z włosów i zakręciłam kurek. Przykucnelam tuż obok niego.
- Christopher co się dzieje? - spytałam.
- N... Nic... - wysapał ledwo łapiąc oddech.
Otworzyłam kabinę. Pomogłam wstać chłopakowi i wyszliśmy z kabiny. Chris owinął ręcznik wokół bioder. A ja zabrałam drugi i owinęłam wokół ciała. Wyszlismy z łazienki i poszliśmy do jego pokoju. Zamknęłam drzwi. Chłopak usiadł na łóżku.
- Lepiej? - spytałam.
- O wiele. - odparł i położył się.
Usiadłam na skraju łóżka i przeczesiwałam jego czupryne. Posłałam mu ciepły uśmiech.
- Idę po drugi ręcznik i po rzeczy. - powiedziałam.
Wyszłam z pokoju. Weszłam do łazienki. Wytarłam szybko ciało i założyłam majtki, a potem bluzę. Wzięłam drugi ręcznik. Wytarlam włosy, a następnie rozczesałam i zawinęłam w drugi, czysty ręcznik. Rozwiesiłam poprzedni ręcznik i wyszłam z łazienki zostawiając ja w jak najlepszym porządku. Wróciłam do pokoju. Christopher leżał i patrzył na drzwi. Zamknęłam sa sobą drzwi. Podeszłam do niego.
- Trzeba będzie znowu zadzwonić do John'a. - westchnełam.
- Nie trzeba. Damy radę. - powiedział.
- Chris ledwo odzyskałeś siły. Już znowu coś się dzieje. Nie chce aby znowu coś gorszego Ci się stało. - wyszeptałam.
Chłopak westchnął. Przesunął się i zrobił dla mnie miejsce. Położyłam się i odwrocilam w drugą stronę. Poczułam czyjąś dłoń na plecach. Odwróciłam się i patrzyłam na Chris'a.
- Jest czwartek już, chyba już jest po północy więc jest czwartek. Nie możesz dzisiaj i jutro odpocząć? Nie chce aby Ci się stało coś poważniejszego. - poprosiłam.
On tylko westchnął. Odwrócił ode mnie wzrok tym samym mnie ignorując.
Nie chciałam, żeby znowu wylądował w szpitalu. Nie chce tych wieczorów, w których będę sama siedziała. Chce być przy nim tak często jak mogę... Albo na ile to możliwe. Bo jednak strasznie mi zależy. Boję się, ze znowu coś się stanie i tym razem dłużej będzie w szpitalu... Albo ja...
Poczułam jak moje powieki same się zamknęły, tym samym zasypiając...
*
Obudziłam się następnego dnia, kiedy to problemy słoneczne wpadły do nas oknem. Spojrzałam na Chris'a, który spał. Cicho coś mruczał pod nosem.
W sumie długo nas tutaj nie było... Bardzo długo...
W pewnym moemncie Chris się obudził i na mnie popatrzył. Posłał ciepły uśmiech.
- Lepiej się czujesz czy nadal źle? - spytałam.
Spojrzał na mnie, ale nic nie odpowiedział...
Christopher? Nat się martwi ;_; 6 rano a ja odpisuje norma xD
czwartek, 30 lipca 2015
Od Christopher'a - C.d do Natalie
-Mogę?-spytałem cicho.
Natalie pokiwała głową i odwróciła sie do mnie plecami.
-Nati...-zacząłem niepewnie.-Proszę, nie bądź na mnie zła. Pojechałem pomóc Badi'emu bo szykuje coś dla Anastasie a to co potem to inna sprawa...
-Jaka?-spytała brunetka odwracając sie do mnie.
Była trochę zaniepokojona, nie wiedziała przecież co sie stało. Spóściłem głowę i patrzyłem na ziemię. Gdyby wiedziała o tym wcześniej martwiłaby sie jak diabli...ale skoro nie wie o co chodzi, to oznacza, że tym razem nic nie rysowała.
-Chris-nagle dziewczyna pojawiła sie obok mnie.
Położyła ręce na moim torsie i podnosząc głowę patrzyła na mnie.
-Powiedz mi co się dzieje, proszę-nalegała.
Westchnąłem.
-Jak wracałem od Badi'ego wpadłem znowu na te zgraję...-powiedziałem cicho.
Czułem jak dziewczyna sztywnieje i w obawie, ze zaraz straci równowagę mocno ja objąłem przyciągając do siebie.
-I?-spytała drżącym głosem Nat.
-I znowu skopali mi tyłek, gdyby nie mulat który jeszcze sie kręcił w pobliżu pewnie znowu spotkalibyśmy sie w szpitalu.
-Nie masz nic na twarzy...dlaczego nic nie zauważyłam?-pytała przestraszona.
Trzymałem jeszcze mocniej dziewczynę i wtuliłem twarz w jej włosy.
-Badi użył zaklęcia i nieco mnie wyleczył. Inaczej musiałby mnie tu przynosić a ze ostatnio trochę zakówał to nauczył się zaklęcia uleczania. Nie do końca ale zawsze coś...Chodźmy pod ten prysznic, plecy bolą jak tak stoję za długo.
Natalie? Oj coś sie świeci ;-;
czwartek, 30 lipca 2015
Od Natalie - c.D do Christopher'a
Kiedy się obudziłam było już południe. Przeciagnelam się i westchnełam cicho. Wstałam z łóżka i wyszłam z pokoju. Wpadłam na siostrę Chris'a. Upadła na ziemię.
- Oj przepraszam! - powiedziałam i pomogłam mu wstać.
- Nic się nie stało. - odparła i poslala mi uśmiech.
Złapała moja rękę, podciągnęłam ja lekko do góry, po czym podałam jej kulę.
- Dziękuję, jesteś może głodna? - spytała.
- No tak trochę. - odparłam.
- To chodź dam Ci trochę. Bo Chris wyszedł na miasto, ale niebawem wróci. - zapewniła mnie.
- Nie no sama sobie naloze. - odparłam.
Pokiwala glowa. Poszłam do kuchni i nałożyłam sobie spaghetti bo to była porcja jedyna dla mnie. Czyli Ana już zjadla? No cóż...
~
W końcu zjadłam, talerz włożyłam do zmywarki. Poszłam do salonu. Czekałam jeszcze chwilę, az przyjdzie Chris. Jednak na marne czekałam.
Po jakiś 5 godzinach zjawił się w domu. Spojrzałam na niego. Wstałam i podeszłam do okna. Spojrzałam na widoki jakie mieli. Jednak nic mnie nie zainteresowało. Odeszłam od okna. Odwrocilam się i wpadłam na Chris'a.
Odskoczyłam do tylu wpadając na szybę. Chłopak przyciągnął mnie do siebie i pocałował w czoło. Cały czas na niego Patrzyłam.
- Jetes zła? - spytał.
- Ja? No coś ty... Wcale się nie obudziłam sama, wcale nie jadłam sama obiadu, wcale nie siedzialam 5 godzin sama. No cos ty jak mam sie gniewac? - pytalam z sarkazmem.
- Oj no Nati... - mruknął.
Pocałował mnie w czoło. Popatrzylam na niego.
- Mogę wiedziec jedno? - spytałam.
- No co?
- Czemu teraz jesteśmy tutaj?
Chłopak zamilkl. Jego oczy stały się ciemnoniebieskie.
Co jest? Ej to nie jest fajne. On siedzi cicho i nic nie mówi!
Czyżbym zadała pytanie na które nie chce mi odpowiedzieć? Eh... Przutuliłam się do niego. Nie drgnął, nic nie powiedział.
Odsunelam się od niego. Usiadłam na podłodze...
Po chwili mnie podniósł i przytulil.
- Dobra nie odpowiadaj na moje pytanie. - wyszeptałam.
Pocałowałam go w policzek i poszlam usiąść na kanapę. Tuż obok mnie usiadł Chris.
- Idę wziąć prysznic. - powiedziałam.
Wstałam z kanapy. Poszłam do pokoju chłopaka. Wyjęłam jego bluzę i czyste majtki. Skierowałam się do łazienki. Zamknęłam za sobą drzwi i zakluczylam. Zdjęłam ubrania.
Po chwili ktoś zapukał. Szybko owinęłam ciało ręcznikiem i od-kluczyłam drzwi. Do środka wszedł Chris i na mnie spojrzał.
Christopher?
czwartek, 30 lipca 2015
Od Romea - C.D do Yixinga
Romeo czekał, czekał i czekał na odpowiedź, ale się nie doczekał, bo gdy tylko usłyszeli huki broni i strzały, banda rzuciła się do okna. Karzełek (czyt. Yixing) otworzył podniszczone ramy i poganiał swoich towarzyszy, a na koniec sam wyskoczył, zostawiwszy jednego z kolegów w pomieszczeniu. Widocznie był nowy, jeszcze nie doświadczony w skakaniu z drugiego piętra. A, nauczy się młody, ma czas, ale w każdym razie ten gościu nie powinien go tak porzucić. Jak walczysz z kimś to walczysz do końca i nie pozostawiasz na lodzie, choćby pole szachowe waliłoby się, paliło. Twoim obowiązkiem jest podtrzymać słabszego. Oj, Romeo utnie sobie pogawędkę z tym panem.
- Chamstwo, chamstwo wszędzie - westchnął głośno, po czym usiadł na krześle tuż przy stole i oparł głowę o rękę. Spojrzał znudzonym wzrokiem na młodzieńca, który najwidoczniej nie wiedział co ma zrobić. Nowicjusz. Sam wyraz twarzy go zdradzał. Tym bardziej powinni o niego dbać, nauczyć jak się poruszać po terenie wroga, pokazać co to jest broń, a nie "radź sobie sam". Takie sprawdziany to się robi, kiedy stwierdzi się, że już na bank jest gotowy działać solo.
- Leć, młody, zajmę się tymi gośćmi, mam nadzieję, że starczy mi herbatki - wziął filiżankę i upił odrobinę naparu, po czym uśmiechnął się do młodociana. Był to poniekąd taki zachęcający gest do skoczenia, jeśli by tu został to skończyłby jako jeden wielki naleśnik oblany ketchupem.
- Skacz na nogi, nie na głowę, a kiedy twoje stopy dotkną ziemi ugnij kolana, to pozwoli ci złapać równowagę, a i luźne stawy zapobiegną złamaniom - tłumaczył jak do dziecka z podstawówki, ale kto wie? Może temu chłopcu nikt nie wytłumaczył jak się skacze? Może nie zna też zasad bezpiecznego lądowania? Kij wie. Z takimi to różnie bywa i trzeba ich poprowadzić.
- Na co czekasz? Uciekaj - siorbnął herbatki. W tym czasie chłopczyna wyskoczył i Romeo został całkiem sam. Nawet te dwie myszki, które ugościł gdzieś uciekły. Tylko czekać aż ci goście wbiją... O wilkach mowa. W tym momencie drzwi otworzyły się z trzaskiem i tłum facetów z bronią wycelowało lufy w Kapelusznika, który spokojnie położył nogi na stół, pijąc herbatkę.
- Gdzie są te gn*jki? Jesteś jednym z nich?! - warknął pan stojący na przodzie. Białowłosy roześmiał się głośno, upuściwszy naczynie z naparem. Złapał się za brzuch, zginając się ze śmiechu. Nie mógł wytrzymać. Uciszył się dopiero po tym jak jeden z mężczyzn wystrzelił w ścianę obok niego ołowianą kulką. Co prawda jeszcze wtedy się trochę chichrał, ale już nie w takim stopniu jak kilka sekund temu.
- Ja? Z nimi? Wolne żarty - odparł, po czym podniósł filiżankę z potłuczonym spodem. Nie zważając na brak dolnej części nachylił czajnik, wlewając herbatę. Cały czas patrzył się na gości z bronią i nawet nie zauważył, że napój wylądował na podłodze.
- Oj, moja herbatka - spojrzał przez dziurę w spodzie na przywódcę mafii.
- HERBATKA?! JA CI DAM DO CHOLERY HERBATKĘ! TY JESTEŚ JAKIMŚ IDIOTĄ CZY TO NA POKAZ?! - wrzasnął najwyższy z nich gotowy przestrzelić czaszkę Romeowi. Ale oczywiście białowłosy tylko się śmiał.
- Złości piękności szkodzi! Może tak herbatki? - rzucił filiżanką w ów strzelca, śmiejąc się jak idiota.
- Chory jesteś czy jak? - facet z przodu spojrzał na niego krzywym wzrokiem.
- Chory? Ja się czuję świetnie, nie mam gorączki, nie jest mi zimno, nie boli gardziołko, nie kaszlę... - odparł, sprawdziwszy czoło.
- Wariat!
- Cóż... wszyscy jesteśmy wariatami, ale nie wszystkich nas zdiagnozowali, więc moja odpowiedź nie może być jednoznaczna. A poza tym tylko wariaci są coś warci, a na dodatek... - przerwał, podnosząc łyżkę, spojrzał na nią swoimi wielkimi gałami - Sztuciec... - rzekł.
http://3.bp.blogspot.com/-Y18DtFONsWE/U8KxAQWX0oI/AAAAAAAAAE0/4o2l2Bk7WYs/s1600/spoon+March+Hare.gif
- Nienormalny człowiek - warknął ktoś z tyłu, jednakże nie spodziewał się, że oberwie łyżką, która jeszcze przed chwilą tkwiła w ręku Romea. Szalony Kapelusznik roześmiał się kozim śmiechem. W sumie w tej chwili wyczerpał limit cierpliwości tych ludzi i nim się zorientował cała banda miała go na celowniku. Ale po co się przejmować jakimiś amatorami broni, jak ma się kapelusz, którego pojemność wynosi więcej niż nieskończoność? Zdjął go szybkim ruchem i wyciągnął miecz przypominający wyglądem tradycyjne japońskie tachi. Zwinnie, z niewiarygodną precyzją odbił każdą kulkę, wygłupiając się przy tym i odprawiając szalone tańce.
http://asset-f.soupcdn.com/asset/2285/3428_fc9f.gif
http://img1.stylowi.pl//images/items/o/201211/stylowi_pl_film_szalony-kapelusznik-d_1840043.gif
- No co jest? Tylko na to was stać? - uśmiechnął się prowokująco, zarzucając miecz na ramię. Oczekiwał czegoś większego, bo niby dlaczego ci z gangu tak przed nimi wiali? Myślał, że jeśli ta mafia dla nich jest takim zagrożeniem to i Romeo będzie w niebezpieczeństwie, a tu proszę! Ledwo doszedł do połowy frygów-drygów, a im skończyła się amunicja. Miał nadzieję na jakieś większe przedstawienie, ale z tego co było widać już chyba nie miał na co liczyć.
- Cóż to? Koniec? W takim razie żegnam! Do widzenia! - zaśmiał się i z szerokim uśmiechem prezentującym śnieżnobiałe ząbki wyskoczył przez okno. Schował tachi do kapelusza, po czym raźnym krokiem powędrował główną drogą na rynek miasta. Szlajał się dookoła, bo jakoś sen nie drażnił jego powiek, ani zmęczenie nie dawało oznak życia, więc nie pozostało mu nic jak wędrowanie. Na całe szczęście była jeszcze otwarta jego ulubiona herbaciarnia. Działała w sumie chyba dwadzieścia cztery godziny, dlatego Kapelusznik zawsze miał gwarancję, że zastanie ją otwartą. Oczywiście nie mógł przepuścić takiej okazji i wstąpił do niej. Usiadł gdzieś w kąciku, zamówiwszy wcześniej filiżankę herbaty z miodem. Siorbał sobie po cichutku i patrzył w okno. Próbował rozpoznać kształty ludzi wijących się pośród ciemności, której bliżej określonej barwy niestety nie znamy. Większość mężczyzn się szlajała. Tylko od czasu do czasu jakaś kobieta przenikła przez nikłe światełko latarni. Latarenka ta chyba nie była pierwszej młodości sądząc po tym, że rozpalano ją ogniem, nie żarówkami i prądem. Teraz rzadko się takie spotykało, aż szkoda byłoby je usuwać. Toż to pamiątka wieku dwudziestego, czasów wspaniałych balów oraz angielskiej arystokracji. Lata teraz tak blade jak ten ognik na samym czubku świeczki w latarence. Kapelusznik wiele czytał o tym wieku. Bardzo go interesował, a i stwierdził, że wtedy powstały najlepsze powieści kryminalne, obyczajowe, jak i fantastyczne. Tamtejszy pisarze mieli wspaniały styl pisania.
Romeo skończył pić herbatę. Leniwie wstał od stołu, po czym skierował się ku wyjściu. Pożegnał ukłonem kelnerkę, która podała mu frak i radośnie wyskoczył na zewnątrz. Znalazł sobie miejsce na drzewie i nawet nie zorientował się kiedy zasnął.
~*~
Obudził się na tym samym drzewie, na którym zmorzył go sen. Przeciągnął się leniwie, a następnie zeskoczył zwinnie na chodnik. Zadowolony poprawił kapelusz. Nie spodziewał się, że właśnie w tamtej chwili zaśnie, ale życie jest pełne niespodzianek. Tych większych oraz tych mniejszych, a sen to jedna z najbardziej tajemniczych rzeczy tego świata. Bo co to jest sen? No dobra, teoretycznie to stan odrętwienia, w który tracimy świadomość, ale tak na serio? Jak zasypiamy? I dlaczego? Co odpowiada za sen? Mózg? A może jakaś inna część organizmu? Śledziona? Wątroba? I czemu sen jest tak podobny do śmierci? Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi!
Wtem Romeo zauważył w tłumie znaną mu osobę. Był to ten sam Karzełek, którego spotkał wcześniejszego dnia. Radośnie, z szerokim uśmiechem podbiegł do niego i chwycił za rękaw jego kurtki.
- Dzieńdoberek, monsieur! Nie uzyskałem w końcu odpowiedzi! Co łączy gawrona i sekretarzyk? - zaśmiał się, aczkolwiek nie zaczekał, aż ten mu odpowie, tylko pociągnął go za sobą do kawiarni, gdzie mógł mu spokojnie poprowadzić wykład na temat zostawiania towarzyszy broni sam na sam z niebezpieczeństwem.
<Xiangu z Pakistanu?>
P.S od Piff: poprawię na gify/zdjęcia czy co to tam jest jak będę przed kompem bo uciekam zaraz na dwór xD
czwartek, 30 lipca 2015
Od Christopher'a - C.D do Natalie
-Może pojedziemy do mnie do domu? Na chwilę wpadniemy do Badi'ego do mieszkania po rzeczy i pojedziemy juz prosto do mnie. Co ty na to?
Natalie pokiwała głową. Szybko się zebraliśmy.
-Badi, przestawisz mi potem motor pod dom?-zawołałem.
-Spoko-pstrynkął palcami.-Już!
-Dzięki!
Wyszliśmy z mieszkania i wsiedliśmy do mojego samochodu.
-Kochanie możesz sie przespać bo czeka nas trochę drogi.
Moje maleństwo pokiwała głową i oparła sie o moje ramię. Zaśmiałem sie pod nosem i jechałem dalej.
~~*~~
Gdy byłem pod blokiem mulata nawet niw budziłem Nat tylko sam szybko wskoczyłem do mieszkania i pozbierałem nasze rzeczy. Kilkanaście minut później już znowu jechaliśmy.
~~*~~
-Nati, skarbów jesteśmy juz u mnie-szeptałem brunetce na ucho.
Wyjąłem juz nasze rzeczy a moja dziewczyna wciąż spała. Westchnąłem i po odpięciu pasów chwyciłem moje słońce na ręce.
Zaniosłem ją do swojego pokoju i położyłem na łóżku. Przykryłem kocem i pocałowałem w czółko.
-Śpij moja maleńka-mruknąłem jej na ucho i wyszedłem z pokoju.
-Zrobić Ci coś do jedzenia?-spytała Ana utykając w stronę kuchni.
-Nie, nie trzeba...
-Jechaliście cztery godziny, zrobię Ci jajecznicę a jak wstanie Natalie to będzie juz obiad.-postanowiła moja siostrzyczka.
O kilku minutach jadłem parujące danie a Ana opowiadała mi to i tamto.
-A ty o Badi to...-zacząłem w pewnym momencie.
-No...coś do siebie czujemy-powiedziała zmieszana blondyneczka.
-A juz ten tego....czy nie?
-Nie, myślałam, że pamiętasz co sobie obiecywałam. Nic do ślubu, a że jeszcze ani razu nie wyszłam za mąż...to do niczego nie doszło, i nie dojdzie.-odpowiadała skrępowana.
-Tak tylko chciałem wiedzieć, jesteś przecież moją młodszą siostrą.-zaśmiałem się.
-O sześć minut-zaśmiała sie Ana.
Gdy skończyłem jest zmyłem talerz i wybrałem sie na miasto.
Natalie? Jak sie śpi? XD
czwartek, 30 lipca 2015
Od Yixinga - C.D do Allijay
- Boże, ale mi głowa pęka – mruknął chłopak, wychodząc z pubu. To zaczy - ja go ciągnąłem, bo sam nie dałby rady zrobić nawet kroku w tył, czy w bok. – Wiesz, co stary? Chyba za dużo piliśmy – uznał Henry, dotykając swoje skronie. - Bolai. Nie… Boleć to za mało powiedziane. Czuje się, jakbym został przejechany przez pierdyliard ciężarówek i pociągów jednocześnie. Mogłem już sobie odpuścić w nocy ten jeden kieliszek więcej. Tak… Siedem to już zdecydowanie za dużo. Nie, zaraz, siedem? A nie dziewięć? Boże, nie wiem głowa tak mi pęka, że nie wiesz…
- Właśnie nie wiem. Jak to „za dużo piliśmy”? Nie chcę nic ci mówić, ale z naszej dwójki to jedynie ty sięgałeś po alkohol. Przecież ja muszę Cię teraz prowadzić jakbyś nie zauważył! I jeszcze zabrałeś mi kluczyki od auta Vernona! – poinformowałem bruneta, myśląc sobie ile ten olbrzymi cie.ć mógł ważyć. Dwieście kilo? Trzysta? Czy więcej?
Myślałem, że się zaraz pod nim zapadnę a moim grobem stanie się pobliski chodnik, na którym właśnie próbowałem chodzić.
Właśnie. Próbowałem.
Bo z tym naj.aranym bu.cem normalnie funkcjonować się nie dało, bo po co! Lepiej wlać w siebie hektolitry alko.holu a potem tańczyć na jednym, że stołów, FLIRTOWAĆ ZE MNĄ i dostać za to prawego i lewego sierpniowego, i, najważniejsze, całować się z mopem.
Tylko ten ce.p to potrafił. Gorszego idi.oty na tym świecie raczej nie da się znaleźć. Naprawdę. Swoje przeżyłem i tylko on jest takim bezmózgiem.
Oczywiście wśród ludzi których do tej pory widziałem. Bo może ma gdzieś swojego wybranka, bo wątpię, że wybrankę, który będzie miał tak samo naj.ebane we łbie co on w tamtej chwili.
Niech pojedzie do Gniezna. Tam słyszałem o takich przypadkach.
- Naprawdę nie piłeś? Myślałem, że… - i sobie w tamtej chwili coś przypomniał, o ile go na to było w tamtym momencie stać, bo może chłopak sam nie myślał.. - A, no fakt, nie piłeś – przyznał mi, WRESZCIE, racje.
Przecież mi nawet nie kazał, bo przecież jestem za młody, mam dopiero siedemnastkę.
Stary dzi.ad się odezwał.
Po chwili spojrzał na mnie zdziwiony, jakby coś mu się w tej głowie zaświtało. Ech. Co znowu...?
- Czekajcie wszyscy, ej, to ty prowadziłeś przez ten cały czas?! Jak z domu jechaliśmy na koncert tych pacan.ów a potem do tego klubu?! Przecież…
- Przecież ty nie masz prawa jazdy ułomie jeden! – krzyknął na całą ulice, zaciekawiając tym zachowaniem niektórych przechodniów. Tak, brawo facet! Tworzysz nam niechcianą publike!
- No i co z tego – prychnąłem, jakby to była moja wina, albo jakby nie było to aż takie ważne. A nie było. – Kai mnie nauczył prowadzić.
- A co mnie to?! Nie masz prawka, więc nie powinieneś wsiadać za kierownicę! – krzyknął, znowu. – Jakbyś spowodował wypadek?! – mówił dalej, a ja mimowolnie zaśmiałem się pod nosem. – Co cię znowu bawi dzieciaku?! – spytał zirytowany nadal mając podniesiony ton głosu. Po chwili znów dał mu o sobie znać, jak to przez niego znienawidzony kac.
- Z ciebie, staruszku. To może lepiej by było, gdybyś ty prowadził, co? Zwracasz się do mnie, jak do jakiegoś dzieciaka, chociaż dobrze wiesz, że mam już ponad siedemnaście lat! Prawie pełnoletność! Może nie chciałbym być cały czas postrzegany jak nic nie wiedzące, wykonane z porcelany, niewinne dziecie? Henry, spójrz prawdzie w oczy, nie jestem jakimś dzieckiem, bacho.rem, nastolatkiem! Dorosłem. Ale nie. Ty zawsze masz jakiś problem! Jak Min… - w tym momencie przerwałem i spojrzałem w drugą stronę. – Zresztą, nie ważne – mruknąłem, na chwilę go puszczając.
I to był błąd.
Gdy tylko nie miał swojej podpory, czyli mnie, z jego ręki wypadł parasol, który wcześniej trzymał jako taki i zrobił niespodziewany, wielki krok do przodu, prawie robiąc (i tu zapomniałam słowa jak to po polsku się nazywa. Więc wytłumaczę. To jak masz jedną nogę metr od drugiej a ty.łek na podłodze.... Szpagat, czy jak to się nazywa. /Polski tak bardzo/). Tym samym uderzył ramieniem jakąś dziewczynę, a ta upadła na chodzik, lepiej, na kałuże. Nie chciało mi się nawet znowu spiorunować spojrzeniem tego ped.anta, tylko od razu podszedłem bliżej dziewczyny i podałem jej rękę.
- Przepraszam najmocniej za niego – powiedziałem. – Wszystko w porządku? – spytałem. Dziewczyna jednak była cala mokra. Ściągnąłem z siebie kurtkę i podałem jej. – Jeśli nie masz nic przeciwko, to dom, który wynajmuje jest niedaleko. Mieszkają tam ten dwie dziewczyny, dadzą ci jakieś ubranie na zmianę, bo w tych to daleko nie ujdziesz – poinformowałem ją.
Allijay?
czwartek, 30 lipca 2015
Od Natalie - c.D do Christopher'a
Posłałam uśmiech Chris'owi.
- Za dwa dni. W końcu mamy już czwartek. - powiedziałam.
Uśmiechnął się i pocałował w podbródek. Jego oczy były bursztynowe. Takie śliczne, mogłam się w nie wpatrywac cały czas.
*
Lezelismy i rozmawialiśmy ze sobą. Spojrzałam na zegar cyfrowy była 4:06 i już wychodziło słońce. Do domu ktoś wszedł. Był to Badi. Spojrzałam na Chris'a.
- Wraca pewnie od Any. - powiedział szeptem.
Pokiwałam głową.
- Co byś zrobił gdyby jednak Ana była w ciąży? - spytałam.
- Dla mnie to radość, a dla niej to by było coś cudownego. W końcu by miała dziecko o którym zawsze marzyła. - odparł. - Czemu pytasz?
- Tak jakoś... - powiedziałam cicho.
Położyłam głowę na jego lewej piersi. Słuchałam jak jego serce rytmiczne bije. Uśmiechnęłam się lekko.
W pewnym momencie poczułam, ze Chris kładzie dłoń na moich plecach i delikatnie po nich jeździ.
- Kocham Cię. - wyszeptał.
- Też Cię kocham. - powiedziałam delikatnie calujac jego usta.
Chłopak odwzajemnil pocałunek, ale z zaangażowaniem.
- Idę spać. - powiedziałam rozlaczając nasze usta.
- Okey. Śpij spokojnie, będę tu cały czas. - powiedział dając mi calusa w policzek.
Wyszeptałam ciche "Dobranoc" i jako tako zasnęłam...
*
Obudziłam się, wciąż lezalam na chłopaku, moim najkochanszym, najwspanialszym chłopaku...
- Dzień dobry. - powiedział calujac mnie delikatnie w usta.
Przeciągnęłam się i chciałam wstać. W pewnym momencie podniosłam się. Chris na mnie spojrzal. Przykryl mnie kołdrą.
- Ejeje tylko ja mogę widzieć takie ciałko. - oburzył się.
- No dobrze. - odparłam.
- A co? Komuś jeszcze je ukazujesz? - spytał.
- Niby jak? - odparłam.
- No nie wiem. - burknął.
- Nikomu się nie ukazuje oprócz tobie. Jesteś w moim życiu tylko ty, rodzina i przyjaciele.
Pokiwal głową. Sięgnęłam po ręcznik. Owinęłam się nim i wstałam.
- O masz tatuaż!
Spojrzałam na Chris'a. No cóż. Wcześniej nie zobaczył. Nawet jak miałam strój kąpielowy? Wstałam z łóżka i wyjęłam czyste rzeczy. Czysta bielizna, szybko ja założyłam. Potem założyłam bluzkę czerwoną na ramiączkach i do tego szare krótkie spodenki. Wyszłam z pokoju. Poszłam do kuchni zrobić kilka kanapek dla siebie i chłopaków. Zrobiłam z czym tylko mogłam, a raczej z tym co miałam pod ręką... Bo za duzo tego nie było... Z naszej sypialni wyszedł już ubrany Chris. Zabrał ode mnie talerz z kanapkami i położył na stoliku. Usiadł i poczekal na mnie. Wtem wyszedł Badi. Zabrał parę kanapek. Szybko je zjadł i wrócił do swojego pokoju. Zjadłam dwie kanapki. Podziękowałam juz bo nie chciałam już jeść. Chris resztę zjadł. Odłożył talerz do zlewu.
- To co idziemy gdzieś? - spytał.
- Ale gdzie?
- Nie wiem, spacer, impreza, odwiedzić John'a i jego rodzinę... - zaczął wymieniać.
- Co wybierzesz to bedzie. - powiedziałam.
Pokiwal głową. Wskazał na kartki, które leżały na stoliku w salonie. Pokrecilam głową. Wtuliłam się w chłopaka.
- Niech ten koszmar się skończy... - wyszeptałam.
- Już niebawem. Nie pozwolę aby Cię skrzywdzili, nigdy w życiu. - powiedział calujac mnie w czoło.
Popatrzyłam na niego i poslałam lekki uśmiech.
- Co jest z Badi'm ? Czemu taki jest dziwny? - spytałam.
- Nie wiem, Nat... - odparł cicho.
- Dobra... Chodźmy. - poprosiłam.
Christopher?
czwartek, 30 lipca 2015
Od Romea - c.d do Allijay
Znużony codzienną rutyną Romeo siedział na dachu wieżowca i rozmyślał. Patrzył na te malutkie figurki szachowe (czyt. ludzie) przemierzające ulice miasta. Były takie drobne, delikatne, przepełnione tajemnicami. Aż chciało się trochę pomieszać i rozbawić te poważne twarze. Szkoda tylko, że nie wszyscy mieli poczucie humoru. Kiedy Szalony Kapelusznik rzucał jakimś żartem albo zadawał zabawną zagadkę, ignorowali go. Czasem zdarzyła się jakaś nieprzyjemna obelga ze strony niewychowanych szczurków z ulicy, no ale co zrobisz? Nic nie zrobisz. Od czorta takich ludzi. Widząc ich ma się ochotę przykuć do krzesła i przeprowadzić lekcję savoir-vivre lub co więcej lekcję humoru. To by i tak wyszło na dobre, w tym świecie jest zdecydowanie za dużo pesymistów, a za mało optymistów. Przydaliby się ludzie potrafiący dostrzec światełko w mroku, którego bliżej określonej barwy nie znamy.
- Co łączy gawrona i sekretarzyk? - szepnął do siebie, po czym położył się na plecach, kierując całą uwagę na wszystko, co było nad nim, między innymi niebo, chmury, słońce i wędrowne ptaki. Sklepienie jak zwykle uraczyło mieszkańców miasta błękitną barwą oraz niewielkimi chmurami kłębiastymi, które czasem przesłaniały promienie królewskiej gwiazdy, dając trochę ulgi sparzonym twarzom ludzi. Romeo westchnął głęboko znudzony brakiem zajęcia i zsunął swój kapelusz na oczy, mimowolnie przymykając powieki. Nawet nie zauważył kiedy zasnął.
Przyśnił mu się Biały Królik. Gonił za nim, jak Alicja, aż wpadł do wielkiej króliczej nory i nim się obejrzał stał w sali drzwi przy stole, gdzie leżał kluczyk i buteleczka z napisem "wypij mnie". Romeo doskonale znał tą śpiewkę, dlatego też bez żadnych problemów zmniejszył się przy pomocy ów napoju, wziąwszy wcześniej kluczyk. Otworzył najmniejsze z drzwi i wszedł do oficjalnej części Krainy Czarów. No... nie takiej do końca Krainy Czarów, gdyż poniekąd dookoła plątały się istoty z jego ojczyzny, ale nie było polan, lasów, zamków, ani domu jego ojca. To było... miasto. Takie jak City of the Truth. Czyżby to był jakiś znak?
- Ach! - Szalony Kapelusznik ocknął się, kiedy jeden z gołębi usiadł na jego ramieniu i zagruchał mu prosto do ucha. - Kolego, kolega tak może trochę ciszej? - zaśmiał się wesoło, po czym wstał na nogi i skierował się ku rusztowaniu, po którym wszedł na ten drapacz chmur. Żwawo wrócił na drogę, po czym skierował się przed siebie, nucąc piosenkę dla dzieci "Mrugaj, mrugaj, gwiazdko ma":
- Twinkle, twinkle, little star,
How I wonder what you are.
Up above the world so high,
Like a diamond in the sky.
When the blazing sun is gone,
When there's nothing he shines upon,
Then you show your little light, and
Twinkle, twinkle, through the night - zatrzymał się na drugim wersie, zerknąwszy na zapłakaną dziewczynę, która biegła prosto na drogę. Z naprzeciwka pędził samochód i chyba nie miał zamiaru zatrzymać się przed tą dziewczyną, więc przerażony Romeo rzucił się w stronę ów damy. Złapał ją za przedramię i siłą ściągnął z ulicy na chodnik. Zaskoczona straciła równowagę, zmierzając ku ziemi. Na całe szczęście Szalony Kapelusznik nie dopuścił do upadku i złapał ją, oparłszy na własnej klatce piersiowej.
- Wszystko w porządku? Nic Ci nie jest? Zadzwonić na pogotowie? A może potrzebujesz czegoś? - odsunął się od niej, po czym spojrzał na zapłakaną twarz. Zdjął kapelusz z głowy, aby następnie szybkim ruchem wyciągnąć białą, haftowaną chusteczkę i podać ją szatynce.
Allijay?
czwartek, 30 lipca 2015
Od Yixinga - C.d do Romea
Spojrzałem w otępieniu na tego faceta z kapeluszem. Zaraz, czekaj… Co..? Co on mi się zapytał? Czy odróżniam, co od czego? Dlaczego mówił tak szybko? I dlaczego nazwał siebie Szalonym Kapelusznikiem?! Z Alicji się wyrwał, czy jak?
Wariat.
Z transu wyrwały mnie strzały dochodzące z dosyć bliska. Dalej nas gonili, jakimś cudem otworzyli te drzwi?! Nie, to nie możliwe!
- Okno – powiedziałem szybko, Zerkając kątem oka w prawo na Vernona, potem z lewej strony na Kai’a. Ci szybko kiwnęli głowami, a ja nie czekając na ich dalszą reakcje pobiegłem w stronę pobliskiego okna, otwarłem je na oścież i zwinnym ruchem wyskoczyłem na zewnątrz. Za mną reszta. Strzały nie miały końca. – Chol.era, możecie się pospieszyć?! – Syknąłem cicho. Gdy w środku został jedynie ten małolat (czytaj – Henry) ruszyłem do ucieczki. Co, jak co, nie mieliśmy tylko mafii na głowie. Nie zapominajmy, że byliśmy w dzielnicy Ukrzyżowanych – innego gangu w tym mieście, z którym raczej nie chcieliśmy mieć na pieńku.
- A co z nowym?! – krzyknął do mnie jeden z towarzyszy, o ile dobrze pamiętam miał na imię Kris, czy jakoś tak… Nie musiałem pamiętać wszystkich imion, no ludzie, byłem tam jedynie miesiąc. A jedynie miesiąc – z czego pamiętałem.
- Poradzi sobie, to jego… Test – rzuciłem pospiesznie, wymyślając na poczekaniu jakiś przekręt. No bo kim ja byłem? Jego niańka?! Trzeba było sobie radzić, żeby należeć w gangu trzeba mieć tę piątą klepkę w głowie, a nie, za przeproszeniem, w czterech literach.
Mieliśmy do przebiegnięcia kilometr. Tak, te miasto jest aż takie ogromne. Przynajmniej miałem dobrą kondycje. Tak, to miało być śmieszne. Ha, ha.
Suchy żart.
Na całe szczęście wśród nas byli sami chudzi, niektórzy nawet bardzo wysportowani, ludzie. Nie mowie tu o Aliss, przecież byłoby dziwne, gdyby młoda kobieta, a raczej dziewczyna, bo kobietą bym jej jeszcze nie nazwał, bo czasem zachowywała się jak dzieciaczek z podstawówki albo i nawet gorzej, miała kaloryfer…
Never mind. Przejdźmy do dalszych poczynań.
W ciągu, dajmy w zaokrągleniu bo nie chce mi się liczyć sekund, dwudziestu minut wkroczyliśmy na „nasz” teren, ziemie naszego gangu, który nazywał się Upadli. Nie pytajcie, dlaczego, ale mi ta nazwa w sumie pasowała, było w niej coś… Anielskiego. Złego, ale anielskiego.
W sumie, jakby tak spojrzeć – nie każdy anioł był nastawiony milusio do ludzi, przecież były właśnie takie zbuntowane anioły, dajmy przykład, o, Lucyfer, które przecież z natury są złe, okropne, brzydkie, fu i czego tam człowiek „rozumny” nie wymyślił. To nie tak, że teraz obrażam własny gatunek, co to nie ja, ale bądźmy szczerzy.
Gdyby ludzi nie było na Ziemi ten świat byłby o wiele lepszy. Pan dał nam za dużą swobodę, powinien czasem wejść nam w drogę, pokombinować, dać nam jakiej głupie, napisane czarno na białym wskazówki, bo niektórzy „genialni inaczej” (czytaj – Henry) nie zrozumieli by takich przesłań, które często są zawarte w piśmie świętym. Skąd wiem? Takie rzeczy się widzi. To znaczy – gdyby Henry przeczytałby chociaż pierwszy „rozdział” jednej Ewangelii… Byłby innym człowiekiem. A kim jest?
Zadufaną lalunia, tak, lalunia bo facetem tego czegoś nie nazwiesz, która piszczy na sam widok pająka a mdleje gdy zobaczy lufę.
Dlatego nigdy nie daje mu broni. Jeszcze padłby mi w czasie akcji i co? Musiałbym go zbierać? Dobre mi sobie!
Sam jeszcze nie rozumiem, jak mogłem być tak altruistyczny, miły oraz pomocny, że chciałem sam dostać tą kulką w skroń. Chyba dostałem wtedy jakiegoś zastrzyku adrenaliny… Czy coś.
Bo normalne to nie było. Teraz pewnie sam wolałbym się zabić, albo zostawiłbym to tak jak było i może bym nawet na to popatrzał, bo po co nam w gangu tka ciapa, nic nie warta gąbką, która dołączyła tylko po to, aby być „kimś”. Docenianym, zauważanym przez kobiety i nie tylko i by kojarzono go jedynie z władzą i strachem.
Chyba pomylił gang z mafią.
A ja chyba znów poszedłem w odległe tematy, zamiast mówić o rzeczach ważnych, czyli jak wróciliśmy do kryjówki. A nie martwię się jakimś fag.asem.
Gdy byliśmy w kryjówce udaliśmy się prosto do pokoju szefa. Zawsze tam bywał, ze swoim ukochanym whis.ky. Nigdy go nie opuszał. Albo ta butelka nigdy nie opuszczała jego? Nie wiem. Jednak była to jedna z tych chorych miłości, kiedy ludzie zatraceni w ciszy tracą rozum i zaczynają, jak już wcześniej wspominałem, nadawać imiona rzeczą nieożywionym, zakochują się w nich, zaręczają się i biorą ślub cywilny.
Takie realia dzisiejszego świata.
- Nareszcie jesteście – burknął ledwo, trochę niesłyszalnie. Ech.. Znów był zatracony w tym złotym płynie, jak zwykle zresztą. Balem się, że pewnego dnia zobaczę go rozwalonego na tym jego stoliku do gry w szachy czy biurka. Nieżyjącego.
A jeśli miałbym być naprawdę szczery – było to możliwe.
Kilka „moich ludzi” położyło na biurko i obok niego teczki z broniami.
- Wszystko, co chciałeś. Bron biała, broń palna, ale jej jest dosyć mało, ale chyba tyle było w umownie. Przynajmniej mi ją pokazali. A ślepy nie jestem – powiedziałem jak najwolniej, by mężczyzna rozumiał, co do niego mowie. Czułem się jakbym tłumaczył to trzy letniemu dziecku, ale co poradzisz? Ten starzec był naw.alony. I to po całości.
- Jasne… Oczywiście – mówił, jąkając się przy tym. Więcej facet wypić nie mogłeś? A, to, dlatego siedział a nie stał…. Wszystko jasne. – Możesz iść – powiedział, jakby od niechcenia, z utęsknieniem patrząc na swoją ukochaną (czytaj – ten piep.rzony alko.hol) . Kiwnąłem głową.
- Oczywiście. Dobranoc – dodałem na obchodne, jednak wydawało mi się, że mówiłem to jakby sam do siebie. Ten siwieć od samego początku mnie nie słuchał. Alkoholik jeden.
Wyszedłem z pomieszczenia. O, Henry wrócił. Czyli jednak zostawianie go z tamtym wariatem nie było głupim pomysłem.
Tylko, dlaczego spoglądał na mnie tak, jakby chciał zapalić mnie samym swoim spojrzeniem…? Wystarczyło tylko to, że na niego spojrzałem, a jego „gniewne i pełne grozy” spojrzenie poszło w niepamięć i znów zmienił się w dzieciaka.
- Hmm? – Mruknąłem do niego „przyjaźnie”. – Coś chcesz nowy? – spytałem.
- E.. Ten.. Tego… Nie.. Chyba – mruknął, kopiąc swoje nogi, pewnie z nerwów. Byłem aż taki straszny? Zabawne.
- To świetnie – powiedziałem entuzjastycznie i zrobiłem kilak kroków w stronę głównego wyjścia. „A może tak…? Raz kozi śmierć.” Podniosłem mimowolnie kąciki ust i odwróciłem górną część ciała i przysunąłem dłoń do ust. – Dobranoc~ - powiedziałem, posyłając mu buziaka, przy tym mówiąc to tak słodko, że osoby, które by to słyszały, pewnie zwymiotowałyby tęczą. Albo cukierkami.
Twarz chłopaka stała się siarczyście czerwona. Spojrzał na mnie zaskoczony, jego oczy wyszły z orbit. No i musiał potem zbierać szczękę z podłogi. Nic nie odpowiedział.
Wróciłem do swojej dawnej pozycji i jak gdyby nic wcześniej nie zaszło, zacząłem podążać w kierunku drzwi wyjściowych. Na mojej twarzy malował się uśmiech, taki nie za naturalny, raczej chamski, mówiący o wygranej z tym bachorem.
Zaśmiałem się cicho, dotykając za klamkę.
Jednak miałem racje. Henry był ge.jem.
Oj, to dzieciak będzie miał przes.rane ze strony Verona.
Czy mówiłem, że ten krasnal był homofobem?
Nie? To już wiecie.
Romeo? A jak tam Twoja herbatka? X’D
środa, 29 lipca 2015
Od Christopher'a - C.d do Natalie
-Boli mnie serce gdy za długo Cię nie widzę-powiedziałem poetycko i zaśmiałem się.
Natalie westchnęła.
-Pytam poważnie-burknęła.
Udałem, że sie zastanawiam.
-Nic-odparłem w końcu.
Nati przekręciła sie na bok i spojrzała na mnie.
-Kłamiesz-stwierdziła.
-Nigdy w życiu-położyłem sobie dłoń na sercu.-Przyrzekam.
Moja maleńka uśmiechnęła się do siebie.
-Uznajmy, że Ci uwierzę, ale...-zacięła sie, zapewnię to zaplanowała.
-Ale?
-Nigdy więcej mnie nie okłamiesz, zawsze będziesz mówił zgodnie z prawdą-powiedziała z blaskiem w cudnych oczkach.
Podrapałem sie po głowie.
-Eee...no dobrze...
No i teraz sie wpakowałem.
-Pójdę przygotować kompiel, za chwilę po ciebie przyjdę skarbie.-to powiedziawszy ruszyłem do łazienki. Odkręciłem kutej z ciepłą wodą i woalem płyn do kompieli, ten sam co ostatnio.
Gdy wanna była pełna zakręciłem kurek. Zdjąłem nasze poprzednie ręczniki z wieszaków i położyłem blisko wanny. No teraz można sie kompać. Wróciłem do dziewczyny i szybko wziąłem ją na ręce.
-Ej, nie noś mnie. Nie powinieneś z tymi wszystkimi siniakami-powiedziało moje słonko przecierając oczka.
-Eee tam, dla Cuebie warto-mruknąłem i ruszyłem do łazienki. Gfy wszedłem do pomieszczenia zamknąłem drzwi na zasuwkę(czy coś tego typu) i postawiłem moje maleństwo na ziemi. Zaczęliśmy zdejmować ubrania i gdy już dur ich pozbyliśmy weszliśmy do wanny. Usuadoem na jej jednym końcu a Natalie przede mną opierają się o mój nieco poobijany tors. Myliśmy sie nawzajem a ja wciąż szeptałem słodkie słówka mojej kochanej.
-Mój ty diamenciku-mruknąłem brunetce na ucho.-Jesteś taka cudowna...niedługo oślepnę od twojego blasku...
Przytuliłem dziewczynę mocno do siebie a ta odpowiedziała mi śmiechem i rumieńcami na twarzy.
Po kilkunastu minutach takiego siedzenia i prawienia komplementów mojej miłej w końcu wyszliśmy z wanny i wycieraliśmy ciała.
-Chris...nie mamy tu ubrań-powiedziała zdziwiona Nati.
-Nieszkodzi-objąłem w pasie owinięte w ręcznik ciałko dziewczyny.
Sam też chwilę wcześniej owinąłem sie ręcznikiem, miałem pewien plan...Chwyciłem na ręce mój skarb i poszedłem do tymczasowo naszej sypialni. Położyłem na łóżku dziewczynę i po chwili sam do niej dołączyłem. Chwyciłem krańce jej ręcznika i zacząłem go zsuwać w dół...
-Nie dziś-powiedziała Natalie.
-Nie o to mi chodzi-powiedziałem i ściągałem dalej ręcznik.
Dziewczyna wcale mi tego nie utrudniała, może ciekawiło ją ci kombinuję? W końcu pozbyłem sie jej ręcznika i zrzuciłem go na ziemię. Mój po chwili również tan wylądował. Brunetka wpełzała pod kołdrę a ja tuż za nią. Przyciągnąłem maleńką i jednym sprawnym ruchem położyłem na sobie.
-Na pewno nie chodzi Ci to po głowie?-spytała podnosząc głowę patrząc na mnie.
-O dziwo nie kochanie. Pomyślałem, ze Ciekawie by tak było choć raz przespać sie ze sobą nago, i to bez niczego więcej-mruczałem Natalie do ucha.
-To czemu chcesz bym na Tobie leżała?
-Chcę mieć Cię przy sobie, czuć Twoją bliskość...-pocałowałem maleńką w różane ustka.
Leżeliśmy tak sobie, wpatrzeni w siebie i całując sie nawzajem, nie zachłannie, powoli i najdelikatniej jak potrafiliśmy. Oczywiście każde z nas dostało po tuzin malinek, oboje na szyi, ja na torsie i ramionach a Nat na dekoldzie i piersiach. Mino zmęczenia nie mogłem spać, moje słonko chyba też. Leżałem i trzymając dłoń brunetki całowałem jej opuszki palców.
-O czym myślisz?-spytała maleńka gładząc mnie dłonie po czuprynie.
-O Tobie i o tym jak mi z Tobą cudnie...i jeszcze o twoich urodzinach. Mówiłaś, ze masz w sierpniu...za ile dni?
Natalie? Oj Chris coś kombinuje uroczego *O*
środa, 29 lipca 2015
Od Natalie - c.D do Christopher'a
Kiedy wracałam z dziećmi z lasu, zauważyłam, że ktoś przyjechał motorem. Stał na podjeździe. Leo szedł obok mnie trzymając mnie za rękę, a z drugiej strony szła Kate, która także trzymała mnie za rękę. Maluchy wbiegły do domu, a ja weszłam za nimi. W środku siedzieli już wszyscy, poza Badi'm. Weszlam do salonu. Usiadłam na kanapie obok Chris'a.
- Nadal zazdrosny? - spytałam.
- Pfff..
Pocałowałam go w policzek. Ten na mnie spojrzał. Wpił się w moje usta, odwzajemniłam pocałunek. Kiedy rozłączyłam nasze usta spojrzałam na John'a. Zaśmiał się krótko i pokręcił głową.
- Jedziecie do domu? - spytała Cam.
- Na razie nie. - odparł Chris.
Wtuliłam się w ramie chlopaka, mojego chłopaka. Pocałował mnie w policzek. Uśmiechnęłam się lekko.
- Jak się czujesz? - spytałam.
- Lepiej, o wiele. - odparł.
Pokiwałam głową i pocalowałam go w policzek. Wstałam z kanapy.
- Natalie! Chodź tu! - poprosiła Kate.
Podałam Christopher'owi dłoń, wstał i złapał ją. Poszłam do pokoju w którym była Kate.
- No co? - spytałam.
- Leo nie chce spać. A teraz jest 21 i musi już spać bo będzie jutro marudny. - powiedziała.
Puscilam dłoń chłopaka. Leo leżał w swoim łóżku. Podeszłam do niego, wzięłam go na ręce.
- Idź spać. - powiedziałam. - Musisz mieć na jutro dużo siły, żeby biegać po lesie. Nie długo znowu Cię odwiedzę.
Leo przytulił mnie i pocałował w policzek. Zasmialam się i pocałowałam go w czoło. Położyłam w łóżku.
- Dobranoc. - powiedziałam.
- Dobranoc.
Wyszłam z pokoju ciągnąc za sobą swojego chłopaka.
- Wracamy? - spytałam.
- Okey. - odparł beznamietnym głosem.
- Zazdrosny jesteś. - stwierdziłam.
- Nie. - odparł od razu.
- Oj no skarbuś... - wyszeptałam przekładając dłoń do jego policzka.
Kciukiem lekko dotykalam spuchnietego policzka chłopaka.
- Dobra no, jestem zazdrosny o niego. - burknął.
Wywrocilam oczami.
- My jedziemy. - skwintowalam.
Pożegnaliśmy się i wsiedliśmy na motor. Dostałam kask, założyłam na głowę. Chłopak zagazowal kilka razy i wyjechał na drogę nie ograniczając prędkości.
*
Dojechaliśmy do domu w którym obecnie przebywamy. Chris zaparkowal. Zsiadlam z motoru i oddałam mu kask.
Weszliśmy do mieszkania. Poszłam do salonu. Położyłam się na kanapie, twarzą w dół. Byłam tak zmęczona jak nigdy. Prawie usnelam, a tu nagle ktoś mnie gilgocze. Nie no! Uhh...
Zaczęłam się śmiać niemiłosiernie. W końcu przestano mnie gligotac.
- To co robimy? - spytał Chris.
- Nie wiem. Twój rywal mnie wymeczyl... Tym całym bieganiem. A teraz powtórzę swoje ostatnie pytanie, boli Cię coś? - spytałam.
Christopher? Hahahaha młody Ci wykończy dziewczynę XDD
środa, 29 lipca 2015
Od Christopher'a - C.D do Natalie
[A żebyś wiedziała, Chris jest zazdrosny, jak cholera XD ]
Westchnąłem i patrzyłem na moje małe słońce, jak biega za dzieciakami(i za moim rywalem). Wyglądała jeszcze piękniej niż zwykle. Moja kochana Natalie...z zamyślenia wyrwał mnie krzyk mulata.
-Christuś weź mnie na barana!-Dark sie mój kumpel udając przy tym dziecko.
Chwile później wywaliłem sie bo ten idiota wpadł na mnie. Oboje wybuchneliśmy śmiechem.
-Ale z Ciebie debil-śmiałem sie z Badi'ego
-Z Ciebie też.-prychnął.
Chwile później dostał sms. Wyciągnął telefon i przeczytał wiadomość.
-Stary, mieszkasz tam gdzie wcześniej?-spytał wciąż patrząc w ekran.
-Eee...tak? Nie przeprowadzałem sie, nie licząc wypadów do Natalie.
-To spoko, jadę do Anastasie.-oznajmił i wstał z ziemi.
-Jak to?
-Napisała do mnie abym przyjechał. I tyle.
-To ona wyszła już ze szpitala?
-Noo...na to wychodzi.
-Co za szuja-zaśmiałem sie.-Nawet nie zadzwoni i nie powie. Jadę z Tobą, przydałoby sie zobaczyć z siostrą.
-No to lecimy.
Wstałem z ziemi i wraz z kumplem ruszyliśmy w stronę samochodów. John'owi powiedzieliśmy po co jedziemy i że niedługo wrócimy, gdyby Natalie pytała. Wsiedliśmy do auta mulata i ruszyliśmy w stronę mojego domu.
~~*~~
Po kilkudziesięciu minutach byliśmy na miejscu. Weszliśmy do domu i pierwsze co to Ana rzucającą się na Badi'ego.
-Jesteś!-zawołała radośnie.
Pocałowała mulata w policzek i dopiero zorientowała sie że jestem i ja.
-Hej braciszku-rzuciła i całowała mojego kumpla.
Aha? Zauważyłem, że obok niej leżała jedna kula...czyli nadal nie chodzi bez niej.
-To ja może spadam...zadzwonie później-powiedziałem i zostawiłem kochanków samych.
W sumie nie wpadłbym, że mogą sie sobie spodobać...ale okey. Wystawiłem motor z garażu i po założeniu kasku ruszyłem w stronę domu John'a. Oby tan mały zbytnio sie do mojej dziewczyny nie dobierał...
Natalie? Weź tu Chris'a z bratankiem nie zdradzaj XDDD
środa, 29 lipca 2015
Od Marshalla - C.D do Jasmine
Marshall roześmiał się.
- A może zatańczymy walca? - zdjął jedną rękę Jasmine ze swojego karku i położył ją na swojej, lekko zginając w łokciu, tak aby mniej więcej był to kąt prosty. Zaczął, stawiając nogę do przodu, jednocześnie zmuszając partnerkę do postawienia swojej z tyłu i nak w kółko wymieniali się krokami.
- Spokojnie, raz, dwa, trzy, raz, dwa, trzy! - liczył cicho dla dziewczyny, żeby nie wypadła z rytmu, ale świetnie jej szło, więc Marceli nie rozumiał dlaczego tak się spinała przed tańcem. Przecież on nie był jakimś strasznie czepliwym nauczycielem tańca, tylko kolegą i to wyrozumiałym. A ci goście? Kogo obchodzi ich zdanie. Nie powinno się przejmować wzrokiem innych. Ludzie zawsze będą gadać i nic tego nie zmieni, dlatego należy wywalić język i pozdrowić nazbyt ciekawskie istoty jakże ślicznym środkowym palcem.
- Nie umiesz tańczyć? - roześmiał się wesoło, patrząc cały czas na Jasmine.
Wyglądała naprawdę pięknie. Zastanawiało go dlaczego tak nagle zaczęła się przejmować myślami innych. Nie wyglądała na konformistkę, a często dogryzała Marceliemu... Jaka była przyczyna? Kompleksy? Nie powinna mieć, bogowie obdarzyli ją nie lada buźką. Poza tym charakterek też nie pierwszy lepszy. To co jest grane?
Jasmine?
środa, 29 lipca 2015
Od Dylan'a - C.D do Zach'a
Uśmiechnąłem się pod nosem i musnąłem jego wargi swoimi. Odsunąłem się od niego. Odwrocilem i usiadłem na stole. Nogami dotykalem ziemi, powiem tyle... Bycie wysokim nie jest za fajnie.
Eh... No cóż. Taki los. Chłopak postawil obok mnie szklankę z kawą. Usmiechnalem się lekko i wziąłem kubek do ręki.
Upiłem łyk gorącej kawy. Spojrzałem na Zach'a. Akurat pił kawę, a ja sprawnie noga kopnąłem w tyłek, przez co wylał na siebie gorący napój.
- JA PIER.DOLE! - wydarł się.
- Kogo?
- Ciebie. - odparł.
- Znowu? To chodź czekam. - powiedziałem z uśmiechem.
Podszedł i zdzielił mnie w łeb. Zacmokałem. Złapałem go za rękę i przyciągnąłem do siebie. Zdjąłem z niego koszulkę. Pstryknąłem placami w jego brzuch i posłałem mu lekki uśmiech.
- Idź się przebrać. - powiedzialem.
Wstałem że stołu i poszedłem do łazienki, wrzuciłem jego brudna bluzkę do kosza na pranie i wróciłem do kuchni, ponownie usiadłem na stół. Nagle zjawił się Zach.
- To co robimy? - spytałem.
- Nie wiem. - odparł.
- Impreza?
- Upijesz się. - odparł.
Spuscilem głowę. Wstałem i podszedłem do niego. Wziąłem go na ręce i zaniosłem do salonu. Popatrzył na mnie.
- Nie gap się tak. - burknąłem.
Zach? Ominęło mi się opko Xd
środa, 29 lipca 2015
Od Allijay
Ciekawość to pierwszy stopień do piekła... To mam już za sobą jaki jest drugi? Interesowało mnie miasto, chciałam obejrzeć je dokładniej. Stare kamienice sprawiające opuszczonych a jednak można było w nich dostrzec niewielkie ślady życia, jak rozwieszone pranie czy po prostu zapalone światło. Wąskie brukowe uliczki na pewno nie były dedykowane dla osób z klaustrofobią, budynki znajdujące się na takich właśnie uliczkach przytłaczały ludzi swoim bytem. Zakątki, w które nikt nie zaglądał, opuszczone czy też zapomniane odwiedzane jedynie przez bezdomne zwierzęta, których tu nie brakowało.
Byłam na rynku głównej części, do której prowadziły wszystkie drogi. Na całym placu były porozstawiane wozy, ludzie ze wsi przyjeżdżali sprzedawać tu swoje plony, od zbóż po dojrzałe czerwone jabłuszka.
Stanęłam w kolejce po taki właśnie przysmak - po jabłko, a nie siano, żeby nie było - Wybrałam sobie jedno z większych i podałam kobiecie monety. Dobrze wyliczone, więc nie martwiłam się o resztę, chociaż wątpię, że jakaś staruszka chciałby mnie oszukać...
Kiedy tak wcinałam ten bardzo piękny soczysty owoc, moją uwagę przykuł różowy szyld na jednej z odnowionych kamieniczek. Myślałam, że mam przywidzenia czy to jaka fatamorgana?! Nie! To cukiernia!
Już chwilę później stałam przy szybie oglądając te wszystkie pyszności ustawione na wystawie. Babeczki, mmmm pycha! Różowe, niebieskie, czerwone! Z posypką, z lukrem z bezą aż ślinka cieknie - mam nadzieję, że nic mi nie skapnie.
Weszłam do lokalu, rozległ się dzwonek, mój wzrok powędrował na miedziany dzwoneczek nad drzwiami, uśmiechnęłam się do siebie...
Wyszłam ze sklepu bez pieniędzy za to z trzema babeczkami, dwoma pączkami i jakimiś ciasteczkami.
Zadowolona z przepuszczenia jedynych oszczędności ruszyłam w drogę powrotną do swojej starej rudery. Wracałam dość szybki krokiem opychając się babeczką. Ludzie patrzyli na mnie dość dziwnie, ale dawno nie jadłam słodyczy, więc nie przeszkadzałoby mi nawet gdyby zaczęli wytykać mnie palcami, ja po prostu musiałam to zjeść.
W oddali już widziałam ten prawie rozlatujący się dach, westchnęłam wiedząc iż muszę spędzić tam resztę życia, no przynajmniej póki nie kupie sobie czegoś nowego.
Skrzyp drzwi towarzyszył mi przy każdym ich otwieraniu czy zamykaniu, bałam się, że w końcu rozpadną się w drzazgi. Nim zdjęłam buty kątem oka zauważyłam listonosza wrzucającego coś do mojej skrzynki.
-Rachunki, świetnie - mruknęłam i wszyłam odebrać listy
Myliłam się, a jednak nie muszę nic płacić. Trzy razy przeczytałam imię nadawcy na głos jednak dalej ono nic mi nie mówiło. Z czystej ciekawości otworzyłam kopertę, wyjęłam list
,,Droga Jay"
Z pewnego źródła dowiedziałem się, że żyjesz co niezmiernie mnie zawiodło, miałem nadzieję, że zdechniesz na tej pieprz.onej wojnie już pierwszego dnia, jak widać nie spełniłaś moich oczekiwań, więc musisz ponieść karę.
A oboje dobrze o tym wiemy, jak bardzo kochasz swojego brata, jednak bardzo mi przykro już go z nami nie ma"
Nie długi tekst wywołał szok jak to JUŻ GO Z NAMI NIE MA?! Na podłogę upadło jakieś zdjęcie, zdjęcie martwego chłopaka -mojego brata Collina.
Jeden impuls wystarczył żebym wybiegła na ulicę, jeden list żebym biegła przed siebie ze łzami w oczach i jedno zdarzenie, żebym nie świadomie wybiegła na ulicę.
Światła samochodu mnie oślepiły, zamknęłam oczy już czułam jak auto uderza we mnie z nie małym impetem, a jednak Bóg postanowił mnie oszczędzić ktoś szarpną mnie za rękę, usłyszałam jedynie klakson i krzyk zdenerwowanego kierowcy...
"Podobno ciekawość jest pierwszym stopniem do piekła, drugim niezaprzeczalnie jest śmierć..."
<Romeo?>
środa, 29 lipca 2015
Od Natalie - c.d do Christopher'a
Nagle do pokoju ktoś wszedł. Nic nie zareagowałam. Byłam jeszcze w szoku tym co zaszło nie spelna kilka minut temu.
Poczułam jak ktoś mnie podnosi, a po chwili usiadowił obok siebie.
- Nat co się stało? - spytał znany mi już głos, był to mulat.
Spojrzałam na niego. Westchnęłam ciężko i nic nie powiedziałam.
- Natalie? Halo! Nat!
- No co? Kocham Chris'a, ale się o niego martwię. To co zaszlo kilka minut temu, jak pocalowales mnie w czoło, jak zyczyles nam dobranoc i patrzyłeś na mnie. Czy ty coś sugerujesz? - spytałam.
- Eh... Nati. - powiedział Badi. - Nie możesz ignorowac Chris'a, on się o Ciebie martwi, kocha tak mocno jak nikogo. No jeszcze jest jego siostra, ale dobra. Pomińmy ten fakt.
Wstałam z łóżka, usłyszałam jak ktoś cicho podchodzi do drzwi, ale jedno ciche skrzypnięcie już wiedziałam kto to był. Jednak i tak podeszłam do drzwi, otworzyłam je a za nimi stał Christopher. Spojrzałam na niego, a on na mnie. Spuściłam głowę. Wyszeptałam ciche "Przepraszam" i usiadłam na podłodze. Poczułam jak ktoś mnie podnosi, nie musząc patrzeć na twarz, wiedziałam ze to Chris... Jak to poznać? Badi jest mniej umiesniony niż mój chłopak...
Jego silne ramiona obejmowały moje drobne ciało. Usiadł na łóżku, razem ze mną na kolanach.
Spojrzałam na jego twarz. Delikatnie musnęłam usta mojego, jedynego, niepowtarzalnego, kochanego Christopher'a.
Chłopak odwzajemnil pocałunek. Położyłam rękę na jego jednej piersi, zgłębialiśmy pocałunek... Az do momentu kiedy nie zaczął cicho syczał z bólu. Zorientowałam się, ze drugą dłonią mocno trzymałam jego ramię. Rozłączyłam nasze usta. Chciałam zejść z jego kolan, jednak ten zatrzymał mnie przytulając do siebie.
- Przeze mnie pogorszy Ci się wszystko, jestem do niczego. - powiedziałam, a po moich policzkach splywaly łzy.
- Co ty gadasz Nat? Jesteś cudowna, najwspanialsza, idealna i moja. Jesteś moim oczkiem w głowie. Kocham Cię tak bardzo mocno, ze nie oddałbym Cię nikomu... - mówił Chris, ale na chwilę przerwał by wziąć wdech.
Wtuliłam się w niego. Zamknęłam oczy i myślałam, ze zasnęłam. Jednak się myliłam. Miałam wciąż zamknięte i usłyszałam rozmowę chłopaków.
- Chris, dzisiaj będzie to samo. Nie możesz iść z nimi się bić. - powiedział Badi.
- Mogę. - odparł pewnie Christopher.
- Serio? Chcesz, żeby Natalie się o Ciebie zamartwiała? Dobra jak chcesz. Twój wybór, ledwo wyszedłeś z tego co Ci teraz zrobili. A jak masz iść to pójdę razem z tobą a dziewczynę zawieziemy do John'a. - powiedział mulat cicho.
- Eh, wiem...
*
Dalej nic nie słyszałam bo zasnęłam. Rano gdy się obudziłam lezalam wtulona w swojego chłopaka. Spojrzałam na jego twarz. Pocałowałam go w policzek i jakoś wyszłam z jego uścisku. Zabrałam czyste rzeczy i poszłam po cichu do łazienki.
~
Wzięłam szybką kąpiel, po czym założyłam czyste majtki, czyste rzeczy. Umyłam zęby, uczesałam włosy, ręcznik rozwiesiłam i wyszłam z łazienki pozostawiając ja w porządku.
Chlopacy jeszcze spali. Poszłam więc do kuchni przygotowując jedzenie. Nie miałam zbyt dużo do wyboru, więc zrobiłam omlet. A kiedy skończyłam z pokoi wyszli chlopacy, za zapachem. Spojrzeli na mnie.
- Masz własną kucharke, zazdroszczę Ci. - powiedział Badi ze śmiechem w głosie.
- Tylko moja. - powiedział Chris.
Usiedli przy stole, próbowałam wyciągnąć talerze z gornych szafek, ale coś mi nie wychodziło, więc weszłam na blat i wyjęłam trzy talerze, po czym bezpiecznie zeszłam na ziemie. Nałożyłam dla każdego porcję, podałam im talerze i sama przysiadlam się do nich. Usiadłam przy Chris'ie. Jednak nie chciałam jakoś jeść, ale połowę z tego zjadłam.
- Nati nie chcesz? - spytał widocznie zmartwiony Chris.
- Nie, nie chce. - odparłam odsuwając od siebie talerz.
Wstałam od stołu i zabrałam ich talerze, bo już skończyli jeść.
Włożyłam do zlewu i ogarnęłam w kuchni.
- Jedziesz dzisiaj do John'a, już dzwoniłem do niego. - powiedział Chris.
- W... Znaczy się fajnie. A kiedy? - spytałam.
- Tak za chwilę. Zawieziemy Cię z Badi'm.
Pokiwałam głową. Christopher zjadł jeszcze moja porcję. Wstał od stołu i włożył talerz do zlewu.
Spojrzałam na niego, ten spojrzał na mnie i od razu spuściłam wzrok na ziemię. Czemu nie może być tak jak zwykle? Czemu Louis musi być taki uparty? Nie może odpuscic?
Biłam się z własnymi myślami, kiedy to usłyszałam Chris'a, który wyrywa mnie z transu moich myśli.
- Jedziemy, ubierz buty i weź bluzę. - powiedział.
Poszłam do naszego pokoju i zabrałam jedna z jego bluz, które były wyperfumowane przez niego. Wróciłam na przedpokój i założyłam buty. Bluzę zawiozalam na wysokości moich bioder, rękawy zaplotlam. Usłyszałam westchnienie Chris'a. Jednak nie spojrzałam na niego. Wyszłam z mieszkania. Zeszłam na parter i wyszłam z budynku. Po chwili wyszedł Chris z Badi'm szepczac coś do siebie.
- Wsiadaj do auta. - powiedział Badi.
- Które?
- Czarne BMW stoi na końcu. - odparł i podał mi kluczyk od auta.
Pobiegłam w tamtym kierunku, a kiedy dotarłam, zobaczyłam jak tamci chlopacy wbiegali do jakieś klatki innego bloku. Odwrocilam się w drugą stronę.
- Co jest? Wsiadaj. - powiedział Chris.
- Oni tam sa. - powiedziałam.
- Pospieszmy się. - odparł Badi.
Wsiedliśmy do auta. Badi za kierownicą, a Chris razem ze mną ja tylne siedzenia.
~
Dotarliśmy pod dom mojego brata.
- Leć słonko. - powiedział Chris.
Pocałowałam go delikatnie w usta i wysiadłam z auta.
Przed domem stał John.
- Idziemy do lasu. - powiedział obejmując mnie ramieniem.
- A czemu? Coś się stało? - spytałam.
- Musisz poznać rodzinne sekrety. - odparł. - Poznasz mojego syna i córkę.
Pokiwałam głową. Ruszyliśmy w stronę lasu, który znajdował się 10 minut od jego domu. Kiedy tam się znaleźliśmy coś na mnie skończyło i przewrocilam sie na ziemię. Zaczęło mnie lizać po twarzy. Okazał się być to jakiś wilkołak?! Co!?
- Co to?! - krzyknęłam.
- Mój syn, Leoś - odparł. - Ma 4 lata, a córka ma już 6 lat i ma na imię Kate.
Pogłaskałam małego po głowie, był taki słodki. Aż tu nagle coś na mnie skoczyło, coś większego, z wieksza siła.
- O Kate się znalazła. - powiedział ze śmiechem John.
- Nie wywal się bydlaku. - burknęłam.
- Bydlak? To zaraz się zobaczy.
I bum! Kolejny wilkołak. Odsunęłam sie do tylu. Wyciągnęłam ku niemu rękę i położyłam na jego pysku. Patrzyłam w jego oczy, no i nagle wyszła jego żona zza drzewa.
- Dość na dzisiaj zabawy w lesie. Pora na obiad. - powiedziała.
Wszyscy przemienili się w ludzi. John pomógł mi wstać, a Leo szedł za mną jak cień.
- Polubił Cię. Rzadko to się zdarza. - powiedziała Kate.
Zatrzymałam sie i odwrocilam do niego. Przykucnęłam.
- Chcesz na barana? - spytałam.
- Tak! - niemalże krzyknął.
Podbiegł do mnie od tylu i wskoczył mi na plecy, John go posadził na barkach. Wstałam i trzymałam go za nogi.
- Gdzie znowu oni pojechali? - spytał John.
- Louis i te sprawy... Znowu się pobija, ale martwię się. - odparłam.
- Christopher to twardy facet. Da sobie radę, a ten jego kolega... Ten no...
- Badi. - dopowiedziałam.
- No! To mu też pomoże. Nie martw się.
- Chciałabym. - odparłam cicho.
Weszliśmy do domu. Zdjęłam Leo z moich pleców i postawiłam na ziemi. Pobiegł do kuchni na obiad. No cóż była już 13, co się dziwić.
- Właśnie, poznaj Camile, moja żonę. Cam to moja siostra Natalie. - przedstawił nas sobie John. - Cam jest człowiekiem, więc nie musisz się martwić.
Uscisnęłam dłoń dziewczyny.
- Chcesz coś do jedzenia?
- Nie dziękuję, jadłam niespełna 15 minut temu miałam śniadanie. - odparłam.
John poszedł ze mną do swojego biura. Usiadł na krześle, a mi kazał usiąść na drugim. Spojrzałam na niego. Rodzinne sekrety, skoro on jest wilkołakiem i jego dzieci... To Louis też? Matka też wilkołak? Ojciec także? Ehh... Już nie wiem. Westchnęłam cicho.
- Poznałaś jeden z sekretów... Diana, czyli nasza mama, a raczej macocha jest wampirem. Była z naszym ojcem bardzo długo, dopóki nie umarł i zaopiekowała się nami. Nasza prawdziwa mama umarła kilka godzin po twoim porodzie... Miała na imię Nat, ona była człowiekiem. Jako jedyna z rodziny jesteś człowiekiem, ale masz coś czego nie ma nikt... Nie musisz się męczyć z tym ukrywaniem się. Poza tym, masz też taki jakby szósty zmysł. Jednak to jest ciężkie do wypowiedzenia... Od dziecka zawsze rysowałaś jakieś rysunki, z wielkim talentem, ale powiem Ci dalej... W wieku 5 lat, narysowałaś coś co każdego zszokowalo nas wszystkich. Czyli mnie, Louis'a, Diane i ojca. - John wziął głęboki wdech. - Narysowałaś grób, spytałas Diane jak się pisze imię taty. Napisała za Ciebie i wtedy dookoła narysowałaś nas wszystkich zaplakanych. Widziałaś przyszłość, ukazywalas przez rysunki. Jednak nie zawsze się spełniały, a ty tego już nie mogłaś zobaczyć bo decyzja innych na to wpłynęła... Narysowałaś jeszcze kiedys jak miałaś 10 lat jakas kobietę, która urodziła dziecko a potem na monitorze kreskę, żE zmarła... To było właśnie kiedyś, jak się urodzilas... Nikt Ci o tym nie chciał mówić, nie chcieliśmy Cię martwić. Po prostu zostawiliśmy to dla siebie, abyś miała lepszą przyszłość... Widzisz przyszłość, przeszłość i pokazujesz przez rysunki... Czasem też rozmawialas ze zwierzętami przez umysł, dzisiaj było tak samo. - skończył mówić.
Spojrzałam na niego.
- Czyli mam na imię tak jak mama? - spytałam.
- Dokładnie miała na drugie Natalie, a na pierwsze Nadie, ale wszyscy mówili do niej Nat... A ojciec zdecydował, że ty też będziesz jego mała Nat czyli Natalie. - odparł.
Przytaknęłam głową.
- A czy Louis też jest wilkołakiem? - spytałam.
- Niestety, ale tak. Jego wspólnicy też, a Chris i Badi nie dadzą sobie rady z nimi. - powiedział. - Ale Plus jest taki, że jestem od niego silniejszy.
Zamyslilam się. Wtem coś zobaczyłam jakiś dziwny obraz przed sobą. Nie widziałam teraz John'a, który siedział obok mnie. Tylko coś gorszego... Fabrykę, w której był Chris i Badi. Louis i jego wspólnicy jako wilkołaki... Nawet nie zorientowałam się, kiedy to John dał mi kartkę i ołówek. Narysowałam wszystko co widziałam i fabryka, opuszczona... Za miastem kilka kilometrów. Do tego jeszcze doszli wspólnicy Silvan'a. Co?! Nie! Rzucili się...
I wtedy obraz mi się skończył. Zamrugalam kilkakrotnie. Spojrzałam na John'a. Podderwałam się z fotela. Wybiegłam z pokoju, a tuż za mną brat.
- Natalie! - usłyszałam cichy glosik Leosia.
Spojrzałam na niego, a potem na John'a.
- Musimy gdzieś iść, nie długo wróciłam. - powiedziałam calujac małego w głowę.
Ten przytulil mnie i poszedł jeść dalej swój obiad. Przybiegła Kate.
- Gdzie jedziecie? - spytała.
- Do mojego chłopaka i przyjaciela. - odparłam.
- Mogę z wami? Mamo! - pobiegla do Cam.
Żona brata na niego spojrzała, a John pokrecil głową.
- Nie skarbeczku. - odparła.
- A przyjedziesz tu z nimi? - spytała Kate z nutką nadziei.
- Postaram się. - odparłam.
Przytuliłam mała i pobiegłam z bratem do auta.
Odpalił silnik i wyjechał na drogę z piskiem opon.
*
Po 15 minutach dotarliśmy do fabryki. Wysiadłam z auta, a za mną mój brat. Weszliśmy do środka. Wszyscy ich okrazyli, tak jak można było się tego spodziewać. Schowalismy się za ścianą. Jeden z wilków rzucił się na Chris'a, a chłopak był ledwo na nogach.
- Nie! - krzyknęłam i prawie wybiegłam do nich.
Jednak powstrzymał mnie John i przyłożył dłoń do moich ust. Pokręcił głową.
- Przemienie się, wejdziesz mi na plecy i ich odciagne od chłopaków. - wyszeptał.
Pokiwalam głową. Chłopak się przemienił, wskoczyłam mu na plecy i wbiegł do głównej sali. Podbiegl do Chris'a i Badi'ego. Zeskoczyłam z jego pleców.
- Chodźcie. - powiedziałam lapiac ich za ręce i ciągnąć w drugą stronę.
- Nie, trzeba mu pomoc! - Badi odbiegł od nas pomoc John'owi.
Chris też chciał. Jednak mu nie pozwoliłam.
- Nie dasz rady. Jesteś wytrwały i silny, ale nie masz sił i mi nie mów, że masz. - powiedziałam.
Westchnął i dał się wyciągnąć z budynku.
Czekalismy na zewnątrz, przy aucie mojego brata. W końcu wyszli. John był trochę poobijany, ale nic poza tym. Badi się jakoś trzymał.
- Jedziemy do mnie. - oznajmił mój brat.
Wsiadłam do jego auta, a Chris na mnie spojrzal smutno. Popatrzyłam na brata, pytającym wzrokiem. Ten się zasmial i kazał mi iść. Wysiadłam z auta i poszłam z Chris'em do auta Badi'ego.
*
Jechaliśmy za John'em. W końcu dotarliśmy, chlopacy zaparkowali. A kiedy to zrobili patrzyłam jak Leo szuka mnie dookoła auta, aż w końcu zaczął płakać.
Wysiadlam z auta. Chłopiec na mnie spojrzał i podbiegł mocno się do mnie przytulając. Wstałam i wzięłam go na ręce. Pocałowałam małego w policzek.
- Uśmiech prosze. - powiedziałam do Leosia.
Lekko się uśmiechnął i spojrzał na Chris'a. A mój chłopak na niego spojrzał, a potem na mnie. Jego wzrok mówił sam za siebie "Jestem o Ciebie zazdrosny, mam rywala."
Zaczęłam się śmiać i podeszłam do Christopher'a calujac delikatnie w usta.
Odsunęłam sie od niego, a ten objął mnie w pasie. Popatrzyłam na swojego bratanka.
- Idziemy do lasu z Kate? - spytałam.
- Taaak! - krzyknął.
Z domu wyszła Kate i podbiegła do mnie. Spojrzała na Christopher'a.
- Co to za Pan co Ciebie obejmuje? - spytała.
- Kate! Mówiłem Ci, że to twoja ciocia i nie jesteście na Ty! - ostrzegł palcem swoją córkę John.
- Oj daj spokój, jestem za młoda na ciocię, mów mi normalnie Natalie albo Nat. Ty tak samo Leo. - przytaknęli głowami. - A odpowiadając na twoje pytanie, tak ten Pan to mój chłopak, Christopher.
Uśmiechnęła się. W sumie Kate widziałam codziennie od kad się urodziła, ale Leosia nie. Będzie trzeba pozniej pogadać z John'em.
- Idziemy do lasu. - powiedzialam do brata.
- Uważaj na nich. - prosił brat.
Pokiwalam głową.
- Idziecie z nami? - spytałam Chris'a i Badi'ego.
Nic nie odpowiedzieli, więc ruszyłam w stronę lasu. Jedna ręka trzymałam Leo, a druga trzymałam malutka rączkę Kate.
Weszliśmy do lasu. Puściłam dziewczynkę, a chłopczyka postawiłam na ziemi. Przemienili się i biegali tak, że miałam ich na oku.
Nagle ktoś mnie objął w pasie i przyciągnął do siebie.
- Nat... - zaczął Chris.
Odwrocilam się do niego.
- Skąd wiedziałaś, że tam będziemy? - spytał.
- Coś w rodzaju szósty zmysł... Dużo by opowiadać. A teraz przepraszam, muszę opiekować się dziećmi. - powiedziałam i pobiegłam do nich.
Christopher? Nuda w podróży i się rozpisalam ;3 Chris zazdrosny o Leosia? xD
środa, 29 lipca 2015
Od Christopher'a - C.d do Natalie
Nie miałem zielonego pojęcia co się dzieje z Nat. Aż tak sie o mnie martwiła? Nie, to nie to...w takim razie co? Odwróciłem sie do brunetki i zobaczyłem, że leżała dosłownie na skraju łóżka. Czułem jak serce podchodzi mi do gardła.
-Skarbie...co jest?-spytałem zatroskany.
Natalie nic nie powiedziała, nawet nie drgnęła.
-Nati co się dzieje?-przysunąłem sie do dziewczyny.
Objąłem ją w pasie i pociągnąłem bardziej na środek łóżka. Była jak bezwładna marionetka...
-Kochanie powiedz coś-poprosiłem.
I znowu nic, zero reakcji. Wtuliłem sie w plecy brunetki. Byłem zdezorientowany, nie wiedziałem o co chodzi. Ale muszę sie dowiedzieć! Coś jest porządnie nie tak a ja czuję się bezradny...Nagle Natalie odsunęła mnie od siebie. Patrzyłem na nią przestraszony.
-Nie chcesz ze mną spać?-spytałem smutno.-Nati powiedz coś!
Byłem załamany. Bolało mnie serce, a to nie było nawet porównywalne z bólem fizycznej który odczuwałem. Nic nie mogłem z tym zrobić...
Wstałem z łóżka i skierowałem sie w stronę drzwi. Spojrzałem na dziewczynę, jednak ta szybko odwróciła sie tak, że nawet nie zobaczyłem jej twarzy. Westchnąłem i wyszedłem na korytarz. Badi kręcił sie w salonie i wiedziałem, że czyta mi w myślach. Często to robił.
-Może ja do niej pójdę?-spytał w mojej głowie.-Tu nie ma żadnych podtekstów, nic nie sugeruje. Po prostu może mi uda sie to z niej wyciągnąć.
Pokiwałem głową i poszedłem położyć sie na kanapie. Patrzyłem w sufit i myślałem tylko o niej, o mojej Natalie...Ale na jak jeszcze długo?
Natalie? Co sie dzieje? Chris popada w paranoje ;-;
środa, 29 lipca 2015
Od Marshalla cd. do Dakoty
- Czemu zawsze musisz wpadać w najlepszych momentach, Heliosie? Nie znoszę, gdy tak mnie budzisz - warknął do siebie, po czym bez ociągania zwlekł się z łóżka. Zgarnął ręką wcześniej przygotowany strój, czyli czarną koszulkę oraz jeansy z łańcuchami przy szlufce u paska. Poszedł do łazienki, gdzie przeszedł proces odświeżania i ubrał się porządniej, bo zafarbowana na zielono koszulka (bywają wypadki podczas remontowania domu) oraz stare spodenki chyba nie uchodzą za wyjściowy strój. Zerknął w lusterko, poprawiając włosy. Uśmiechnął się do siebie, zatwierdzając, że jako tako wygląda i jest gotowy wyjść z domu. Na śniadanie jakoś nie miał ochoty, a poza tym zdecydował zjeść deczko później, kiedy już kiszki zaczną grać marsza. Posiłek na mieście w ulubionej knajpce. To jest to.
Pełen energii wyszedł z domu i ruszył przed siebie polną ścieżką. Mgła jeszcze nie do końca opuściła progi tej jakże malutkiej wioski, w której mieszkał Marceli. Nie przepadał za tłokiem miasta, a tu cisza była naprawdę przyjemna. I wiatr niejeden raz zawtórował przyjaźnie, a to świerszczykowa orkiestra, ptasie wokale. Nie ma nic lepszego od takich chwil. A jakie piękne bywają tu wieczory, same panoramy i zachód słońca, no można się cieszyć takimi widokami bez końca, a w mieście to nic ciekawego nie ma. Same budynki, stare kamienice, slamsy, bogaci, posiadłości. Nuda. Dlatego Marshall nie czuł się szczęśliwy, wkraczając na ulicę główną przepełnioną spalinami i wyziewami z kominów. Odetchnął głęboko, po czym leniwym krokiem udał się przed siebie tak po prostu poszlajać się i poczekać na wiadomości od notatnika Shinigami. Przy okazji przechodził obok prasy, gdzie dostrzegł rozgniewaną Dakotę. Krzyczała na kogoś do telefonu, a nawet nie zauważyła wścibskich reporterów zbierających się tuż za jej plecami. Dopiero, kiedy schowała telefon zwróciła uwagę na tych wszystkich ludzi. Wyglądała na zakłopotaną, więc Marshall ruszył ku niej, zacisnąwszy mocniej kosę w pięści. Wyciągnął notes Shinigami.
- Ach, tu pan jest! Panie Sutcliffe! Szukałem pana - pomachał do jednego z ludzi, który prawie wetknął Dakocie mikrofon do ust.
- Kim ty do cholery jesteś? - uniósł jedną brew, spojrzawszy na młodzieńca.
- Marshall Elvire, Shinigami numer 451 - uśmiechnął się od ucha do ucha, opierając się o kosę. - Jutro pan umrze, więc przyszedłem panu to uświadomić i powiedzieć, żeby się pan trochę postarał i spełnił ostateczne marzenia przed śmiercią - rzekł.
- Skąd mam wiedzieć, że nie jesteś jakimś gn*jkiem z wyobraźnią? - warknął na szatyna.
- Wiem o panu wszystko, począwszy od narodzin, a zakończywszy na jutrzejszym dniu, tylko Shinigami mają dostęp do takowych informacji, a jeśli pan chce to mogę tu i teraz opowiedzieć panu o pańskim no cóż... niezbyt przyzwoitym zachowaniu, mianowicie pewnego rodzaju morderstwie - roześmiał się, patrząc na resztę reporterów. Cały tłum rzucił się na biednego pana Sutcliffa z tysiącem pytań. W tym czasie Marcel odciągnął Dakotę.
środa, 29 lipca 2015
Od Cheyanne cd. do Jasmine
Leżałam plecami na brzuchu jakiejś dziewczyny. Na łóżku poza nami leżał jeszcze jakiś facet.
Usiadłam gwałtownie, ale szybko poleciałam z powrotem do tyłu, gdy wszystko wokół zatańczyło w rozmazanym tańcu (pisanie o drugiej w nocy tak bardzo, od dzisiaj nie piszę pijaną postacią za dnia), wywołując tym samym zduszony krzyk kobiety, na której uprzednio - i teraz też, tak właściwie - leżałam.
Ponowiłam próbę, tym razem powoli i spokojnie, po czym rozejrzałam się po pokoju.
Jakiś chłopak kulił się pod ścianą, wymiotując, a na folelu spała dziwnie znajoma postać. Odetchnęłam z ulgą i wstałam, najpierw podpierając się o łóżko, potem o szafkę nocną, potem o szafę, potem czołgałam się obok ściany, biorąc okrężną drogę przez pokój, bo byłam niemalże stuprocentowo pewna, że gdybym poszła do niej prosto przez pokój wyrąbałabym się na dywan. W sumie był milusi, ale czułam, że zapomniałam o czymś ważnym, więc nie powinnam teraz usypiać. W końcu dotarłam do jej fotela i przewiesiłam się przez oparcie od tyłu, pacając ją ręką o ramię. Otworzyła oczy, mrużąc je przed porannym światłem, i dopiero po chwili wyłapała moje wyczekujące spojrzenie.
- Jas? Żyjesz? - spytałam cicho, słabym głosem. Mruknęła coś niewyraźnie w odpowiedzi, po czym przewróciła się na drugi bok, ponownie pogrążając się w drzemce. W sumie nie miałam serca jej budzić, mając jakąś świadomość, że czuje się równie źle - a może równie dobrze? - co ja. Nie chciało mi się jednak wstawać, więc pozostałam w tej samej pozycji, przewieszona w pasie przez fotel (pozwoliłam sobie nawet oprzeć głowę o jej bark, wiszenie głową w dół w takim stanie, juhu, miałam fajnie), gładząc ręką fotel, bo wydawał się jakiś smutny. Dotyk przywołał pewne wspomnienie. Miękkie, mięciutkie, szaro-brązowe, mysie futerko... myszy? Co jeszcze może mieć mysie futerko, jak nie mysz? Na pewno nie Jasmine - stwierdziłam ten oczywisty fakt, ale coś podpowiadało mi, ze powinnam zachować tę myśl dla siebie, bo jest bardzo głupia. Osobiście tak nie uważałam, przecież to logicznie, człowiek nie może mieć mysiego futra, a to znaczy, że powiedziałabym coś mądrego i logicznego i prawdziwego, więc o co chodziło mojej świrniętej podświadomości?
Odbierałam coraz to nowe bodźce z otoczenia, uczucie nieprzyjemnego przypominania o zapomnieniu nasiliło się znacząco, powodując coraz to mocniejsze zawroty głowy.
Skrobanie pazurków o meble wydawało mi się jak najbardziej na miejscu, więc nie zwróciłam większej uwagi na ten odgłos, ale zaraz zmarszczyłam brwi, bo wydawało mi się, że te dwa tematy mają ze sobą jakiś związek. Miękkie futerko i pazurki. Skrob, skrob, mysie, miękkie, szaro-brązowe, a może raczej brązowo-szare, tak, raczej to drugie, bo jest bardziej szare niż brązowe... nie, właściwie ma tylko odrobinę brązu... ale zaraz, o co chodziło z tymi kolorami? Jaki był temat?
Coś skradało się w ciemności mgły zaściełającej mój umysł (czy mgła może być ciemna?), coś przyjemnie ciepłego i jasnego, ale światło przypominało delikatne muśnięcie światła gwiazd, choć miało cieplejszy odcień, taki złotawy, i nie raziło, tylko przyjemnie zapraszało, żeby je pogłaskać, jakby obiecując, że mnie nie oparzy. A ja mu wierzyłam, bo wydawało się tak naturalnie na miejscu, jakby było w moim życiu od zawsze.
Skradanie się tego ciekawskiego, bystrego, ciepłego istnienia również wydawało mi się adekwatne do poprzednich tematów, choć zapomniałam już, o czym tak właściwie myślałam.
Mgła w moim umyśle rozstępowała się, skrobanie pazurków wydawało się bliższe, aż w końcu poczułam małą łapkę na swoim biodrze, która na chwile zniknęła, ale tylko po to, by pojawić się znowu. To Klik domagał się uwagi, pacając mnie łapką i ocierając się o mnie swoim miękkim, brązowo-szarym (bo teraz byłam już pewna, że jest brązowo-szare, a nie szaro-brązowe) futerkiem. To jego życie poczułam już wcześniej, ciepłe światło przebijające się przez mrok kładący się na moich myślach. Zaczęłam zdawać sobie sprawę, że jestem i żyję, i że naprawdę zapomniałam o czymś ważnym. A dlaczego? Bo jestem pijana.
Karcący wzrok Klika, gdy brałam go na ręce, uświadamiał mnie boleśnie w tym przekonaniu. Zrobiłam coś niewłaściwego, i na pewno przyjdzie mi za to zapłacić, być może już przyszło, i dlatego podświadomie próbuję o tym zapomnieć. MUSIAŁAM się dowiedzieć, czego nie pamiętam, bo byłam pewna, że jest coś takiego, coś duszącego się pod ciemną pierzyną alkoholowego zapomnienia.
Przytuliłam mysz do piersi, i wtedy zdałam sobie sprawę, że jest pusta, Nie, proszę się nie śmiać, nie mam na myśli pustej myszy lub - tym bardziej - piersi, chodziło mi o klatkę piersiową. Byłam pewna, że nie ma na niej czegoś ważnego, bardzo ważnego, co zwykle tam jest. Jakaś ozdoba, a jednak nie ozdoba, naszyjnik, klucz... Klucze.
Jeden - symbol będący kluczem do miejsca, w którym sen i jawa przeplatają się i drugi - zawieszony na rzemyku zaledwie od wczorajszego wieczora, do...
OŁ.
Taemin, Nataniel.
Pokój na górnym piętrze.
MAM PRZERĄBANE.
Zabiją mnie.
Sialalala.
Życie jast piękne.
Wmawiaj to sobie dalej.
Zamknij się.
Różowe, pluszowe jednorożce, yay!
Tańczą na tenczy, magiczne futro, yay!
Oni mnie zabiją. Zabiją mnie.
Myśl pozytywnie.
Oddychaj.
ZGINĘ.
Trzymaj się, Cheyanne. Damy radę. Zawsze możemy spier.niczyć, wiesz. Gdzieś, gdzie nas nie znajdą.
Ale kto wtedy będzie nam gotował takie dobre obiady? I dotrzymywał towarzystwa w te nudne popołudnia? Nie możesz spędzić reszty życia gadając do myszy.
Nie wierzę, że to powiedziałam. Oczywiście, że spędzę resztę życia, gadając do myszy. To lepsze niż gadanie do siebie. Co zresztą właśnie robię.
Dobra, weź się w garść, idź na górę, szybko przekręć kluczyk w drzwiach i zanim zdążą się wydostać, ucieknij.
(i tak cię znajdą)
(ciii)
Dobry plan.
Idziemy.
Wstałam z oparcia, nadal jednak się jego przytrzymując, i spojrzałam zdecydowanym (aczkolwiek rozmazanym) wzrokiem na drzwi. Dojdę tam. "Nie przewrócę się. Nawet się, ku.wa, nie potknę*".
Klik usadowił się na moim ramieniu, motywując mnie do działania. Oderwałam się od fotela i postawiłam chwiejny krok do przodu. Upewniłam się, że na pewno jeszcze stoję, a nie leżę, po czym posunęłam się naprzód, powoli, ostrożnie. Gdy dotarłam już prawie do celu, usłyszałam za sobą huk. Zaskoczona, odwróciłam się gwałtownie, tracąc równowagę i upadając na ścianę, powodując bardzo podobny hałas.
Jasmine siedziała na podłodze pod fotelem, rozmasowywując ręką tył głowy. Najwidoczniej spadła. Wodziła po pokoju mętnym wzrokiem, aż w końcu trafiła na mnie, ale jej spojrzenie nadal było nieprzytomne. Miałam ochotę wybuchnąć histerycznym śmiechem.
Czy to na pewno był tylko alkohol?