środa, 13 maja 2015

Od Marshalla cd. do Jasmine

Marshall wstał jak zwykle o piątej rano. Przebrał się w czarną koszulkę, wytarte jeansy i założył czarne glany. Obmył twarz, po czym zabrał się za przygotowywanie śniadania. Zrobił naleśniki z dżemem. Zjadł je ze smakiem. Posiedział przez chwilę przyglądając się okienku w sąsiednim domu, a potem wyszedł. Obowiązkowo zabrał kosę. Zaczął się szlajać po mieście. Zastanawiał się czemu o poranku prawie nikogo nie ma. Cicha spowijała ulice. Nieprzerwane głuche stukoty wydobywające się spod podeszwy buta Marshalla. Tylko on żył, tylko on cieszył się tym świeżym i czystym porankiem. Żal mu było tych wszystkich śpiochów. Marnowali czas na sen, powinni spieszyć co dzień, żeby tylko złapać chwilę, a nie lenić się w wyrkach (napisał leń nad leniami, czyli waćpanna Angel). Znudzony tą ciszą udał się do lasu. Skakał po kamieniach oraz wystających korzeniach jak małe dziecko i śmiał się przy tym. Ta głupia zabawa dawała mu dużo radości, o której bardzo często młodzi dorośli zapominają. Wtem jego telefon wydał cichy dźwięk. Marceli sięgnął do kieszeni, wyjął komórkę. Pospiesznie odczytał wiadomość. Roześmiał się cicho pod nosem. Schował urządzenie i pognał przed siebie. Wiedział, że ONA tu jest. Żwawo wskoczył na drzewo, zwinnymi ruchami przeskakiwał z gałęzi na gałąź, aż zauważył kruczoczarne włosy Jasmine.
- Ohayo! - zeskoczył tuż przed dziewczyną i uśmiechnął się. - Widzę, że tym razem nie było żadnych ofiar! Jaka to ulga!



<Jasmine?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon stworzony przez Arianę | Technologia Blogger | X X