Marshall patrzył na Jasmine z powagą, obojętnością i jednocześnie złością w oczach. Dziewczyna robiła wszystko, żeby tylko dopiec Shinigami, pokazać mu, że nie ma racji. Płakała krzycząc. Łzy ciekły strumieniami po jej zaczerwienionych od zimnego wiatru policzkach. Ręce drżały. Marceli nigdy nie był dobry w pocieszaniu, więc nie bardzo wiedział co poczynić. Zazwyczaj też nie miał kontaktu z żywymi istotami, nie licząc innych Mrocznych Kosiarzy, ale oni to coś innego. Nie byli dziewczynami i przede wszystkim zachowywali się, jakby jakaś czarna siła wypaczyła ich z uczuć. Nagle brunetka ucichła. Patrzyła w niewidzialny punkt za drzewem. Marceli nie rozumiał co przykuło jej uwagę.
- Jasmine, wracajmy - wyciągnął ku dziewczynie dłoń, lecz ta jak sparaliżowana siedziała. Nawet nie drgnęła. Zaniepokoiło to Shingami. Przykucnął przy niej kładąc kose na uboczu. Dotknął ramienia Jas. Była zimna. Tak zimna jak najmroźniejsze lodowce na Antarktydzie.
- Jasmine, chodźmy, nie umrzesz - usiłował pomóc jej wstać, jednakże ta odrzuciła jego pomoc. Odepchnęła Marshalla zerkając na niego mroźnym wzrokiem.
- Co się z Tobą dzieje? - chłopak zerknął na nią przestraszony.
Jasmine?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz