- Kim jestem? Kim jestem... - zamyślił się na chwilę poważniejąc.
- Nie wiesz kim jesteś? Brawo za inteligencję - szatynka zaklaskała ironicznie w dłonie. Marshall uśmiechnął się ponownie splatając dłonie z tyłu pleców. Uważnie lustrował młodą damę. Wyglądała na piętnaście, szesnaście lat (nie ma to jak pozory :')). Patrzyła na Marcela jasnymi, błyszczącymi oczami o barwie kamienia chalcedonu. Na powieki opadały brązowe, falowane włosy. Chłopak uznał ją za ładną.
- Jestem Marshall Elvire, miło mi poznać - zaśmiał się. - Skoczna jesteś - sięgnął po pierwsze lepsze żelki i ruszył w stronę kasy. Zapłaciwszy wyszedł ze sklepu. Usiadł na najbliższej ławce, po czym otworzył opakowanie. Zaczął zajadać się przekąską. Przyglądał się przechodniom, którzy beztrosko spędzali dzień. Większość śmiała się i rozmawiała z innymi, ale pojawiały się też szare myszki unikające światła uwagi. Kryły się w cieniu nie chcąc być zauważonym. Shinigami lubił przyglądać się tym niewinnym duszom. Niektóre z nich za niedługo miały opuścić ten świat i podążyć za Bogiem albo Lucyferem, wszystko zależało od szal wagi.
Chłopak wyrzucił opakowanie, po czym wstał. Ruszył leniwym krokiem przed siebie materializując kosę. Bez niej czuł się jak bez ręki, ale musiał ją ukryć. Inaczej sprzedawczynie wywaliłyby go ze sklepu na zbity pysk, bo jaki normalny człowiek łazi wszędzie z przyrządem ogrodniczym? Wtem Marshall potknął się i przez przypadek szturchnął jakąś osobistość.
- Przepraszam - rzekł pospiesznie. - Ej! To ty! - uśmiechnął się serdecznie. - W sumie to nie zapytałem. A Ty jaką nosisz godność? Moją już znasz - oparł się o kosę.
Dakota? *0*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz