Szłam szybkim krokiem. Wracałam ze studiów, jak każdego dnia musiałam iść z tą bandą kretynów. Taaa... moi ''kumple''. W towarzystwie osób z mojej klasy nigdy nie czułam się najlepiej. Wszyscy zbierali się w grupki. Zawsze uważałam że nie warto zadawać się z dwulicowymi osobami, te wszystkie ''przyjaciółeczki'' które z jednej strony były dla siebie miłe, a z drugiej obgadywały się nawzajem i zdradzały swoje sekrety wszystkim naokoło jednocześnie chcąc podlizać się płci przeciwnej, były dla mnie tak irytujące i męczące że... no cóż, zaczęłam to ignorować. Unikałam wszystkich do których nie miałam zaufania. Właśnie przez ten mój dystans wszyscy zaczęli myśleć że jestem dziwna, głupia... inna. Można powiedzieć że już się do tego przyzwyczaiłam, w końcu podobnie działo się jak i w podstawówce, tak i w gimnazjum, choć może to dlatego że co około 2 lata zmieniałam szkołę i zawsze byłam tą ''nową'' i ''obcą''? Pozornie problem dość nijaki i błahy... Dla mnie stało się to koszmarem. Ehh, nie ważne już. Pech chciał że najgorsze osobniki mieszkały niedaleko mnie i skazana byłam na nich prawie przez całą drogę powrotną, mimo że zawsze próbowałam iść szybciej. Najszybciej jak mogłam.
- Ej! Różowa lafiryndo! - krzyknął jeden chłopak z paczki podbiegając do mnie i chwytając mnie gwałtownie za włosy. Wywróciłam się, a banda ustawiła się dookoła mnie jednocześnie pozbawiając mnie możliwości ucieczki.
- Tępa dzida. Ciekawe gdzie są jej przyjaciele! - powiedziała z pogardą Judy. Kiedy się tu wprowadziłam, to ona pokazała mi całe miasto. Lubiłam ją. Dopiero potem pokazała swoją drugą twarz. Skończyło się jak zwykle.
- Myślałaś że takich ma?! Hahaha! - wrzasnął Brandon, jej chłopak. Wpatrzyłam się tylko w ziemię i znieruchomiałam. Moja ręka zacisnęła się na nadgarstku. Coraz mocniej wbijałam paznokcie w skórę, źle skończyłaby się próba uderzenia ich. Z resztą, owinęli sobie wokół palca dyrektorkę, nauczycieli, rodziców... Wystarczy mały ślad, mała szansa dla nich, by mogli zrobić ze mną co chcą. Nagle ktoś zaczął krzyczeć, odganiać ich. Banda zniknęła w ciemnych uliczkach.
Mężczyzna podał mi dłoń, siedziałam jednak dalej jak zahipnotyzowana wpatrując się w chodnik.
- Dziękuję. - szepnęłam.
<Ktoś? ^.^>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz