Słyszałem że policjanci powrócili na miejsce zbrodni i przeszukują je jeszcze raz chyba też zauważyli że przez poprzednie dwie godziny ktoś tam oprócz nich był...Słysząc to że idą w nasz stronę złapałem dziewczynę i przystawiłem jej maczetę do szyi
-rób to co Ci każe. - wysyczałem przez zęby, chwile po tym zauważyli nas. wycelowali we mnie.
-odłóż broń! - krzyknął jeden z nich
- radził bym zrobić to samo. - odpowiedziałem z rozdzierającym uśmiechem. Lecz oni chyba nad tym nie myśleli zrobiłem kilka kroków w tył w stronę okna przez które miałem zamiar wyskoczyć. Gdy już stałem wraz z dziewczyną na parapecie policjanci zrobili krok w naszą stronę... oj nie ładnie... Szybkim ruchem rozbiłem okno i podczas spadania, postarałem się o to by jak najszybciej pojawic się na dachu. Udało się... Dziewczyna była przerażona, w moim ciele znajdowało się mnóstwo odłamków szkła... nie przeszkadzało mi to...
-Wszystko okej? - spytałem dziewczyny kiwneła twierdząco głową. W pewnym momencie powiał silny wiatr który mógł łatwo strącić nas z dachu budynku. nigdy bym nie przypuszczał że nadejdzie kiedyś taka piękna chwila jak to że przyślą na mnie helikopter. Widząc maszynę, uśmiechnąłem się szeroko... Piękne uczucie... Ale... gdy tylko zauważyłem w środku mojego brata który miał nie żyć... zrozumiałem ze to mój koniec... Przecież on zna wszystkie moje słabości. Z moich pleców wyrosły zniekształcone skrzydła, które zdawały się być właśnie teraz zostać oberwane z piór. Za mną wił się już długi ogon, który trochę przypominał język znajdujący się w moich ustach, w których oprucz niego znajdowały się jeszcze ostre zęby... Szybko ruszyłem jednak du.pę widząc że za niedługo zostanę rozstrzelany. Próbowałem coś zdziałać za pomocą tylko ostrych ostrzy... Nic...Umrę... śmierć jest blisko... Teraz gdy znalazłem sens... Gdy w końcu szczęście się do mnie uśmiechnęło. Zawisłem w powietrzu... patrzyłem na uśmiech brata... mój już pożegnał się z moją twarzą jakiś czas temu. Nagle poczułem zimno rozdzierające moje ciało... Szybko spadłem na dach wracając do postaci człowieka, zrobiłem w nim nie małe wgniecenie... Po krótkiej walce z maszyną już mam umrzeć?! Nie...nie pozwolę na to... Gdy tylko maszyna wylądowała gdzieś dalej i zauważyłem obok siebie Kibę... Wstałem i dałem mu mocnego kopniaka w twarz. Czułem jak sie wykrwawiam... Jak stroję we własnej krwi...Po kilku minutach gdy to zrobiłem rozległy się strzały w moją stronę. Moje ciało zostało rozerwane na strzępki... próbowałem je zregenerować i co jakiś czas wracało do poprzedniej swej postaci... Widziałem przerażoną Rosalie... przecież... to tylko dla niej robię...Gdy nie zołałem sie już nijak zregenerować... Moja dusza przybrała dość nie typowy dla mnie kształt. Jeżeli to kształtem można nazwać...
W mgnieniu oka zaatakowałem swojego brata, Lecz on... miał wiadro...wody... święconej oblał mnie nią rozległ się przeraźliwy krzyk bólu a wszystkie dusze jakiekolwiek wchłonąłem wyleciały z mojego ciała... Powodując jeszcze większy ból... Poczułem jak Kiba szuka we mnie serca... By mieć pewność... że nigdy się nie zregeneruje... Wydarł je a mój wrzask stał się jeszcze bardziej intensywny... Niebo zasnuły czarno czerwone chmury zasłaniające niebieskie niebo... słońce... W okół mnie było coraz więcej krwi...Co raz więcej...zimno sprawiało że coraz trudniej mi się oddychało... a ból spowodowany przez święcona wodę... dawał mi tylko do zrozumienia że to mój koniec... kilka naście minut, później czarne chmury ustąpiły zaraz nade mną...bozia? jeszcze bozia? Poczułem ból jeszcze większy niż spowodowany tym wszystkim co przed chwilą się stało... Jakby ktoś palił mnie żywcem... ale...właśnie to się teraz działo...Moja dusza plunęła... ja sam płonąłem... przez ból straciłem świadomość... Doczołgałem się jakoś do Rosalie... Udało mi się wykreować z wielkiej chmury... niczego... swoje ciało... raczej lepiej wyglądałem jako ta czarna chmura niż jako człowiek obdarty ze skóry... pocałowałem ją a moje ciało rozprysło się w powietrzu... <rzygam tęczom>
KONIEC!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz