- Cheya! - usłyszałam i odwróciłam się za siebie zdziwiona. Parę metrów za mną, na chodniku, stał Taemin, machając mi przyjaźnie. Odmachałam mu z uśmiechem i zatrzymałam się. Cheya. Jeszcze nigdy nikt nie wymyślił mi zdrobnienia. Rodzice wołali na mnie po prostu Cheyanne, a siostra wyzywała od idiotek, gów*iar i takich tam (ale i tak ją kochałam). Cheya - powtrórzyłam w myślach. Podoba mi się.
Taemin dogonił mnie i razem przeszliśmy przez bramę na teren liceum. Był ładny, słoneczny dzień i wiał przyjemny wietrzyk. Dyskretnie przyjrzałam się szyi chłopaka. Sińce zniknęły. Jakoś nie dawałam sobie wcisnąć kitu, że były od ćwiczeń na W-Fie. Może jestem szalona, ale nie głupia. Nie chciałam jednak wnikać w coś, co jest jego, nie moją, sprawą.
Pierwsze dwie lekcje minęły nam nadzwyczaj spokojnie. Na trzeciej - geografii - ręka zaczęła mi wysiadać. Czy my koniecznie musimy to wszystko notować w zeszycie?!
Potem przyszedł czas na W-F. Jak ja to przeżyję? Naszego nauczyciela nadal nie było, więc znów miałyśmy lekcje z chłopakami. Tym razem jednak była piłka nożna. Z dwojga złego lepiej w tę stronę. Starałam się trzymać blisko naszej bramki. Nie byłam dobra w strzelaniu goli, więc pomogę bramkarzowi. Ha! Może się wreszcie do czegoś nadam.
Przyznam, że nawet dobrze się bawiłam, choć nasza drużyna przegrała.
Na długiej przerwie znów usiadłam pod drzewem. Tym razem miałam ze sobą misie Haribo. Ale i tak najpierw zjadałam kanapkę. Taemin usiadł obok mnie, a ja rzuciłam w jego kierunku żelki. Na kolanach położyłam sobie drugą paczkę, zastanawiając się, który smak wziąć najpierw. W sumie miałam ochotę na pomarańcz, ale nie było wiele tych misiów w paczce, więc stwierdziłam, że zacznę od czerwonego (ach te dylematy). Gdy wkładałam żelka do buzi, nagle usłyszałam obok czyjś chichot. Ręka trzymająca miśka zamarła w drodze do ust.
- Taemin? - spytałam zaskoczona, odwracając się w jego stronę.
Ale nie było go już obok mnie na ławce.
Teraz tarzał się na trawie obok, trzymając za brzuch. Zdziwiona spojrzałam na swoje kolana, na których spoczywała paczka żelkowych misiów. Dziwne. Naprawdę dziwne.
- Taemin? - spytałam ponownie, tym razem ostrożnie podchodząc do niego, niczym do dzikiego kota. No bo przecież nie wiadomo, co takiemu strzeli do głowy.
Szturchnęłam go lekko nogą. Przestał się tarzać i spojrzał na mnie uważnie. Ale jego skupienie trwało tylko chwilkę, bo potem znów zaczął się śmiać, jeszcze głośniej niż przed chwilą. Rozejrzałam się nerwowo wokół. Nikt nie może go zobaczyć w tym stanie.
- Proszę, przestań. - kucnęłam obok. - Taemin.
Nie zareagował.
- Taemin - powiedziałam głośniej.
Znowu mnie olał.
- Aha. - mruknęłam. Wróciłam do torby i wyciągnęłam butelkę z wodą. Podeszłam do Taemina i już miałam ją na niego wylać, gdy usłyszałam, że ktoś idzie w naszą stronę. Byłam tak skupiona na własnym problemie, że nie poczułam obecności naszego wychowawcy. Nataniel zbliżał się do nas szybkim krokiem, a ja momentalnie zbladłam. Zamarłam wpół kroku z przechyloną nad chichrającym się Taeminem butelką (to musiało fajnie wyglądać :P ) i zastanawiałam się, co mu odpowiedzieć, gdy spyta:
- Co tu się wyprawia? - spytał surowo.
- Eeeee... - zacięłam się, nadal stojąc w tej samej pozycji nad roześmianym Taeminem. Gdy Nataniel rozpoznał twarz chłopaka, otworzył szeroko oczy.
- Taemin? - spytał zdumiony. Nastolatek spojrzał na niego radosnym wzrokiem i uśmiechnął się szeroko. Super. Mnie miał gdzieś, gdy go wołałam.
- Naaataaaaniel! - wyszczerzył się do niego i wstał. Zataczając się, uwiesił na szyi osłupiałego polonisty.
- Taemin, co ty brałeś? - spytał chłopaka zaskoczony, po czym spojrzał na mnie nieufnie, a jego wzrok powędrował do trzymanej w moich rękach paczuszki. - Co ty mu dałaś?
OCZYWIŚCIE ZNOWU WSZYSTKO NA MNIE.
Opuściłam wzrok na paczuszkę żelków, a potem znów podniosłam zdziwione spojrzenie na wychowawcę
- Tylko żelki.
- TYLKO żelki?!
- Noo... - spuściłam wzrok na czubki butów. - Tak. Niczego tam nie dosypywałam, Proszę Pana.
- Nie, oczywiście, że nie. Nie musiałaś. - warknął. Przez chwilę panowała nieprzyjemna cisza. Nie musiałam? To znaczy, że Tae ma tak zawsze po żelkach? Jeszcze gorzej, niż ja, gdy piję słodkie napoje gazowane. - Przepraszam. To nie twoja wina. Nie mogłaś wiedzieć. - powiedział, przejeżdżając dłonią po twarzy. Wyglądał w tamtej chwili na bardzo zmęczonego. Ogarnęło mnie poczucie winy. Spojrzałam na Taemina, który nadal wisiał uwieszony na szyi Nataniela, mamrocząc z jakieś japońskie słowa pod nosem i szczerząc się przy tym jak opętany. Przynajmniej on jeden dobrze się bawił.
Taemin? Chyba "trochę" przegięłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz