- Trzeba było powiedzieć, że z psem na spacer idziesz.
Wysoki mężczyzna chyba nie usłyszał, a raczej, udawał że nie słyszy tego. Oddal tylko drugiemu mężczyźnie swój płaszcz i poszedł w głąb korytarza, ciągnąc za smycz, tym samym rozkazując postaci, która z nią była, o zmierzanie za wysokim facetem.
Weszli do pomieszczenia, gdzie przebywało wiele bogato ubranych panów w starszym wieku, rozmawiających ze sobą i opowiadających sobie spro.śne żarciki. Palili papierosy i pili alkohol. Pomiędzy nimi przewijali się niemal nadzy, drobni chłopcy, starający powstrzymać cisnący się na usta grymas obrzydzenia, gdy któryś ze starszych mężczyzn dotykał ich ciała. Roznosili na tacach alkohol, musząc znieść te wszystkie obleśne dłonie i przerażające spojrzenia, przez które czuli się jeszcze gorzej. A roznosili te wszystkie szampany jedynie w samych bok.serkach. Na dodatek mieli na twarzach uśmiech, który według nich, miał być seksowny, ale byli za młodzi na takie rzeczy. Mieli przecież maksimum trzynaście lat, nie więcej. Jednak dla żadnego z zebranych nie było problemem zawołać jednego z nich, usadowić sobie na kolanach i wpychać mu język do dziecięcych ust. Dla jednego mogło to być obrzydliwe, dla drugiego wręcz przeciwne. Jednak każdego dnia tamtej nocy, jak każdej, będzie zalewać się łzami.
Wysoki mężczyzną, razem z drugą, niższą od niego osobą ciągniętą za smycz podszedł do wielkiego stołu i usiadł na miejscu gospodarza. Po chwili zabrał głos, gdyż bardzo mało osób zwróciło na niego uwagę. Prawie nikt.
- Moi drodzy! – zawołał Park. Natychmiast spojrzenia utkwiły się w jego osobie, by po chwili przesunąć się na odzianego w czarne, skórzane spodnie nastolatka, trzymanego przez Parka na smyczy. Kędzierzawe włosy zasłaniały jego twarz, ale każdy ze zgromadzonych mógł stwierdzić bez wahania, że nieznajomy jest po prostu piękny. Długie, zgrabne nogi, potem mlecznobiały tors z delikatnie zarysowanymi mięśniami i sterczącymi, różowymi sut.kami. Bez skazy. Idealny. I długie kasztanowe włosy, mieniące się tysiącami refleksów.
- Na początku nie byłem pewien, czy dzielić się z wami moim cudownym nabytkiem, moją najznakomitszą perełką wśród pereł, który pomieszkuje u mnie już od ponad roku, ale myślę, że każdy z was marzyłby o takim prezencie, czyż nie? - zapytał, przyciągając chłopca do siebie. Taki delikatne ciałko mogło mieć tylko dziecko. – Zaciśnie to relacje miedzy mną a osobą, która stanie się szczęśliwym właścicielem mojego diamencika. Pozwólcie, że wam go przedstawię – odrzekł, tym samym podniósł gwałtownie podbródek młodzieńca i oczu zebranym ukazała się urocza twarz z namiętnymi ustami, szarymi oczami i jedwabistą skórą. Wiedzieli to, nawet nie musząc jej dotykać. To się czuło na odległość, tak jak to, że chłopak był przerażony i cały drżał. – Proszę, poznajcie Taemina.
Wszyscy stanęli na chwile, nawet kelnerzy, by popatrzeć na chłopca. Niewielu go widziało, być może dlatego, że był naprawdę śliczny i Park wolał go zachować tylko dla siebie. Aż strach pomyśleć, co ten mógł mu zrobić. Widać było w jego oczach uwielbienie dla nastolatka. „Pewnie obsypał go wszelkimi bogactwami”, pomyślał jeden z młodych kelnerów z włosami jak płatki śniegu. Jednak pierwszą myślą każdego z zebranych było to, że zdobycz Parka, Taemin, był po prostu idealny. „Już nie długo będzie taki idealny”, pomyślał znowu białogłowy.
- Chciałbym wam wszystkich powiedzieć zasady naszej loterii z naszym Taeminem, ale pozwólcie najpierw, że zdradzę wam pewien sekret. Otóż Taemin został doskonale wyszkolony do dawania przyjemności swojemu właścicielowi, ale… - zawiesił głos dla lepszego efektu - nadal jest dzie.wicą.
Reakcja był natychmiastowa. Podniósł się gwar, każdy chciał mieć na swoich usługach wyszkoloną dzi.wkę, która na dodatek była nietknięta.
- Proszę o cisze! – krzyknął Park i tak się stało. – A teraz wyjaśnię wam zasady tej zachwycającej loterii. Zdobycie mojej perełki nie będzie łatwe. Ponieważ to nie wybieram tego kandydata… Tylko on sam – w tym momencie znów zapanował gwar na całej sali. To było oburzające. Bo, od kiedy sługa wybiera swojego pana?” Od kiedy jakaś piep.rzona szm.ata ma prawo głosu?! Parkowi już się dawno w głowie pop.ierdoli. ło”, pomyślał jeden ze starszych mężczyzn. „Sukin.syn chce nas sprawdzić” , przeszło przez głowę komuś innemu. Każdy chciał coś powiedzieć, zacząć krzyczeć na całą sale, ale nikt tego nie zrobił. Chociaż byli zdenerwowani chcieli tego dzieciaka. Tylko dla siebie. – A teraz wybaczcie, ale musze opuścić nasze spotkanie. Życzę milej zabawy – zakończył, wstał i wyszedł razem z Taeminem. Byli tam zaledwie dwadzieścia minut. Park zabrał od mężczyzny holu swoją kurtkę i wyszedł z klubu. Samochód mieli zaparkowany od razu przy wejściu. Mężczyzna zdjął obroże z szyi Taemina, na której został siny ślad. Młodszy z nich otworzył drzwi samochodu (oczywiście później je samemu zamykając) i usiadł na jedno, tylnie siedzenie. Po chwili miejsce kierowcy zajął wynajęty przez nich prywatny kierowca, a obok Taesia znalazł się Park. Co każdy raz było tak samo i co każdy raz nastolatek drżał, gdy czuł tak blisko siebie tego mężczyznę. Park dał mu swoją kurtkę. Było bardzo późno oraz zimno. Nie minęło dużo czasu, jak byli w domu. Weszli do srodka. Starszy mężczyzną zaśmiał się gardłowo, gdy ujrzał, jak Tae nieudolnie próbuje rozgrzać zsiniałe dłonie, szczękając zębami.
- Śmieszny jesteś - powiedział Park, przyciągając nastolatka do siebie, brutalnie wpijając się w jego usta. Zamruczał aprobująco, szarpiąc za miękkie włosy. Nastolatek jęknął, odchylając głowę do tyłu. Park mocno zacisnął rękę na delikatnej szyi Taemina. Skończył, gdy usłyszał, że młody nie może wziąć oddechu. – Na dziś to tyle. Możesz iść do siebie – poinformował beznamiętnie starszy.
- Dobrze, proszę pana – powiedział Tae i skłonił się nisko przed swoim właścicielem. Potem go opuścił. W swoim pokoju usadowił się na łóżku i zasnął myśląc o tym, co się niedawno zdarzyło.Obudził mnie odgłos budzika. Nie chciało mi się wstawać, w nocy przecież nie spałem. Wziąłem z komody mój telefon i włączyłem wyświetlacz.
- O Boże! To już dzisiaj?! - Zapytałem sam siebie, nie zwracając nawet uwagi, że użyłem piskliwego głosu, którego tak u siebie nienawidziłem.
Zerwałem się na równe nogi. Poszedłem do łazienki, zabierając ze sobą mundurek szkolny. Wstałem szybki prysznic i ubrałem się w czysty strój szkolny. Kontem oka spojrzałem na swoje odbicie w lustrze. Na szczęście nie było widać śladu po obroży i silnej dłoni Parka. Uczesałem się i wróciłem do sypialni. Zabierając torbę z książkami, wyszedłem ze swojego pokoju i poszedłem szybkim krokiem do kuchni po lunch. Co tam zobaczyłem... Parka nie miało być już w domu. Dlaczego więc siedział tam, w kuchni i popijał sobie kawę? Cała energia, co była we mnie kilka chwil temu, właśnie zniknęła.
- Było cię słychać w całym domu - powiedział, nie przestając patrzeć na swój kubek z kofeiną. Po chwili wiał kolejny łyk.
Ukłoniłem się nisko.
- Przepraszam, proszę pana. To już się nie powtórzy - powiedziałem cicho. Dalej byłem w tym ukłonie. Czekałem, aż każe mi się wyprostować. Usłyszałem jedynie jak odstawia kubek na blat i podchodzi do mnie. Łapie mnie za ramiona i podnosi do góry.
- Ukarałbym cię teraz, ale musisz iść na zajęcia. Nie po za nie płace, abyś sobie wagarował – powiedział i uśmiechnął się. Dziwne, przecież bardzo rzadko się uśmiecha.
- Dobrze… Proszę pana. Miłego dnia – wyszeptałem szybko, znowu się przed nim ukłoniłem i wyszedłem z mieszkania. Wyciągnąłem z torby telefon. Zostało niecałe piętnaście minut do rozpoczęcia się pierwszych zajęć. Musiałem całą drogę przebiec. Gdy dobiegłem do skrzyżowania, biegnąc chodnikiem skręciłem w lewo (nie widział gdzie biegnie) i uderzyłem w coś. Zrobiłem kilka kroków do tyłu, aby utrzymać równowagę. Poczułem na swojej klatce coś mokrego. Skierowałem swój wzrok w dół. Bluza, którą na siebie założyłem, była cała mokra… I pachniała cappuccino. „Skąd…”, pomyślałem, ale sobie po chwili coś uświadomiłem. Podniosłem wzrok do góry. Zobaczyłem chłopaka w ciemnych włosach, był wyższy ode mnie. W jednej dłoni trzymał kubek, pewnie po tym gorącym napoju. Czy wspominałem, że chyba się trochę oparzyłem?
- Przepraszam, to było niechcący! – powiedział chłopak i zaczął coś szukać w kieszeniach, może jakąś chusteczkę, albo innych pierdół, które pomogłyby, albo pogorszyłyby obecną sytuacje. Przypomniałem sobie, że włożyłem telefon do bluzy. Szybko go wyciągnąłem, sprawdzając czy działa. Uf… Jedna kara mniej. A do lekcji zostało zaledwie osiem minut.
- Nie, dobra… Rozumiem. Niech pan wybaczy, ale się spieszę. Do widzenia panu – powiedziałem szybko, ominąłem chłopaka i znów zacząłem biec.
Na szczęście w liceum znalazłem się dwie minuty przed pierwszymi zajęciami. Punkt dla mnie. Nienawidziłem tego nauczyciela od biologii. Był niewyobrażalnie wredny. Nie lubił mnie, byłem tego stuprocentowo pewny.
Reszta lekcji przebiegła dosyć normalnie. Na szczęście koszula od mundurka nie była aż tak poplamiona cappuccino. Chwała mojej bluzie! No i jeszcze cały dzień w liceum głodowałem. Zapomniałem przecież zabrać lunch z kuchni. To przez Parka, byłem trochę zmieszany. Bo dlaczego nie był w pracy? Miał wolne? Nieważne. Nie było mnie w domu. Nie miałem się czego obawiać.
Po zakończonych zajęciach miałem jeszcze godzinę dla siebie. Potem musiałem wracać, no chyba, że chciałbym kolejną kare.
- Minnie – usłyszałem swoje przezwisko wypowiedziane z ust mojej koleżanki z klasy, Lucy. Zamknąłem swoją szafkę (tą, no wiecie, co ludzie mają w szkole), by odwrócić się do niej, by po chwili się dowiedzieć, że nie była sama. Razem z nią stał jej kochany chłopak, a mój najlepszy przyjaciel, Adam.
- Co chcecie? – Zapytałem tej dwójki, która tylko głupio się uśmiechała.
- Chodź z nami na wypad – powiedział, nie, rozkazał Adam, po czym poczułem, jak przebiegają po mnie dreszcze. Rozkaz… „Nie, Taemin, ogarnij się. Nie musisz się z nim zgadzać. Nie jesteś jego własnością, rozumiesz?”, mówiłem w głowie sam do siebie.
- Nie mogę – powiedziałem, spuszczając głowę. Po chwili poczułem, jak Adam popycha mnie w stronę wyjścia. Podniosłem głowę i spróbowałem uciec od tego dotyku Adama.
- Nie daj się prosić. Tylko ten jeden raz. Rozerwij się – powiedziała Lucy i uśmiechnęła się do mnie. Westchnąłem ciężko. „Będę tego żałować”.
- Eh.. No dobra – oznajmiłem i tamci wzięli mnie pod pachę.
Dziarskim krokiem (nie pytajcie XDD) wyszliśmy z budynku szkoły i skierowaliśmy się w niewiadomym mi kierunku.
Nataniel?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz