Kręciło mi sie troszku w głowie. Chwyciłam maczetę i powoli, niestety chwiejnym krokiem ruszyłam w stronę suk.ins.ynów. Musiałam często mrugać by dobrze wszystko widzieć. Gdy byłam już blisko zamachnęłam się i uderzyłam gostka bez broni. Padł nieżywy. A czemu? Miałam taktykę, chyba. Obrucił się mężczyzna z bronią a ja przebiłam go na wylot. Padł obok swojego poprzednika. Trzeci szarpnął Betre tak, że oberwał o ścianę. Nic poważnego mi się chyba nie stało. Potem oberwałam z pięści w twarz. Odrzuciło mnie do tyłu ale z całych sił trzymałam broń. Coś zaczęło spływać mi po twarzy. Zamiast do mnie jeszcze żywy facio podszedł do szatya i ochlapał go wodą święconą, dużą ilością wody. Przecież on go zabije!!! Zmusiłam sie by do niego podejść, czułam sie coraz gorzej aleja będę żyć a demon już prawdopodobnie nie. Oprawca bił mojego kolegę a ja chciałam zajść go od tyłu. Na marnę. Oberwałam w brzuch i leżałam na ziemi. Zaczęłam kasłać. Mężczyzna już sie na mnie dosłownie rzucał, w ostatniej chwili podniosłam maczetę i...sam się na nią nabił. Leżał na mnie przeszyty na wylot ostrzem. Przez chwile był jeszcze żywy a potem...opadł na mnie całym swoim ciałem przygniatając mnie. Zakasłałam i czułam jak zaczyna mi brakować tchu. Muszę go z siebie sturlać! Naparłam na jego tors i po kilkunastu próbach zepchnęłam ho z siebie. Jak głupia łapałam oddech. Usiadłam i zaczęłam się czołgać do Bette. Był przeraźliwie popażony. Zobaczyłam jakiś sztylecik w swoim udzie...a więc dlatego tam mi sie ciężko chodziło...Za mną ciągnęła się krwista ścieżka. Zagoi się, chyba. Byłam juz przy szatynie. Był przytomny, przynajmniej tak mi sie wydawało. Siedział z opuszczoną głową. Szutrchnęľam go delikatnie w ramie. Ożywił się i gdybym sie nie schyliła uderzyłby mnie z zamachu.
-To tylko ja-powiedziałam ochryple.
Znowu zaczęłam kasłać. Przyłożyłam rękę do ust by zaprzestać temu.
-Jak sie trzymasz?-powiedziałam po dłuższej chwili.
Bette? Zmywajmy sie. "To wszystko sie zagoi" XDDDDDDD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz