Spojrzałam na mężczyznę. Zgodzić się czy nie? To pytanie brzęczało mi w uszach, a jego niski ton głosu mi przypomniał o najgorszym czasie w moim życiu. Jednakże, nie chcąc być egoistyczną osobą, powinnam była się zgodzić, prawda? Czy się mylę? Ja teraz nie wiem. Pogubiłam się, znowu… Nieśmiało i delikatnie uścisnęłam dłoń mężczyzny.
- Natalie. – niemalże wyszeptałam.
- To co, mogę Ci to wynagrodzić jakoś? – spytał.
Przytaknęłam twierdząco głową. Jego wyraz twarzy się momentalnie zmienił, z tak zamyślonego, stał się żywszy i weselszy? Delikatny uśmiech wreszcie się ujawnił na moich ustach, był widoczniejszy o wiele niż wcześniej.
- Dzisiaj może tak o siódmej wieczorem tutaj? – zaproponował.
- No dobrze. – odparłam nieco zmieszana.
Wszedł do sklepu, a ja po dwóch schodkach w dół zeszłam i poszłam w stronę mojego domu, a raczej spróbowałam odświeżyć swoją pamięć do drogi…
*
W końcu udało mi się dotrzeć do mojego mieszkania, a raczej do budynku w którym mieszkałam. Weszłam na klatkę i „wspinając” się na czwarte piętro, w końcu tam dotarłam. Uśmiechnęłam się zwycięsko. Włożyłam klucz w zamek od drzwi, przekręciłam i weszłam do środka, zabierając klucz ze sobą.
Zakluczyłam drzwi i przeszłam do kuchni. Rozpakowałam zakupy, jeżeli to tak można nazwać. No nie ważne. Pochowałam wszystko do lodówki i do szafek.
Kiedy już się nieco ogarnęłam w kuchni, poszłam do salonu. Usiadłam na kanapie. Wzięłam głęboki wdech, sięgnęłam po jedną książkę, którą miałam położoną na stoliku. Uśmiechnęłam się. Była to książka pt. „Niezgodna”, przy tej książce potrafiłam siedzieć dniami i nocami czytając z uśmiechem na ustach. Kiedy się zabierałam za czytanie tej książki, byłam prze szczęśliwa. Mogłam się oddać fantazji i to wszystko sobie wyobrazić.
*
Skończyłam czytać, zostało mi tylko 5 rozdziałów do końca, a czytam tą książkę od kilku dni. Ech… Jak to szybko mija, no to potem się przeczyta kolejne dwa tomy i będzie moc.
Uśmiechnęłam się. Spojrzałam na zegarek. Było już wpół do siódmej wieczorem. Jak to szybko zleciało. Odłożyłam książkę na stolik i leniwie podniosłam się z kanapy. Rozciągnęłam się nieco i ziewnęłam. Przymrużyłam oczy patrząc na okno, zza oknem rozciągnął się krajobraz miasta, gdzie lampy oświetlały ulice. Podeszłam do okna, odruchowo przyłożyłam czoło do zimnej szyby. Od razu się odsunęłam i potarłam dłonią czoło, aby było ciepłe, a nie zimne. Odwróciłam się na pięcie i poszłam do holu, nie musiała, się przebierać, bo dobrze wyglądałam. Założyłam buty, zabrałam klucze i wiosenną kurtkę z wieszaka. Wyszłam z mieszkania, zakluczyłam drzwi i podeszłam do schodów. Złapałam się poręczy. Te schody są strome i czasem się boję, że z nich spadnę. Jednakże, wolę wchodzić niż schodzić. Niby droga się wydłuża, ale szybciej się zejdzie, bo gdy się jest przekonanym, że jak się schodzi to się idzie szybciej, później okazuje się wielkim błędem, ponieważ to tylko przekonanie, a nie prawda. W końcu zaczęłam schodzić po schodach. Dość tego myślenia, „co by było gdyby?”, no bo to sensu już nie ma. Powinnam raczej żyć teraźniejszością, a nie myśleć cały czas o wszystkim dookoła. Ech… Schodziłam w dół po schodach, jednakże w pewnym momencie poczułam, że noga zsunęła mi się z jednego schodka, przez co automatycznie się poślizgnęłam i zjechałam na tyłku, na piętro niżej. Wstałam i się otrzepałam. Poczułam ogromny ból na tyłku. Syknęłam, jednak spróbowałam na to nie zwracać uwagi. Zaczęłam iść przed siebie. Próbując nie zważać na potworny ból, szłam udając, że jestem „silna” i, że nic mi nie jest. Ugh…
Kiedy dotarłam na parter, już bezpiecznie bez żadnego poślizgnięcia się zaczęłam biec, a raczej próbując biec, bo ten mój cały „bieg”, nawet tego nie przypominał. Więc zobaczymy czy się wyrobię na czas. Spojrzałam na zegarek, była już 18:43, no to zdążę, na pewno, chyba.
*
W końcu dotarłam pod sklep, gdzie mieliśmy się spotkać. Jeszcze było pięć minut do siódmej wieczorem, no więc jest jakiś plus.
Stałam i rozglądałam się na boki czy czasem nie zjawił się tamten mężczyzna. Jednak jeszcze go nie było, nie pojawił się. Oparłam się leniwie o ścianę. W pewnym momencie zobaczyłam, że ktoś nadjeżdża, kiedy nieznana mi osoba zaparkowała okazał się być Gilbertem, z którym się umówiłam na to aby mógł mi to jakoś „wynagrodzić”. Zsiadł ze swojego pojazdu i z uśmiechem na twarzy kroczył w moją stronę.
- No to chodźmy. – powiedział.
Poszliśmy do kafejki, która znajdywała się tuż obok sklepu spożywczego. Gilbert, jak dobrze pamiętałam wpuścił mnie pierwszą, a potem wszedł on sam. Uśmiechnęłam się w geście podziękowania, za przepuszczenie i otworzenie drzwi. On tylko przytaknął głową i wszedł tuż za mną. Usiadłam przy jednym wolnym stoliku, który znajdował się przy oknie. Mężczyzna usiadł naprzeciwko mnie. Patrzył na mnie z lekkim uśmiechem. Miałam tylko jedną nadzieję, że nie będzie mnie o nic wypytywać, tylko żeby to była zwykła swobodna rozmowa jak znajomy ze znajomą. Spojrzałam na niego, poczułam jak na moich policzkach pojawiają się rumieńce. Odwróciłam głowę w drugą stronę.
- Czy coś się stało? – spytał, a w jego głosie dało się wykryć nutkę zmartwienia.
- Nie, nic się nie stało. – odparłam cicho.
- Jeżeli coś się stało to mów, ale nie musisz mówić. - mówił próbując mnie chyba zachęcić jakoś.
Pokręciłam tylko głową i ponownie zwróciłam się w jego stronę, kiedy tylko spojrzałam w oczy mężczyzny, uśmiech samowolnie wkradł się na moje usta, przez co kąciki moich ust uniosły się nieco ku górze.
<Christopher?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz