Miasto jak miasto... Dużo już rożnych spotkałem po drodze...- zawsze to powtarzam... a i tak coś mnie zaskoczy, jak zwykle w sumie... Padał deszcz, nie przeszkadzało mi to, nie ważne że byłem przemoczony do suchej nitki... nie ważne... Szybko wbiegłem na jakiś budynek i oglądałem to co było o de mną. W pewnym momencie postanowiłem się pobawić, moja skóra przybrała sino-blady kolor, z pleców wyrosły mi oberwane z piór i zniekształcone skrzydła. W moich ustach pojawił się jak ogon szczura język moje oczy z jasno zielonych zmieniły kolor na jasno żółte z lekkim prześwitem szkarłatu. Wyjąłem obie maczety a na mojej twarzy pojawił się uśmiech rozdzierający kąciki ust, w których oprócz języka widniały ostre śnieżno białe zęby. zeskoczyłem z budynku powodując nie małe wgniecenie w chodniku kilka osób zrobiło krok do tyłu, po patrzyłem na nic i wysynołem swój długi język w ich stronę... ich dusze... no cóż...pięknie pachniały... zacząłem biec w nagromadzony tłum zabijając większość osób przy tej okazji a ich zmarłe dusze dodawały mi jeszcze więcej energii.Zaciągnąłem jedną kobietę w jakiś zaułek z przerażenia nie dawała rady się ruszać, wróciłem do postaci człowieka lecz ten uśmiech nie znikał mi z twarzy. Nie zauważyłem postaci która ukrywała się w cieniu, i oglądała męczarnie tej kobiety... włożyłem jej dłoń do ust i wydarłem od środka dziurę w jej żołądku. Każdy, z jej narządów nacinałem powoli...by sprawić jej jak największy ból... gdy jej dusza była już moją, a jej ciało było wszędzie w około... wstałem
-szkoda... piękna była... - zaśmiałem się sam do siebie i chcąc już wyjść z zaułku poczułem na swoim nadgarstku czyjś ucisk
ktoś? sorry za błedy XDDDD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz