Gdy wróciłem do sali, gdzie leżała szatynka zauważyłem wszystkie przewody leżące na łóżku...ale bez Casandry. Uciekła. Pokręciłem głową. Nie mogła pójść za daleko, była zdecydowanie zbyt osłabiona i zapewne zgubi się w szpitalu, w końcu jest ogromny. Wyszedłem z sali i skierowałem się w pierwsze miejsce jakie przyszło mi do głowy-do przychodni. łatwo było do niej trafić i być może właśnie tam była. Szybkim krokiem pokonałem kilka zakrętów i znalazłem się z odpowiednik skrzydle. Rozejrzałem się w tłumie, i nic. Czyli tutaj jej nie było. Zdecydowanie za duży tłum by chciała tu przyjść, takie przynajmniej miałem przeczucie. Czyli gdzieś bardziej w pustych miejscach...może przy salach operacyjnych? Ruszyłem z buta i po kilku minutach byłem w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie. Czemu? Zupełnie naprzeciw mnie snuła się postać którą była Cas. Miałem wrażenie, że gdybym dotknął ją niespodziewanie zaraz upadnie i zrobi sobie jeszcze większą krzywdę. No więc zaczaiłem się od tyłu i czekałem aż będzie skręcać w którąś stronę. Nie musiałem czekać długo, gdy wybierała się w lewy korytarz chwyciłem ją w pasie i pociągnąłem do siebie. Tak jak przypuszczałem, gdybym nie ja dawno by już upadła.
-Co ty tu robisz?-spytała zdziwiona i nieco przerażona.
-Trzymam Cię bo mało co byś się nie wywróciła-powiedziałem spokojnie jak to miałem w zwyczaju.-Uciekłaś z sali więc Cię szukałem.
-Nie musiałeś.-stwierdziła.
-Ale chciałem bo się martwię. Chodź bo zmarłaś idąc boso i jestem zmęczona.
-Nie chcę-dziewczyna chciała się wyrwać ale nie miała siły, nic a nic.
-Spokojnie, jutro wyjdziesz a do tego czasu wybacz, ale szpital za Ciebie odpowiada. I ja też.
Pociągnąłem szatynkę lekko za rękę by szła obok mnie, jednak ta poleciała do przodu i w ostatniej chwili ją złapałem. Eh.
-Dasz radę iść?-spytałem, lecz nie otrzymałem odpowiedzi.
Westchnąłem i chwyciłem dziewczynę na ręce.
-Co ty ro...-ucięła co ruszyłem do sali w której leżała.
-Rozumiem, nie chcesz tu siedzieć i sam też nie lubię. To jest okropne ale czasem trzeba, dla własnego zdrowia. Nie wiem czy uciekasz bo nie chcesz tu być, czy się mnie boisz...Jeśli to drugie to zostawię Cię w spokoju, nie chcę byś szkodziła sobie z mojego powodu. Jutro wyjdziesz i zrobisz co zechcesz.-wszedłem do sali i usadziłem dziewczynę na łóżku.
Patrzyła na mnie szarymi oczyma i docierał do niej sens moich słów. Nie lubiłem się nikomu narzucać. Wyszedłem z sali i zwróciłem się do najbliższej pielęgniarki aby posprzątała wszystkie kable i na nowo umieściła wenflon w dłoni Cas.
Casandra? Matthew nie chce się narzucać ;-;
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz