Usłyszałam krakanie Fidiasza, ale nie było one zwykłe, to było krakanie z bólu, ktoś robił mu krzywdę, odstawiłam telefon ale się nie rozłączyłam i podbiegłam do okna. Jacyś mężczyźni stokrotnie silniejsi ode mnie go złapali pytając się na głos gdzie ich Pani.
Jego Pani...Ja? Czego ode mnie chcieli? Albo lepiej.
Pytali się o mnie ptaka? Jakieś promile we krwi czy się mylę? Na bank ptak im odpowie.
Kretyni.
Na wszelki wypadek wstukałam w smsie do Matthew'a mój adres zamieszkania, co mogę powiedzieć, nie potrafię się bić, to kompletnie nie mój żywioł, a ci panowie, nie przyszli raczej w pokojowych zamiarach.
Wielki huk, drzwi kaput.
Aż się zrymowało, dobra Cas nie pora na żarty.
- Casaaandroo
Nie wystarczyło po prostu Casandro? Po co przedłużać te obrzydliwe imię.
Znaleźli mnie, nie wiem czy mam się śmiać czy płakać.
- Chodź, jesteś nasza - uśmiechnął się tajemniczy mężczyzna. Według mnie był koło 40 ale mogę się mylić...Boże nie czas na charakterystykę. Dlaczego w chwilach zagrożenia tak mi odbija?
Wyciągnęłam z szafki broń.
W takich chwilach zaczynam żałować że nie oglądałam w11.
Ja kompletnie nie wiem jak tego używać a raczej jak trafiać.
- Stój bo strzele!
Zaśmiali się, owszem, nie brzmiało to przekonująco no ale jednak trochę grozy w tym było.. Co nie? Nie ważne.
Zamknęłam oczy, strzeliłam i usłyszałam krzyk bólu.
Haaaa! Trafiłam!
...W ścianę.
Facet tylko udawał, cóż, aktorem byłby niezłym.
Cas czemu musisz być aż taką sierotą?
- Twoja matka sprzedała cię ładnych parę lat temu za towar.
Sprzedać córkę za narkotyki i papierosy, no, to jest myśl mamusiu! Nawet nie wiesz jak cie nienawidzę.
- Od teraz należysz do nas - dokończył nie przestając się uśmiechać i zbliżył się.
- Tylko mnie dotknij.
Zrobił to.
No i złapał prawego sierpowego. Ha! Jednak coś tam umiem.
Eh na marne, ten drugi zdążył mnie złapać jeszcze wcześniej niż tamten stracił przytomność.
Zakuł mi ręce.
Co teraz? Ugryze go?
Jego Pani...Ja? Czego ode mnie chcieli? Albo lepiej.
Pytali się o mnie ptaka? Jakieś promile we krwi czy się mylę? Na bank ptak im odpowie.
Kretyni.
Na wszelki wypadek wstukałam w smsie do Matthew'a mój adres zamieszkania, co mogę powiedzieć, nie potrafię się bić, to kompletnie nie mój żywioł, a ci panowie, nie przyszli raczej w pokojowych zamiarach.
Wielki huk, drzwi kaput.
Aż się zrymowało, dobra Cas nie pora na żarty.
- Casaaandroo
Nie wystarczyło po prostu Casandro? Po co przedłużać te obrzydliwe imię.
Znaleźli mnie, nie wiem czy mam się śmiać czy płakać.
- Chodź, jesteś nasza - uśmiechnął się tajemniczy mężczyzna. Według mnie był koło 40 ale mogę się mylić...Boże nie czas na charakterystykę. Dlaczego w chwilach zagrożenia tak mi odbija?
Wyciągnęłam z szafki broń.
W takich chwilach zaczynam żałować że nie oglądałam w11.
Ja kompletnie nie wiem jak tego używać a raczej jak trafiać.
- Stój bo strzele!
Zaśmiali się, owszem, nie brzmiało to przekonująco no ale jednak trochę grozy w tym było.. Co nie? Nie ważne.
Zamknęłam oczy, strzeliłam i usłyszałam krzyk bólu.
Haaaa! Trafiłam!
...W ścianę.
Facet tylko udawał, cóż, aktorem byłby niezłym.
Cas czemu musisz być aż taką sierotą?
- Twoja matka sprzedała cię ładnych parę lat temu za towar.
Sprzedać córkę za narkotyki i papierosy, no, to jest myśl mamusiu! Nawet nie wiesz jak cie nienawidzę.
- Od teraz należysz do nas - dokończył nie przestając się uśmiechać i zbliżył się.
- Tylko mnie dotknij.
Zrobił to.
No i złapał prawego sierpowego. Ha! Jednak coś tam umiem.
Eh na marne, ten drugi zdążył mnie złapać jeszcze wcześniej niż tamten stracił przytomność.
Zakuł mi ręce.
Co teraz? Ugryze go?
Matthew? Moja wyobraźnia jest głupia ;-;
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz