czwartek, 20 sierpnia 2015

Od Cheyenne

Oparłam bolącą głowę o zimną szybę rozpędzonego pociągu. Przesuwający się szybko krajobraz przyprawił mnie o mdłości, więc pospiesznie zamknęłam oczy. Nareszcie. Nareszcie jestem z dala od tego tyrana zwanego także moim ojcem. No myśl o nim wbiłam paznokcie w swoją skórę. Gdy usłyszałam niewyraźne pomrukiwanie głosu, który zapewne oznajmiał, że zbliżamy się do stacji, na, której miałam wysiąść wstałam z siedzenia i zdjęłam z góry moją małą, szarą walizkę na kółkach. Wyszłam na korytarz w oczekiwaniu na zatrzymanie się pociągu. Długa podróż zdecydowanie mi nie służy, więc moja głowa zaczynała boleć intensywniej. Na moją twarz wpełzł grymas bólu. Gdy pociąg zatrzymał się w końcu na stacji wysiadłam z niego z ulgą. Już samo to, że byłam teraz na stosunkowo świeżym powietrzu dał ulgę mojej głowie. Rozejrzałam się dookoła. Muszę teraz wymyślić, co robić. Usiadłam na pojedynczej ławce i oparłam łokcie na kolanach. No dobra. Uciekłam stamtąd. Jestem pierd**oną egoistką… Zostawiłam tam Matt’a i całą jego rodzinę na pastwę mojego ojca. Spojrzałam na moje blizny na rękach. Jedna świeża, reszta starych. Każda z nich przypominała mi bolesne szczegóły każdej strasznej chwili. Pogoda była niezbyt obiecująca. Stalowoszare chmury wchodziły na siebie. Kwestią czasu było to, aż zacznie padać. Otworzyłam walizkę i spojrzałam na plik banknotów. Dwadzieścia tysięcy… Czemu ojciec nie uregulował za to opłat? Zamknęłam szybko walizkę. Spokojnie za to znajdę sobie mieszkanie. Nie obchodzi mnie to jak ojciec teraz będzie żył. Mam to głęboko w d*pie. On się mną NIE przejmował, to ja się nie będę przejmować nim. Zresztą najlepiej, żeby zdechł. Gdy wstałam z lekko pobrudzonej ławki poczułam na twarzy pierwsze krople chłodnego deszczu. Podniosłam lekko kąciki moich ust. Lubię deszcz, nawet bardzo. Ruszyłam przed siebie. Kółka mojej walizki z niemałym hałasem toczyły się po betonie. Gdy w końcu wyszłam z podniszczonego dworca moim oczom ukazał się nie mniej mroczy i obskurny widok. Ulice tego miasta były nieco mroczne. Zatrzymałam się i rozejrzałam dookoła. Kamienice wyglądały nieco odpychająco, ale nie było źle. Walizka była wyjątkowo ciężka, chociaż tak nie wyglądała. Po namyśle weszłam do pierwszej lepszej restauracji, jeżeli można tak nazwać ten lokal. Grała w nim dość denna muzyka i pachniało spalonym mięsem. Skrzywiłam się. Tak, nie jem mięsa. Stoliki były z drewna, a może podróbki drewna, tak samo jak krzesła. Gdy usiadłam przy wolnym stoliku pod oknem krzesło zachybotało się niebezpiecznie. W restauracji panował mały tłok. Rozglądałam się niespokojnie. Nie lubię być w tłumie. Nie wiadomo, kiedy ktoś może Cię zaatakować lub okraść. A zresztą wie chyba każdy, że w tłumie człowiek jest najbardziej samotny. Po chwili podeszła do mnie kelnerka. Chyba miała za zadanie przyciągać płeć przeciwną. Była ubrana w obcisły gorset i krótką spódniczkę, która zakrywała tylko pupę. Stała teraz nade mną ze znudzoną miną. Rzuciła wręcz menu na mój stolik i oddaliła się od niego ponętnym krokiem, co przyciągnęło uwagę kilku mężczyzn. Spojrzałam w zamyśleniu na pomiętą i dość brudną kartę dań. Zamówiłam frytki i herbatę. Po dłuższej chwili dostałam zamówienie. Ziemniaczane danie smakowało dość paskudnie. Może, dlatego, że te frytki były surowe. Herbata też nie powalała, ale chociaż mnie trochę rozgrzała i przez to zapomniałam o uciążliwym bólu głowy. Zapłaciłam za pokarm i wyszłam z lokalu. Raczej już tu nie wrócę. Zmierzałam przed siebie. Gdy ktoś trącał mnie ramieniem musiałam przywoływać się do porządku po to, aby nie krzyknąć. W sumie już tu znalazłam domek. Muszę jeszcze zapłacić za niego zaledwie pięć tysięcy. Zastanawiało mnie to, czemu domek na przedmieściach jest tak tani. Ale, lepiej dla mnie. Chyba muszę odezwać się do kogoś. Nie, nie, nie. Nie umiem rozmawiać z ludźmi. Zawiał zimny wiatr i przeszły mnie ciarki. Nadal tylko kropiło, ale krople deszczu coraz obficiej spadały na twardy beton. Włożyłam wolną rękę do kieszeni. Wyczułam w niej mały zwiędły kwiatuszek. Wyciągnęłam go z kieszeni. Miał zgniłe, delikatne płatki. Nie kojarzyłam go zupełnie. Na początku miałam zamiar rzucić go na chodnik, ale nagle coś mnie powstrzymało. Coś w mojej głowie zabroniło mi tego, co miałam zamiar wykonać. Zamiast tego zacisnęłam dłoń. Nie wiem skąd mam ten kwiat, ale najwyraźniej jest on dla mnie w jakiś sposób ważny. Schowałam zwiędłą roślinę z powrotem do kieszeni. Nagle ktoś dotknął mnie w ramię. Krzyknęłam i zaczęłam biec. Moja walizka skutecznie mnie spowalniała. Pędziłam przed siebie na oślep. Nagle nie wiem jak i kiedy wylądowałam na ziemi. Przycisnęłam do siebie moją walizkę i z przerażeniem w oczach doczołgałam się do ściany jakiegoś budynku. Wszystko zlewało się w jedną szarą masę i nie wiedziałam, co się dzieje. Wstałam z zimnego i mokrego chodnika. Znów biegłam przed siebie. Nagle coś złapało mnie za ramię.
-Dziewczyno! Ogarnij się!
Nie wiedziałam czy to kobieta czy mężczyzna. Wstępna panika ustąpiła zażenowaniem. Potrząsnęłam głową i mruknęłam niewyraźnie:
-Przepraszam…

[Wybawco XD?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon stworzony przez Arianę | Technologia Blogger | X X