Po południu wyszedłem z pracy i wkładając ręce w kieszenie ruszyłem w stronę domu ojca, na przedmieściach City of the Truth. Teoretycznie mogłem wrócić do siebie lecz...nie chciało mi się siedzieć przez wieczór zupełnie sam. Co prawda zdarzało się i tak, lecz dziś nie miałam ochoty na "samotność w czterech ścianach" i skakanie po kanałach telewizyjnych z kawałkiem pizzy w dłoni. Zdecydowanie potrzebuję czyjegoś towarzystwa, a że padło na mojego tatę, to inna sprawa. Patrzyłem na chodnik i liczyłem swoje kroki, taki nawyk z dzieciństwa. Nieraz ktoś szturchnął mnie w ramię przechodząc obok, jednak ja sobie nic z tego nie robiłem. Bo po co? Nie jestem histerykiem, jeszcze. Nawet nie zauważyłem jak zaczął padać deszcz. Nie miałem ze sobą parasola, właściwie jak zawsze więc po kilku minutach byłem całkowicie mokry. Przynajmniej trochę się ochłodzę. Tak więc dreptałem mokrym chodnikiem na drugą stronę miasta i miałem głęboko, że wciąż słyszę za sobą jakieś kroki. Albo których z kumpli robi sobie ze mnie jaja, albo ktoś idzie tą samą trasą, albo ktoś mnie śledzi. Taaa...nie chce mi się bawić w zgadywanie, więc nagle ustałem i szybko odwróciłem się za siebie. Nic, zero, nikogo nie ma. Patrząc wciąż za siebie ruszyłem do przodu i na kogoś wpadłem przewracając się na mokry chodnik obok pewnej osóbki. Podniosłem sie w końcu i podałem dłoń...temu komuś.
-Następnym razem uważaj, bo znowu wpadniesz na taki słup jak ja.-zaśmiałem się.
Ślepy przechodniu? xd
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz